Otwarta niedawno w warszawskiej Zachęcie wystawa Maurycego Gomulickiego „Dziary” już zdążyła narobić medialnego szumu i zelektryzować publiczność, od hipsterów po pasjonatów socjologiczno-antropologicznych fenomenów.
Oto artysta Gomulicki, zawodowy piewca rozkoszy, rozkochany w kulturze popularnej i neonowych fantazjach, na swojej pierwszej indywidualnej wystawie w Galerii Narodowej prezentuje swój wieloletni projekt fotograficzny dedykowany „dzikiemu tatuażowi”, niosącemu brutalną i zwierzęcą wizję męskości. Sine od wyblakłego tuszu prymitywne tatuaże z czasów PRL-u, rysunki robione grubą krechą – igłą lub zaostrzonym drutem, w więzieniach (głównie na zniszczonych życiem ciałach recydywistów), na statkach, w wojsku, albo przy trzepaku. Sfotografował ich tysiące, w towarzyszącej wystawie książce umieścił setki, na wystawę wybrał kilkadziesiąt. Zastanawiamy się z Maurycym, czym te porażające surowością rysunkowe opowieści uwiodły odwiedzających tłumnie wystawę młodych, modnie wystylizowanych widzów. Szał na Soviet look podbijający paryskie wybiegi mody? Znużenie przemielonymi już wielokrotnie trendami? Ekscytacja niczym podczas obcowania z eksponatami Gabinetów Osobliwości? A może coś jeszcze innego, leżącego w głębszych pokładach kultury…?
Anna Sańczuk: Pamiętam swoją rozmowę z legendarnym dokumentalistą Bogdanem Dziworskim, który w latach 60. i 70. fotografował ludzi na festynach, bazarach, podwórkach – chodząc po ścieżkach, bliskich też tobie. A potem nagle przestał. Zapytałam dlaczego i odpowiedział, że kiedyś ludzie mieli prawdziwe gęby, charakterystyczne ruchy, a teraz wszyscy są wystudiowani, naśladują fryzury i tańce z teledysków. Czy właśnie tamtej utraconej, dzikiej i nieoszlifowanej, autentyczności szukałeś w dziarach?
Maurycy Gomulicki: Nie ma czegoś takiego jak oryginał – zawsze jest coś przed. Perspektywa jaką zaznaczasz, sugeruje racjonalny sentymentalizm i tęsknotę za „starymi dobrymi czasami”, a to już konkretny bilet na emeryturę. Mnie interesują strefy zapoznane i realne korzenie kultury. Ludzie cały czas coś naśladują i są w tym prawdziwi. Współczesny tatuaż, jak dalece błahy może się dziś wydawać, też kiedyś będzie podmiotem poważnych studiów – stoi za nim tyleż potrzeba, co Zeitgeist. Sam noszę tatuaże wykonane od końca lat 80. do dziś, obiektywnie pozbawione silnie determinującego kontekstu. Nie zrobiłem ich sobie bez powodu. Natomiast moja antropologiczna podróż w świat tatuażu prezentowana na wystawie zaczyna się pod koniec lat 40., czyli od czasu jaki jest mi fizycznie, poprzez spotykanych ludzi, a nie tylko naukowo czy imaginatywnie, dostępny. Trwała 11 lat. Nie planowałem tego – poszedłem za impulsem. W moim życiu dziary pojawiały się gdzieś na marginesie odkąd sięgam pamięcią.
Jak chłopiec z inteligenckiego, żoliborskiego domu, z wielką biblioteką i dziadkiem erudytą (Juliusz W. Gomulicki – varsavianista, bibliofil, eseista) zainteresował się szemranymi tatuażami?
Pamiętaj, że moje dzieciństwo i wczesna młodość przypada na okres schyłkowego, lecz ciągle realnego, socjalizmu. Mieliśmy inną wymianę społeczną niż dziś. Do mojej szkoły chodzili zarówno córka znanego kompozytora, syn wziętego lekarza, jak i dzieci dozorcy, kasjerki, etc. Kiedy skończyłem 11 lat i oderwałem się od nucleum domowego, zacząłem sam łazić po dzielni, mieć własnych kolegów. A ponieważ dostawałem wciry jako maminsynek, to żeby „bullerzy” odczepili się ode mnie, zakolegowałem się z łobuzami. W ramach „zbrodni dzieciństwa” po godzinach paliliśmy ogniska na terenie dawnego liceum Lelewela, wysadzaliśmy w powietrze dezodoranty, kurzyliśmy fajki, godzinami słuchaliśmy muzyki i gadaliśmy o Kissach, a dookoła przesuwał się świat. A w nim, nie tak jak dzisiaj, że tylko dresiarze, hipsterzy, rowerzyści i panie z wózkami, ale też pojawiali się regularnie gitowcy. W tle przewijali się niewiele starsi od nas młodzieńcy, którzy siedzieli już w poprawczaku czy więzieniu. Na jednej ręce miał taki wydziaraną różę z kolcami, na drugiej różę bez kolców, a na czole wytatuowane TAXI. Budzili lęk i odrazę, ale też fascynację, jak wszyscy odszczepieńcy. W kontekście ogólnej urawniłowki byli niezwykli.
Byłem molem książkowym, dziadek serwował mi perełki literatury gotyckiej, mamie zawdzięczam literaturę francuską, Dostojewskiego, Bunina a przede wszystkim science fiction. Spójrz, za tymi bucikami (Maurycy pokazuje monstrualne różowe szpilki stojące na półce biblioteczki – przyp.aut.) widać płócienny grzbiet rocznika „Przekroju” z 1957 roku. Przeglądanie go było jak grzebanie w szufladzie pełnej skarbów, a pomiędzy rysunkami Mrożka i zdjęciami Brigitte Bardot znajdowały się też fragmenty fascynujących książek, w tym „Człowieka ilustrowanego” Raya Bradbury’ego. Pretekstem dla tej przejmującej konstrukcji jest figura wytatuowanego człowieka – każde opowiadanie detonuje konkretny obraz na skórze.
Przywołujesz wyrafinowane tropy literackie, ale sam dokumentujesz tatuaż prymitywny i prosty. Dlaczego?
Interesują mnie podstawowe kody. Od lat zajmuję się kulturą popularną, tyleż, jako fascynat, bo dostarcza mi ona wiele zachwytów i refleksji, co zawodowiec, bo nieomal 10 lat prowadziłem na łamach niezapomnianej „Machiny”, a później „Fluidu”, cykle „Rzecz kultowa” i „Od Rzeczy”. Dotyczyły fenomenów, które wtedy były świeże, jeszcze nierozpoznane, a dziś są już dogłębnie opisane w internecie. Moja siła polega na umiejętności kojarzenia. Dysponuję doświadczeniem XVII-wiecznej erotycznej noweli francuskiej, którą mogę skonfrontować z japońską animacją, co z kolei mogę zestawić z realną pornografią, a ją, z erotyką z lat 40. Nieco szerzej interpretuję więc różne zjawiska. Już jako dwudziestoparoletni mężczyzna zrozumiałem, że chcę się zajmować rzeczami, które mnie naprawdę interesują, że niektóre ważne dzieła literatury wysokiej są dla mnie okropnie nudne, zaś Alexander Dumas zawsze mnie porusza i budzi rumieńce. Sfera moich zainteresowań jest mimo rozlicznych luk dość rozległa – od bagien grafomanii, przez popkulturę, skończywszy na wyrafinowanych zjawiskach kultury wysokiej. W popkulturze bezcenne jest to, że nie przepuszcza ona żadnych autentycznych potencjałów. Częstokroć brakuje jej wyrafinowania, kontekstu, subtelności, ale pulsuje emocjami! Tymczasem, kulturę wysoką determinuje piętno dobrego gustu. Wielkie cycki, leopardy, róże, fantastyczne stwory – na to wszystko jest miejsce w przestrzeni popu, a niekoniecznie w wysublimowanym świecie intelektualistów i ich satelitów, bo to „niepoważne, naiwne, prymitywne”. A przecież są to zjawiska, które nas naprawdę biorą. Wszyscy przeżywamy zachwyt, kiedy patrzymy na przepiękny zachód słońca! Może warto się zastanowić dlaczego tak nas to porusza?
Widzę cię właśnie jako kolekcjonera fenomenów, gromadzącego alfabety obrazów i znaków. Zazwyczaj jednak zajmujesz się zjawiskami przyjemnymi, a dziary rodem z więzienia czy jednostki wojskowej do nich nie należą. Sam mówisz czasem, że są jak brudnopis czy bazgroły na ścianie publicznego szaletu. Po co zanurzać się w szlamie?
To korzenie romantyzmu! Przyjrzyj się podstawowemu alfabetowi tatuażu: żaglowiec, kotwica, palma, róża, kobieta. jaskółka, czaszka, wąż. Mnie interesuje to, co jest u źródła dzisiejszej rozbuchanej, w dużej mierze wirtualnej kultury. Współczesny tatuaż jest często szalenie wyrafinowany, wyrosły nam na polskim gruncie światowe sławy. To już coś więcej, niż dekoracja, to też osobowe deklaracje. Hipsterzy-weganie tatuują sobie pory i buraki, bo stosunek do jedzenia jest dla nich znaczący. A młodziutkie wydziarane od stóp do głów dziewczyny przejmują tatuaż przypisany niegdyś do kultury męskiej, bo deklakrują tym samym, że są równe mężczyznom, a często od nich silniejsze. Dzisiejszy tatuaż to ocean do eksploracji, bywa niezwykle subtelny, odzwierciedla tendencje społeczno-polityczne, ale jednak fundamenty widzisz na ciałach facetów, którzy się tatuowali na rejsie albo w więzieniu.
Jaka wizja męskości się z tego wyłania?
To męskość konfirmowana wobec mężczyzn. Może w pewnym momencie przez swoją brutalną siłę te tatuaże są też pociągające dla kobiet, bo jak wiadomo dziewczyny lubią łobuzów, jednak przede wszystkim to tatuaż, który funkcjonuje w środowisku stricte męskim. W sytuacjach opresji oraz izolacji – statek, wojsko, więzienie…
Dlaczego nie zakony, chciałoby się zapytać?
Ależ to właśnie są specyficzne zakony! Przebywasz w przestrzeni, która jest twarda, przemocowa, radykalna i w związku z tym, nie ma tam miejsca dla słabych, bo są szybko wykrywani i niszczeni. Konfirmacja męskiej siły wydaje się w tej sytuacji zasadna i wobec tego masz system znaków, który ją potwierdza. Z jednej strony romantyczne ikony: sztylety, kotwice, żaglowce, czaszka, a także uromantyczniona figura wyrzutka: odniesienie do mafii włoskiej, twarze, dla których inspiracją był Al Pacino z „Ojca chrzestnego”, czy „Człowieka z blizną”. Są też odniesienia do lat 30. i 40. – postać rzezimieszka, który skrywa twarz za kraciastą chustą, albo popularnego w latach 70. Alibaby - egzotycznego cudownego rozbójnika, z którym kojarzy się jego skarbiec, piękne kobiety, daktyle, małmazja. Takie komunikaty są artykułowane też na poziomie tekstowym jak np. taka inskrypcja: „Kocham piękne kobiety, drogie alkohole i wolność”. Bandyta pojawia także się w postaci bestii. Potworne mordy, odrażające twarze, zniekształcone pyski, które konfirmują zwierzęcą, odstraszającą męską siłę. Te rysunki są niepiękne, ale mają być i są groźne.
To mrok w postaci czystej. Coś, czego nie znajdziesz już w formie wyrafinowanej, ucywilizowanej?
Tak, ale z drugiej strony pojawia się, tak bardzo ludzka, tęsknota. Nie zawsze tatuaże z kotwicami znajdujemy u marynarzy, w więzieniu też tatuuje się żaglowce i wschodzące słońce. To synonimy marzenia o wolności, podobnie jak jaskółka.
Te i niektóre inne wzory dziar wymalowałeś na ścianie Zachęty. Dlaczego właśnie one?
Wybrałem znaki, które były dla mnie ważne. Tęsknota za wolnością, za egzotyką np. w postaci wyspy z palmą, ale też dziewczyna, czy tygrys – szalenie nieporadny, a jednak wspaniały, jako personifikacja zwierzęcej siły. Jest też w tych tatuażach tęsknota za szczęściem, wspólna dla nas wszystkich, niezależnie, czy jesteśmy na wolności czy siedzimy za kratami. Co to jest szczęście, to temat na poważną dyskusję, dla mnie to są chwile, a nie stan permanentny. Ale to właśnie odnalezienie drugiego bliskiego człowieka przerywa na moment skazanie na samotność, które jest nieuchronne dla każdego, kto przychodzi na świat. A ponieważ miłość, jako kategoria sentymentalna, jest też powiązana z relacją erotyczną, to w przypadku heteroseksulanych mężczyzn w tatuażu pojawia się fantom kobiety, obrazowany na dziesiątki sposobów. Często kobiety skrajnie uprzedmiotowionej, będącej niesłychanie pociągającą, ale i groźną rozpustnicą, o której się marzy, a jednocześnie się ją deprecjonuje. Stąd np. napis: „Kobieta zabawka do łóżka”.
Tak ma na ciele wypisane jeden z bohaterów twoich zdjęć pokazanych w Zachęcie.
Pan Marian ma całe ciało pokryte tatuażami przedstawiającymi lubieżne ciała kobiet, ale też portrety kobiet bóstw, m.in. Poli Raksy, pokazujące kobietę jako istotę piękną, subtelną i wrażliwą. Pamiętam, jak w podstawówce musiałem napisać wypracowanie na wolny temat pt. „Gdy myślę: dom”, które nie najlepiej mi poszło, ale je teraz przywołam. Gdy myślisz dom, to o czy wtedy myślisz? Czy o czterech ścianach, łóżku i stole? No nie! Myślisz o kimś, kto tworzy ten dom. On jest tam, gdzie jest ktoś bliski, kto nas kocha i akceptuje. W związku z tym, tęsknota za spełnieniem uczuciowym, odnalezieniem przystani, też się formułuje na poziomie fantazji o kobietach.
Uważam, że częściej widać w dziarach przejawy czystej mizoginii.
Bo Kryśka, Baśka, Helka, zdradziły, wydały milicji, poszły z innym. I tę jednostkową nienawiść często się przerzuca na całą kobiecą rasę. Jednak to właśnie kobieta na pewno jest tu elementarną ikoną marzeń o spełnieniu, szczęściu. I to mi się po prostu podoba! Oczywiście, te rozseksualizowane fantomy też mnie ekscytują, bo jestem mężczyzną i rajcuje mnie kobieta, jako byt seksualny. Ale to nie tak, że kobiety podnieca tylko osobowość i umysł, a facetów wyłącznie cycki i długie nogi. Mężczyźni tatuujący sobie kobiety marzą o nich na bardzo różnych poziomach – na poziomie seksualnym, ale też sentymentalnym. Ciekawe, że w Polsce – kraju tak mało hedonistycznym i tak straszliwie spiętym, gdzie martyrologia bohaterstwa i męczeństwa gra pierwsze skrzypce – właśnie kobieta zdaje się mieć ważniejsze miejsce w rudymentarnym tatuażu, niż mogłem to zaobserwować robiąc zdjęcia w Bułgarii, Albanii, na Ukrainie, czy też oglądając rosyjski tatuaż łagierny, zdokumentowany przez Danziga Baldajewa. Bardziej oczekiwałbym tu tatuaży religijnych, a takich sfotografowałem przez lata zaledwie kilka. Kiedy przyjrzysz się mojej książce i wystawie – zobaczysz, że kobieta jest centralnym motywem i że, wbrew pozorom, ponad rozpustnymi ciałami cudownych zdzir i bujnych dziw, króluje piękna kobieca twarz. To mnie zaskoczyło.
Czy w brutalnym tatuażu są mody i nurty?
Oczywiście. Oprócz poważnej, męskiej mocy, jest też np. tatuaż humorystyczny. Moda jest często związana z określonym czasem. Jeżeli na ciele pojawiają się para-disnejowskie motywy, tzw. śmieszki, ewidentnie jest to moda więzienna z lat 70., dystynkcje wojskowe też wtedy zaczęto sobie tatuować. Jestem jednak przekonany, że element humoru istniał w tym uniwersum dużo wcześniej. Dzięki Kasi Mirczak dotarłem do kolekcji wytatuowanych ludzkich skór-preparatów z końca wieku XIX i początków XX, które znajdują się w zbiorach Instytutu Medycyny Sądowej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Można tam znaleźć groteskowe tatuaże przedstawiające np. kuglarza, czy pana w cylindrze na bicyklu. Bo humor to też jest rodzaj buntu. We wszystkich autorytarnych systemach był on narzędziem walki.
„Dziary” to też opowieść o fenomenie, który znika.
Baldajew w swojej klasycznej już książce odrysowywał tatuaże, pokazywał je w formie szalenie czystej, ja chciałem zahaczyć o coś z realnego świata. Jest więc pan Marian, pan Marek, pan Janusz… Zaczepiani, prawie zawsze dawali się namówić. Uzasadniała mnie moja wiedza o „kolkach”, klarowność komunikatu, ale też metryka. Nie jestem szczawiem, który wyciąga komórkę i chce wrzucić na insta fotkę więziennej dziary, bo to takie dziwaczne. Jestem gościem pod wąsem, mam piąty krzyżyk na karku i duży aparat, który informuje, że robię zdjęcia profesjonalnie. No i mam też swoją własną mapę wytatuowaną na ciele. Zabawne, że ludzie pytają: a jak się z nimi umawiałeś, kto ci nadawał kontakty? Nie umawiałem się! Chodziłem po prostu po bułki i kefir i spotykałem po drodze tych ludzi. Moje dziewczyny, mój syn, przyjaciele musieli to znosić. Idziemy na spacer, nad rzeczkę, albo do kina, a nagle się okazuje, że wszyscy muszą czekać, bo znikam w krzakach z kolejnym mężczyzną mojego życia.
Wystawę „Dziary" w warszawskiej Zachęcie oglądać można do 28 października 2018 roku (jej kuratorką jest Agnieszka Szewczyk). Wystawie towarzyszy bibliofilskie wydanie photobooka „Dziary” z tekstem autorstwa, zmarłego cztery lata temu, kronikarza szemranej Warszawy, pisarza Marka Nowakowskiego.
BIO
Maurycy Gomulicki (ur. 1969) - warszawiak, Żoliborzanin. Ukończył Wydział Grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, studiował też w Barcelonie i Mediolanie. Jako artysta wizualny zajmuje się wieloma dziedzinami: grafiką, fotografią, animacją, projektuje instalacje plastyczne i artefakty w przestrzeni publicznej. Nazywa siebie „antropologiem kultury popularnej” i w swojej sztuce często bada jej fenomeny. W piśmie „Machina” (potem we „Fluidzie”) prowadził rubrykę pt. Rzecz kultowa. Jest autorem książek fotograficznych: „Funebre”, „W-wa”, „Minimal Fetish”, „Dziary”. Od lat prowadzi bloga Pink not Dead. Związany z warszawską galerią LETO, mieszka w Warszawie i w Meksyku.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.