Siłą napędową twórczości Moniki Misztal są miłość, przemoc, seks, jedzenie, życie i śmierć. Malowane przez nią postaci stają się poligonem jej zewnętrznych i wewnętrznych doświadczeń.
Obrazy w większości utkane są na osnowie biologicznej cielesności i wewnętrznych emocji, a kluczem do ich odczytania może być tzw. abject art – sztuka wstrętu. Monika Misztal maluje obrazy olejne, na których testuje abstrakcyjne i figuratywne stany pragnienia, bólu, głodu, wstydu, czy właśnie wstrętu. Sam wstręt postrzegać można jako zjawisko o wyjątkowym potencjale performatywnym. Zwykle zmusza nas do reakcji, odrzucenia, ucieczki, a czasem śmiechu. Budzi również pewien niepokój, skłaniając do skonfrontowania się z tym, co na co dzień pozostaje uśpione, poza marginesem świadomości. Pod tym względem obrazy Misztal wydają się być osobliwą sferą, w której mechanika wstrętu ujawnia się w całej swojej mocy i wprost proporcjonalnie rozbudza fascynację wśród widzów. Artystka eksploatując cielesność, jej fizjologiczno-emocjonalne uwikłanie, przesuwa granice widzialności, a sięganie po to, co pozornie obsceniczne, jest jej reakcją na całą masę mentalnych i społecznych oraz kulturowych wytłumień.
Od połowy XX wieku ciało przestało być postrzegane wyłącznie jako fizjologiczna maszyna sterowana przez umysł, zaczęło być traktowane jako kompletny obraz człowieka. Od wieków stanowiło przedmiot zainteresowania sztuki, zmieniały się tylko wzorce estetyczne jego przedstawień, zazwyczaj jednak skupiające się na jego pięknie zewnętrznym, tak by zadowolić widzów. Współcześni artyści i artystki odchodzą od medialnego kanonu piękna, zwracają się ku wnętrzu, temu co w potocznym mniemaniu jawi się jako nieestetyczne. Starają się zwrócić naszą uwagę na podlegający zużyciu, podatny na okaleczenia, choroby, starzejący się i śmiertelny organizm.
Misztal się w tym specjalizuje. Gdy mówi mi, że wróciła od dentysty z wyrwanym zębem, martwię się, jak będzie jadła, ale ona oznajmia, że namaluje o tym obraz. W jej pracowni płótno może stać się materacem, podłoga paletą, czasem talerzem, wentylator rzeźbą, nawet kwiatek na parapecie odgrywa własny performans. Artystka swoimi obrazami nie opowiada bajek, nie obiecuje happy endu, to byłoby oszustwo. Używa najczęściej ciasnych kadrów, w których bohaterów pozbawia głów, skupiając się jednocześnie na gestach dominacji, jak czerwona dłoń na obrazie „Opowieści o miłości i rozpaczy”. Natomiast bohaterkom zostawia bardzo niewiele przestrzeni, często wręcz wtapiając je w domyślne otoczenie: pościel, łóżko, wannę. Jej ulubionym gatunkiem zdecydowanie jest portret. Używa charakterystycznych, wielowarstwowych i wielobarwnych faktur, a z rozedrganych pociągnięć pędzla z łatwością można wyczytać jej impulsywność, rytm bicia serca, stany emocjonalne, ale też chęci i możliwości w danym czasie. Przedstawione postaci tracą czasem głębię ostrości, tony stają się rozmydlone, żeby za chwilę wybuchnąć serią kolorów (cynober, fiolet, kobalt) przypisywaną ekspresjonistom z początku XX wieku. – Kiedy maluję, jestem nieskrępowana. Moje obrazy to struktura, faktura, kolor i emocje – mówi Monika.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.