Pierwsza bohaterka cyklu „Prekursorki” o kobietach, które zmieniają oblicze reprezentowanych przez siebie zawodów, znalazła się na liście „Forbes 30 under 30”. – Nie wierzyłam, że takie osoby jak ja mogą dojść na sam szczyt – mówi wychowana w Szwecji Latynoska, która pracę w Uberze zamieniła na własną agencję marketingową By Babba w Nowym Jorku.
Urodziłaś się w Chile, mieszkałaś w Szwecji i Niemczech. Teraz układasz sobie życie w Nowym Jorku. Gdzie było ci najlepiej?
Moi rodzice wyemigrowali z Chile w okresie dyktatury Pinocheta, ale nigdy nie myśleli, że zostaną w Szwecji na stałe. Pinochet pozostawał jednak przy władzy dłużej, niż się tego spodziewali. Dorastałam więc w ksenofobicznym szwedzkim miasteczku, gdzie większość mieszkańców popierało ultraprawicowe ugrupowania.
Ze względu na panujący klimat polityczny bardzo zaniedbałam swoje pochodzenie. Nigdy nie byłam dumną Latynoską, starałam się być jak najbardziej biała. Ubierałam się jak moi sąsiedzi, mówiłam jak oni, robiłam to, co oni. I niestety, to działało. Koleżanki pozwalały sobie na rasistowskie komentarze, ale zawsze dodawały: „Wiesz, Babba, ale my nie mówimy o tobie, ty umiałaś się dostosować”.
Dopiero po przeprowadzce do Sztokholmu zobaczyłam ludzi takich jak ja. Poznałam imigrantów, którzy się zasymilowali, ale nie stracili podwójnej perspektywy. Kiedy poznałam Aleksandrę Avli, teraz moją najlepszą przyjaciółkę, założycielkę HON i HER Global Network, byłam pod wrażeniem, że Aleks, córka imigrantów z Bułgarii, żyje w godnych warunkach, jest ambitna i inteligentna, rozmawia ze Szwedami i prawie czuje się jak Szwedka, ale nie zatraciła swojej kultury. To wtedy poczułam się dumna ze swoich korzeni.
A czego szukałaś w Berlinie?
Podczas studiów w Sztokholmie ubiegałam się o staż w Mykicie w Berlinie. Nie marzyłam o międzynarodowej karierze, bo czułam, że mój angielski nie jest wystarczająco dobry, ale mnie zatrudnili. Dzięki temu poznałam ludzi, którzy ledwo mówili po angielsku (śmiech), a mimo to odnosili sukcesy w międzynarodowej marce. Czasami trzeba coś zobaczyć, żeby w to uwierzyć. Zdałam sobie sprawę, że mówię znacznie lepiej, niż mi się wydawało. Nie było mi jednak po drodze z niemiecką etyką pracy, więc po roku wróciłam do Szwecji.
Jak trafiłaś do Ubera?
W 2012 roku Uber nie był niczym specjalnym. Ich strona wyglądała jak fejk. Nigdy wcześniej nie słyszałam o tej firmie, nie wiedziałam, kim są, ale kiedy opowiadali, co chcą zrobić w Szwecji, jako jednym z ich pierwszych rynków międzynarodowych, poczułam podekscytowanie. Miałam tyle pomysłów, że musiałam zacząć tę pracę od razu! Brakowało mi doświadczenia. Gdyby nie fakt, że zostałam polecona przez kilka niezależnych źródeł, nie zostałabym zaproszona na rozmowę.
Czy w dzieciństwie wiedziałaś, kim zostaniesz w przyszłości?
Właściwie nie. To smutne, ale w moim otoczeniu nie było nikogo, kto miałby pracę. Moja mama była gospodynią domową, tata nieustannie szukał zajęcia. Dorabiał jako mechanik, a mnie krajało się serce, bo wiedziałam, że stać go na więcej. Dorastałam w przekonaniu, że praca jest czymś, co naprawdę trudno zdobyć. Nie miałam w swoim otoczeniu kobiet robiących karierę. Marzyłam o pracy w biurze, czyli w miejscu, w którym możesz pracować głową, a nie siłą rąk.
W najnowszej kampanii Tommy’ego Hilfigera, której zostałaś twarzą, mówisz, że reprezentujesz dziewczyny, które zawsze były „za jakieś” – za wysokie, za młode, za inne, by być brane w biznesie na poważnie.
To prawda. Co więcej, zdałam sobie sprawę, że nie widzę wielu Latynosek, które prowadziłyby firmy na skalę światową. Chcę wykorzystać tę energię i pokazać, że w biznesie znajdzie się miejsce dla każdego, nie tylko dla białych mężczyzn w garniturach. Sama do niedawna koncentrowałam się na byciu zawziętą – myśleniu głową, a nie sercem, byciu liderem, o jakim mówi się w mediach – nieustraszonym i bez uczuć. Teraz zaczynam kwestionować ten porządek i celebrować emocjonalne aspekty biznesu.
Co czułaś, kiedy trafiłaś na listę „Forbes 30 under 30”?
Adrenalinę i syndrom oszusta jednocześnie. Śledziłam tę listę od lat i nigdy nie przeszło mi przez myśl, że moje nazwisko może się tam znaleźć. Pomyślałam: „Chwila, to chyba pomyłka. Może ludzie z Forbesa źle zinterpretowali mój profil na LinkedInie?!”. Nie pomógł też brak wsparcia ze strony zespołu Ubera, z którym wtedy pracowałam. Kiedy przyszłam do pracy, nikt mi nie pogratulował.
Jak to?
Wszyscy to zwyczajnie zignorowali. Nie oczekiwałam, że przywita mnie komitet gratulacyjny z balonami, ale ktoś mógł powiedzieć: „To wspaniale”. Gdyby ktoś z mojego zespołu znalazł się na tej liście, byłabym dumna jak paw. W głowie tłukła mi się więc myśl: czy ja zrobiłam coś złego? Przecież nie aplikowałam na tę listę, nie nominowałam się, nie prosiłam ludzi, żeby na mnie głosowali... Z perspektywy czasu wiem, że ten lęk nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Pojawia się wtedy, gdy się boję, bo nikt przede mną nie robił podobnych rzeczy. Wydeptuję sobie ścieżkę. To normalne, że towarzyszy temu strach.
A co z odwagą?
Odwagę czerpię z mojego otoczenia, od ludzi, którzy mnie wspierają. W momentach zwątpienia wspierają mnie mój mąż albo Aleks, albo zespół BY BABBA. Staję się dzielniejsza, kiedy wiem, że ludzie, którym ufam, zawierzają moim zdolnościom. Wierzę w siłę społeczności i sieci kontaktów. Nie ma jednej magicznej osoby, która będzie miała odpowiedzi na wszystkie pytania, ale wierzę, że istnieje społeczność, do której możesz się zwrócić, kiedy potrzebujesz inspiracji lub masz problem w jakiejś sferze.
Dlatego przyprowadziłaś do Stanów społeczność kobiet HER?
Tak, HER Global Network jest dla mnie wielką inspiracją. Czuję, że na każdym evencie i na każdej kolacji zyskuję nową perspektywę patrzenia na stare problemy. W HER doceniamy się na podstawie poglądów, a nie tytułów i firm w CV. Napędza mnie poznawanie perspektywy innych kobiet w biznesie i czerpanie z tego nauki.
Twoja ulubiona książka to „Inteligencja emocjonalna 2.0” Travisa Bradberry’ego i Jeana Greavesa. Co z niej wyniosłaś?
Wydoroślałam po przeczytaniu tej książki (śmiech). Mam latynoski temperament, jestem chodzącą definicją determinacji, a przeciwieństwem tego jest frustracja. Tak bardzo mi na wszystkim zależy. Dowiedziałam się, że ludzie emocjonalni to ci, którym zależy najbardziej. Nie odczuwasz silnych emocji, kiedy masz gdzieś swoją pracę!
Kiedy jestem pod wpływem silnych emocji, objawy są zawsze takie same. Czasami się trzęsę, moje serce bije szybciej, czuję ciepło. Jeśli ktoś w takiej chwili kwestionuje moje intencje lub moje możliwości, to trafił na mój wrażliwy punkt, a wtedy naprawdę daję się ponieść emocjom.
Jeśli podejmuję rozmowę pod wpływem emocji, biorą one górę i nie jestem w stanie trzeźwo myśleć. Nauczyłam się w takich chwilach zyskiwać na czasie, żeby się uspokoić. Jeśli idę na spotkania, o których wiem, że będą trudne, zawsze mam ze sobą dużą szklankę wody. Kiedy zaczynam się emocjonować, zamiast dawać się ponieść, popijam wodę (śmiech).
Jakie było największe wyzwanie, gdy zakładałaś swoją firmę?
Samodzielne ogarnięcie prawa imigracyjnego oraz przyznanie przed samym sobą, że nie jestem we wszystkim dobra. Kiedy zakładasz firmę, twój czas jest najbardziej wartościowym aktywem. Spędzając go nieefektywnie, wydajesz hipotetyczne pieniądze. Zamiast uczyć się czegoś, czego nie lubię i zajmuje mi to mnóstwo czasu, zaczęłam delegować obowiązki. Od pierwszego dnia miałam na przykład księgowego. Czułam, że korzystając z pomocy z zewnątrz, przysługuję się swojej firmie.
Czy miewasz wątpliwości w związku z tym, co robisz w życiu?
Przez większość czasu jestem bardzo pewna siebie, ale to też zależy od ludzi, którzy mnie otaczają. Miałam sytuacje, kiedy trafiałam na agresywnych klientów lub toksyczne środowisko pracy. To oni wywoływali we mnie wątpliwości. Teraz wiem, że kwestionowanie samego siebie często pochodzi z negatywnego źródła energii. Dlatego staram sama siebie ostrzegać i zapisywać, co sprawia, że czuję się sfrustrowana w danej chwili, a co powoduje, że czuję podekscytowanie. I kiedy tworzę te dwie warstwy, staje się całkiem jasne, w czym tkwi problem. Czasami ten jeden mały problem przyćmiewa całe moje życie i kosztuje mnie wiele. To nie jest tego warte. Pieniądze nie są dla mnie siłą napędową. Dla mnie liczy się droga, nie cel. Nie planuję spieniężyć biznesu, zabrać kasę i wyjechać na Hawaje, więc źródło mojej energii jest dla mnie naprawdę ważne.
A jak dbasz o to źródło?
Są dwie rzeczy, do których podchodzę bardzo sumiennie: co tydzień chodzę na terapię i na akupunkturę. Staram się też trenować przynajmniej trzy razy w tygodniu. I kiedy mówię, że trenuję, tak naprawdę nie chodzi o katowanie ciała. Trenuję dla zdrowia psychicznego. Staram się działać dla mojego dobrego samopoczucia. Dużo spaceruję z psem, w weekendy nie chcę siedzieć przyklejona do komputera. Powiedziałam sobie, że jeśli muszę pracować w weekendy, aby ta firma mogła działać, to coś jest nie tak z moim modelem biznesowym. To tak naprawdę mi się ten cały biznes nie udaje, bo prowadzę go kosztem swojego zdrowia.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.