Jak wiele razy, z ilu stron można spojrzeć na własne życie, żeby spróbować powiedzieć o nim prawdę? Annie Ernaux robi to w nieskończoność. W „Bliskich” pisze o rodzinie, domu, w którym dorastała, miejscach, jakie znała w dzieciństwie. Prywatną pamięć przywołuje w taki sposób, że możemy w niej odnaleźć własne wspomnienia.
„To nie jest biografia i oczywiście też nie powieść, może coś z pogranicza literatury, socjologii i historii” – pisze Ernaux na końcu „Pewnej kobiety”, jednego z trzech utworów w zbiorze „Bliscy”. Poświęcony matce pisarki, powstał w 1987 r., w ciągu 10 miesięcy po śmierci bohaterki. Dwa pozostałe teksty to „Miejsce” z 1983 r., napisane po śmierci ojca Ernaux, oraz „Druga córka”, rzecz najpóźniejsza, z 2010 r., poświęcona siostrze autorki zmarłej w dzieciństwie na dyfteryt.
Dlaczego, kiedy Ernaux własną historię relacjonuje w pierwszej osobie, a o swoich bliskich pisze w trzeciej, nie mamy wrażenia, że czytamy dziennik? Być może dlatego, że do relacji na temat wydarzeń dodaje analizę okoliczności społecznych, historycznych, przygląda się językowi, analizuje sposób opisywania rzeczywistości. Podkreśla, że słowa, jakimi opisujemy swój świat, to w ogromym stopniu my sami, nasz wizerunek, nasze poczucie godności. Szczególnie wyraźnie doświadczają tego ci, którzy wychowali się w rodzinach przechodzących z jednej klasy społecznej do drugiej.
Rzecz o klasach: Dobrze i gorzej sytuowani
Utarte zwroty, jakie przywołuje z życia swoich bliskich Ernaux, są jednocześnie prywatne i składające się na wspólną pamięć. W jej domu powtarzano takie wyrażenia: „dobrze sytuowani”, „mieć wszystko, co potrzeba”, „dziewczynie niczego nie brakuje”, „nie mam czterech rąk”, „drogo kosztuje”, „być nie na swoim miejscu”, „co ludzie o nas pomyślą”. A także, w przekładzie Agaty Kozak, „Najgorzej, gdy ktoś wyżej sra, niż dupę ma”. W tych zestawieniach słów zostały zapisane starania, żeby poprawić własny los, kompleksy, wyrzeczenia, poczucie niespełnienia, walka z ograniczeniami, niewygoda, nieufność.
Żeby zdystansować się od własnej historii, autorka zaznacza kursywą wyrażenia charakteryzujące miejsce, z jakiego pochodzi – robotniczą rodzinę, wieś, miasteczko. Te określenia oddają sposób opisywania rzeczywistości, w której, jak informuje autorka, „nigdy nie mylono jednego słowa z drugim”. Mówią też dużo o granicach świata, w jakim żyli rodzice Ernaux.
Dla ojca Annie niski status wiązał się z gwarą, a wychwycenie jej elementów w sposobie mówienia kogoś z klasy wyższej było pewnym pocieszeniem, że nie jest się jedynym wśród nisko urodzonych. Sama Ernaux pisze o sobie: „Kiedy jako dziecko usiłowałam wypowiadać się przy użyciu uładzonego języka, czułam się, jakbym skakała w przepaść”. Jej osobiste poczucie bycia gorszą rzadko dotyczyło niewystarczających pieniędzy, a bardzo często braku odpowiedniego języka.
Właśnie ten rodzaj niedostatku wpłynął na sposób konstruowania prozy przez Ernaux. Dzięki doświadczeniu istnienia pomiędzy klasami społecznymi w sposób naturalny zdobyła umiejętność obserwowania z dystansu. „Nie postrzegam pisania jako czegoś, co po prostu zostało mi dane”, mówiła w rozmowie z magazynem „The White Review”. A lepiej wyjaśniają to doświadczenia opisane w „Bliskich”.
Ojciec: Pół sklepikarz, pół robotnik
Dziadek Annie robił się agresywny, gdy widział w swoim domu kogoś, kto czyta. Sam nie potrafił, nie umiał też pisać, a informacje o tym zawsze pojawiały się w rodzinnych opowieściach, kiedy chciało się go szybko scharakteryzować. Kultura duchowa nie miała dla niego znaczenia, wartościowa była rolna.
W ojcu Annie zachwyt potrafiły wywoływać piękne pejzaże, rośliny, drzewa, czasem występy cyrkowców. O jazzie i kinie po raz pierwszy rozmawiała w drobnomieszczańskich domach koleżanek i kolegów. Z własną rodziną nie dzieliła się zainteresowaniami związanymi ze sztuką czy kulturą.
W przypadku jej ojca zmiana statusu polegała na próbie poprawienia sytuacji materialnej. Nikt z jego przodków ani krewnych nie posiadał nieruchomości. Jeśli nie posiadali ziemi, pracowali u bogatszych rolników. Zatem kiedy ojciec Ernaux kupił dom, kontynuował wymazywanie śladów zbyt biednej przeszłości. Usuwał wszystko, co przypominało dawne życie – „odsłonięte belki sufitowe, kominek, drewniane stoły i krzesła z wyplatanymi siedziskami ze słomy”. Nowy status, klasy wyższej niż robotnicza, miał się uzewnętrzniać tapetą w kwiaty, stolikami z imitacji marmuru, linoleum w szachownicę, którym został zasłonięty parkiet. Szachulcowa fasada domu, w starym normandzkim stylu, która mogłaby być powodem do dumy, przysparzała ojcu kompleksów. Gdy ktoś ją chwalił, on myślał, że to przez grzeczność oraz dlatego, że bogatsi czy „wysoko postawieni” wywyższają się.
Zanim rodzice Annie zaczęli prowadzić sklep z kawiarnią, pracowali w fabryce, co zresztą też oznaczało dla nich awans, bo była to praca czysta, po dachem, o stałych godzinach. Zupełnie inna niż na roli.
Matka: Między nią a mną chodzi o słowa
Poznali się w fabryce lin. Matka Annie pochodzenie miała podobne do historii jej przyszłego męża – dzieciom w tym środowisku „szkoła służyła jedynie temu, by przeczekały do momentu, kiedy przestaną być na utrzymaniu rodziców”.
Ernaux rodzinę matki opisuje jako plemię o wspólnym poczuciu dumy, ale też sposobie komunikowania się. Mówili tak głośno, że krzyczeli, złościli się często, własną pracowitość mieli za cechę, jaką należy podkreślać. Matka Annie trzaskała drzwiami, głośno odstawiała krzesła, a zamiast odkładać rzeczy na miejsce, „jakby nimi rzucała”. Nie potrafiła się relaksować bez usprawiedliwiania własnego odpoczynku. Tak często była w pośpiechu, że nie starczało jej czasu dla córki.
Ernaux odnotowuje z jednej strony słowną i fizyczną agresję matki, a z drugiej, jej dbałość o wizerunek zewnętrzny rodziny. Jako dziewczynka Annie musiała mieć wszystko, czego potrzebowała, żeby inni nie mogli powiedzieć, że czegoś jej brakuje.
Starania matki, żeby nie być gorszą, można było też odczytać ze sposobu ubierania się, czesania, makijażu. Naśladowała modę z magazynów, malowała się, nosiła krótkie sukienki. Na zdjęciu ślubnym wyglądała jak Sarah Bernhardt. „Przecież jestem tyle samo warta, co ci ludzie”, mówiła, odnosząc się do lepiej urodzonych, bogatszych, wykształconych. Sama w młodości chodziła do kina, teatru, potem znała tytuły najnowszych premier, starała się zgłębiać zasady savoir-vivre'u, bo szansę na wejście do wyższej klasy dostrzegała w wiedzy. Zanim zaczynała czytać książkę, myła ręce.
Budynek, w jakim rodzice Annie założyli sklep z kawiarnią, kupili na kredyt. Wprawdzie zaczęli wtedy mieć poczucie, że żyją lepiej, ale nie opuszczał ich strach, że stracą wszystko i znowu zostaną robotnikami. Ostatecznie, ponieważ interes nie przynosił większej pensji niż robotnicza, ojciec zatrudnił się na budowie, a matka wciąż zajmowała się sklepem. On stał się więc kimś żyjącym pomiędzy dwiema klasami, prawdopodobnie przez to jeszcze bardziej samotnym, niż kiedy przynależał do tej najniższej. A matka, co dostrzegała mała Annie, dla klientów sklepu, dla mieszkańców miasteczka, przybierała specjalny wizerunek kogoś wyłącznie serdecznego, prawie zawsze zadowolonego.
Być może za doświadczenie uniwersalne można uznać usprawiedliwianie przez autorkę złych cech rodziców, takich jak agresja, okolicznościami społecznymi. W „Bliskich” nie są to po prostu cechy osobiste, a wynikające z historii, uwarunkowań. Jak czytamy, troska rodziców o dobrostan Annie byłaby czymś zupełnie nowym w porównaniu z tym, jak wychowywały swoje dzieci starsze pokolenia z tego środowiska. Z tego powodu czułość czy rozważne wychowywanie nie istniały w doświadczeniu dziewczynki.
Opowieść o próbie zrozumienia matki w niektórych miejscach zamienia się w zapis doświadczeń warsztatowych pisarki. Przyglądając się temu, co sama zapisała, autorka dochodzi do wniosku, że nie chce badać dokładnie przeszłości matki, że zależy jej przede wszystkim na zachowaniu obrazów znanych z czasów, kiedy mogły rozmawiać. „Między nią a mną chodzi o słowa”, pisze.
Siostra: Umarłaś, żebym pisała
Opowieść o matce zaczęła od zdania o jej śmierci, śmierć ojca pojawia się na drugiej stronie „Miejsca”, a historię o siostrze otwiera opis jej zdjęcia. Oraz wspomnienie, że kiedy Annie była mała, myślała, że ta fotografia przedstawia ją samą.
Ginette zmarła na dyfteryt jako sześciolatka dwa i pół roku przed narodzinami Ernaux. Annie o jej istnieniu dowiedziała się z przypadkiem usłyszanej rozmowy jako dziesięciolatka. Potem nigdy nie pytała o siostrę rodziców, zapamiętała jednak dokładnie to, co dotarło do niej ze zwierzeń matki przekazywanych po cichu koleżance: pierwsza córka była jak anioł, grzeczniejsza „niż ta tutaj”.
Według utrwalonych opowieści rodzice Annie chcieli mieć tylko jedno dziecko, żeby dać mu jak najwięcej. Zatem ostatecznie tę rolę miała pełnić Ernaux, jednak, jak sama słyszała w dzieciństwie, okazała się diabłem wcielonym, nieprzyjemniaczkiem, wstrętną kokietką. I nie uczyniło jej lepszą pokonanie śmiertelnego tężca, świętą pozostała ta pierwsza.
Wydaje się, że opowieść Ernaux o siostrze jest skierowana właśnie do Ginette, bo ma formę listu. Ale jest również rozmową z samą sobą. Autorka próbuje zrozumieć, co to znaczy być siostrą. Łączy ją z Ginette nazwisko panieńskie, Duchesne, widnieją obok siebie w książeczce stanu cywilnego rodziców, ale nigdy się nie dotknęły, nie spojrzały sobie w oczy. „Pojawiłaś się w moim życiu martwa, kiedy miałam dziesięć lat”, czytamy. Dowiadujemy się, że właśnie wtedy Annie zaczęła czuć się upokorzona, bo miłość jej rodziców do jedynego dziecka, czyli do niej, okazała się czymś zupełnie innym niż uczucie, w jakie wierzyła.
To wtedy zrozumiała, że jest kimś, kto zastępuje nieistniejącą postać, a jednocześnie dzięki śmierci tej osoby istnieje, zajmuje się literaturą. „Nie piszę dlatego, że umarłaś. Umarłaś, żebym pisała, a to olbrzymia różnica”, zaznacza Ernaux.
Autorka oddala od siebie, a potem przybliża wizerunek dziewczyny, jaką była, portrety rodziców oraz siostry. Mimo kronikarskiego podejścia, starań, żeby poznać dokładniej swoich bliskich, ostatecznie i tak najbardziej wyraźnie pozostają w jej głowie, jak sama pisze, „bezczasowe obrazy”. A jednak odtwarzanie przeszłości, opisywanie z wielu stron świata pełnego niedostatku, niedopasowania, opresji, pomaga jej „wyjść z osamotnienia i mroku indywidualnej pamięci”. W tym sensie Ernaux coś zdobywa, tak jak my, czytając jej książki.
„Bliscy”, Annie Ernaux, przełożyła Agata Kozak, Wydawnictwo Czarne
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.