W styczniu 2023 roku Agata Słowak odebrała Paszport Polityki w kategorii sztuki wizualne. W maju otworzyła wystawę „Time is Love” w galerii Fortnight Institute na Manhattanie. Na pytanie, czy nie obawia się przypięcia jej łatki: „queerowa artystka wychowana w katolickiej Polsce”, odpowiada, że nie ma się czego bać – przecież to prawda. – Bycie częścią społeczności LGBTQA+ i wychowanie w katolickiej Polsce to część mojej historii. Dlatego nie jest tak, że muszę z tego czerpać albo się tego bać. Tak jest i już – mówi.
Mam wrażenie, że odwiedzający wystawę w Nowym Jorku zakochali się w twoich pracach. W mediach społecznościowych fotografie z ekspozycji poniosły się falą, na łamach „Vulture” laurkę wystawił ci Jerry Saltz. Jak się czujesz po nowojorskim debiucie?
To było wspaniałe doświadczenie, miałam okazję wiele dowiedzieć się o swojej pracy. Znaczenia moich prac świetnie zinterpretowała Alison Gingeras w tekście towarzyszącym wystawie. Dobrze czułam się w sytuacji, jaką była współpraca z galerią mojego pokolenia. Z pochodzącą z Meksyku kuratorką Fabiolą Alondrą miałyśmy podobne flow w rozmowach o domowej religijności i śmierci. Jerry’ego Saltza minęłam na Lafayette Street – oczywiście wiedziałam, kim jest, ale nie przyszło mi do głowy, żeby go zaczepiać i zapraszać na wystawę. Nie uważam, żeby takie zaczepianie, gdy krytyk jest gdzieś prywatnie, albo wysyłanie portfolio, miało jakąś sprawczość. To przypadkowe minięcie na ulicy odebrałam jako pozytywny znak, i rzeczywiście – kilka dni później napisał do mnie.
Był to też bardzo intensywny okres. Nie wiem, czy za tym przepadam. Prace wyjeżdżają ostatnio z mojego studia zaraz po ukończeniu, nie zdążam z nimi pożyć, zatem na ekspozycji, gdy cykl jest ujęty w jakąś całość, tworzą się dla mnie nowe konteksty i zaskoczenia. Choćby to, że obraz, którego jestem najmniej pewna, zostaje faworytem publiczności.
Który to obraz?
„Penis Constellation (Kitty’s Paw)”. Początkowo nawet – jako pracy, która nie miała do końca sprecyzowanego kontekstu – nie chciałam dołączać go do wystawy.
W większości recenzji podkreślano jeden kontekst. Nie obawiasz się, że wchodzisz na rynek międzynarodowy z łatką „tej queerowej artystki wychowanej w katolickiej Polsce”? A może, przeciwnie, czerpiesz z tego?
Myślę, że jeśli już wkłada się mnie do szufladki z queerowością, to delikatnie. Dla mnie znaczenie mają same prace. Wiadomo, że na zewnątrz pojawiają się skróty myślowe, ale specjalnie mi to nie przeszkadza – przecież jestem „queerową artystką wychowaną w katolickiej Polsce”. Niezależnie od tego, z kim w danym momencie sypiam, bycie częścią społeczności LGBTQA+ i wychowanie w katolickiej Polsce to część mojej historii. Dlatego nie jest tak, że muszę z tego czerpać albo się tego bać. Tak jest i już.
W twoich pracach przenikają się tematy religii, seksualności, kobiecej siły, magii i mitologii. Tworzysz archetypiczne postaci, z których dzisiaj mogą brać siłę młode osoby – bo twoje obrazy pokazują to, co trudne do uchwycenia w języku. Spotykasz się z takimi opiniami? Sama, odkąd pierwszy raz zobaczyłam twoje obrazy na wystawie w MSN „Farba znaczy krew”, czuję, że mnie do nich coś przyciąga. Jest tam cały mrok świata, w którym bohaterki twoich obrazów uczestniczą, ale i wielka ich odwaga, którą czasem dla kobiet, jak i osób queer, jest sam akt autoprezentacji.
Język malarstwa rzeczywiście jest bardzo odrębny i pozwala w sposób alternatywny wobec słów wskazywać problemy i stawiać opór. Mam poczucie, że jest w tym pewien uniwersalizm i czasami te przedstawienia pozwalają innym poczuć się lepiej. Wydaje mi się też, że ten typ figuracji można nazwać archetypicznym i jest on możliwy do odczytania poza granicami na przykład edukacji artystycznej. Z kolei motywy, które wymieniasz, i którymi posługuję się w malarstwie, to po prostu świat, w którym czuję się swobodnie. W trakcie procesu jeszcze nie myślę o odbiorcy, co najwyżej o portretowanej postaci, w ten sposób staram się poukładać z nią relację. Tworząc, jestem sama ze sobą, a to, że później ktoś czuje, że ten świat także dla niego jest bezpieczny, bardzo mnie cieszy. Często kobiety czy osoby queer nie mogą – przez środowiskowe uwarunkowania – pozwolić sobie na proste gesty komunikowania, kim są lub kim chciałyby być. A malarstwo w spokojny sposób legitymizuje ich sprawy.
Jak opisałabyś świat, który projektujesz na swoich obrazach?
Kiedyś na podobne pytanie musiałam odpowiedzieć trzema słowami i ustaliłam, że to „brudny, historyzujący queer”. Jest to jednak o wiele bardziej złożone. Teraźniejszość na obrazie składa się zarówno z żali przeszłości, jak i próby ustanowienia lepszej przyszłości. Czyli jest też formą autoterapii.
Dlaczego postanowiłaś uczynić siebie główną bohaterką swoich obrazów?
Te obrazy są bardzo przedstawieniowe i narracyjne, ale to, że zwykle powielam swój wizerunek, nie jest dla mnie kluczowe. Często portretuję też osoby z najbliższego otoczenia. Uważam, że każdy zmaterializowany fragment czyjejś twórczości jest lepszym lub gorszym, ale jedynie śladem samej chęci tworzenia – cokolwiek by te dzieła sztuki przedstawiały. Siebie mam zawsze pod ręką i ze swojej perspektywy maluję. Cenna jest dla mnie także możliwość uchwycenia siebie w śmigającym czasie. Trudno jest odkryć coś nowego w malarstwie, więc wykorzystuję warsztat i klasyczne techniki do uporania się z tym, co mam dookoła. Malowanie siebie wydaje mi się też autentyczne.
Zatrzymując się na chwilę przy malowaniu osób z najbliższego otoczenia – w życiu także czerpiesz z relacji z ludźmi?
Nie dopuszczam do siebie wielkiej liczby osób. Mam w życiu kilkoro ważnych ludzi i pogłębioną relację z nimi. No i te płótna właśnie – z nimi też mam relacje i nie uważam, żeby było to jakieś nieludzkie. Ludzie potrafią bardzo krzywdzić, nawet gdy tego nie chcą. Te płótna to trochę moje dzieci, których nie skrzywdziłam.
W twojej sztuce można odnaleźć formy, które znamy m.in. z malarstwa renesansowego, barokowego i klasycystycznego. Przejmujesz sposób portretowania kobiet, dzisiaj opisany w feministycznej krytyce sztuki jako „męskie spojrzenie”. Celowo?
Jak już wspomniałam, trudno za pomocą farb olejnych i płótna wnieść do malarstwa coś nowego. Innowacje, zarówno formalne, jak i te polegające na awangardowym geście, dobiły do ściany 100 razy. Uważam więc, że pod względem formalnym, przy pewnych predyspozycjach, warto czerpać z okresów, gdy jakość wynikała z jakości, a nie, chociażby, kapitału symbolicznego. A jeśli chodzi o przejęcie treści tzw. „męskiego spojrzenia”, to robię to, bo fajnie przyczynić się do zmiany kierunku dyskursu, odebrać starym mistrzom monopol na nagie kobiece ciała i decydowanie, jaki idealny kształt powinny mieć. No i czerpię przyjemność z obcowania z różną cielesnością, którą wytwarzam sobie na płótnie.
Czujesz czasami, że autoopowieść to temat wyczerpywalny? Nie obawiasz się, że po prostu wyczerpie ciebie?
Jest to dialog z tym, co mnie otacza, więc póki żyję, autoopowieść się nie wyczerpie. A wizualnie to i tak czerpanie z pozornie wyczerpanych form. Ta technika daje tak szerokie możliwości połączeń i rozwiązań, że do starości nie powinno mi się znudzić. Ale oczywiście nie wiem, co się wydarzy. Czasami myślę, że chciałabym otworzyć się na inne formy. Na razie, siedząc w tej, ciągle jeszcze znajduję ciekawe rozwiązania i mam pełniejszą kontrolę, niż gdybym współpracowała z grupą, na przykład na jakimś planie. Pracując samotnie i patrząc na rzeczywistość zza płótna, czuję, że to pasuje do mojej osobowości. Potem i to muszę gdzieś wyładować, więc raz na jakiś czas wychodzę, stwarzając pozory jakiejś nadzwyczajnie ekspresyjnej postaci.
Nie martwię się, że metoda mnie wyczerpie. Traktuję ją jako autoterapię, rozpoznaję i oswajam w ten sposób swoje słabości.
Który z twoich obrazów jest dla ciebie najważniejszy?
Długo miałam szczególny stosunek do „Autoportretu z solą w ranach”, ale zaczynam go zdradzać z kilkoma bardziej aktualnymi.
Czy jest coś, z czego nigdy nie zrezygnujesz w swojej sztuce?
Życzyłabym sobie nie rezygnować z gry, w której balansuję na granicy tego, co wolno, a czego nie, starając się nikogo przy tym nie krzywdzić. I pewnie z wybierania sobie skomplikowanych rozwiązań i dróg, które potem zostają przetrawione w akcie twórczym.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.