To, jak się czujemy z własnym ciałem, nie zawsze wynika z tego, jak wyglądamy, ale jak się postrzegamy. Odbicie w lustrze wykrzywiają wychowanie, popkultura i media społecznościowe. To od nas zależy, czy się temu poddamy. Bo skoro Lena Dunham, Barbie Ferreira czy Frances McDormand, a także masa bliższych i dalszych koleżanek udowodniły, że nie musimy, to chyba już nie warto tracić czasu.
O ciałopozytywności albo raczej body positivity pierwszy raz usłyszałam jakieś 15 lat temu. Pewnie przy okazji reklamy Dove, która jako pierwsza pokazała kobiety o różnych typach sylwetek i karnacjach w bieliźnie, w miękkim, czułym świetle. Wtedy hasło wydawało mi się zupełnie egzotyczne. Byłam śliczną dwudziestolatką, więc nauczyłam się już dyscyplinować ciało – ukrywać, golić, farbować, malować, trenować, odchudzać. Przyjęłam, że wstyd jest czymś naturalnym i niezbywalnym. Na dopasowane sukienki, beztroskie leżenie na plaży w kostiumie czy randki z chłopcami, którzy zaliczali się do przystojnych, trzeba zasłużyć ciężką pracą i poświęceniem. Zmarnowałam dużo czasu.
Chciałabym wcielić ciałopozytywność w życie. Moimi sekretnymi idolkami są Lena Dunham, Barbie Ferreira czy Frances McDormand, a także bliższe i dalsze koleżanki. Marzę, żeby tak jak one oswoić lęki, a wstyd rozpuścić humorem. Zobaczyć wreszcie, kim jestem, gdy nikt nie patrzy. Dlaczego teraz? Bo naprawdę mam już dosyć.
Dojrzewanie bez samoakceptacji
Kiedy przyglądam się sobie z boku, myślę: „jesteś szczęściarą”. Nie mam żadnej poważnej choroby, otyłości, niepełnosprawności, nie należę do mniejszości seksualnej, mam białą skórę. Jest mi łatwiej, bliżej do stereotypowych standardów piękna. Tyle w teorii. W praktyce wciąż czuję, że daleko mi do ideału. Dlaczego ciało nie było nigdy moją bezpieczną przystanią?
Podobne artykuły SrebrnowłoseBasia CzyżewskaO tym, że mam ciało, zaczęłam myśleć w połowie podstawówki. Podczas gdy koleżanki rozkwitały, ja czułam się uwięziona w ciele dziecka. A kiedy wreszcie hormonalna machina ruszyła, zaczęłam się zaokrąglać znacznie bardziej, niż tego chciałam. Biodra, uda, ramiona stały się przekleństwem. Okres studiów wspominam jako ciągłą walkę z dietami. Tabelki kalorii znałam na pamięć, podobnie jak artykuły z kolorowych magazynów o tym, jakie fasony poszerzają, jakich wzorów i kolorów nigdy nie wolno mi używać.
Ciało wymyka się spod kontroli
Po trzydziestce, w szczęśliwym związku, nabrałam trochę dystansu, ale kiedy zaszłam w ciążę, znów poczułam, że ciało wymyka mi się spod kontroli. Zmieniało się gwałtownie. Waga podskoczyła do nieznanych mi wcześniej przedziałów, na skórze ud i brzucha mimo stosowania kremów pojawiły się rozstępy. Twarz i dłonie przykryły hormonalne plamy. Drastycznie pogorszył się stan skóry i zębów. Ciąża bez tabu, czyli opuchlizna nóg, nabrzmiały biust, ciężki chód okazały się próbą dla poczucia własnej wartości. Powrót do formy po porodzie nie był sprintem jak u Ani Lewandowskiej. Nie wiem nawet, czy był powrotem, czy nowym etapem, w którym pogodziłam się z tym, że mam brzuszek i raczej się go nie pozbędę, bo jako pracująca mama w pandemii nie mogę sobie pozwolić na ćwiczenia dwa razy w tygodniu. A może mam inne priorytety – wolę poleżeć w wannie z książką, spotkać się z przyjaciółmi albo obejrzeć dobry film, odzyskując w ten sposób okruchy wolnego czasu.
Nowy porządek
Mijają lata, a z ciałem wciąż się zmagam. Zbliżając się do czterdziestki, zaakceptowałam sylwetkę, ale codziennie obserwuję, jak zmienia się twarz. Hasła z etykiet kremów „utrata jędrności i elastyczności” czy „zmarszczki wokół oczu” zapalają światła alarmowe. Wiem, że się starzeję. Czy czuję się atrakcyjna? Chyba tak, ale w swojej grupie wiekowej. Czy mam poczucie straty? Tak, wiem, że lepiej już nie będzie. A pewne rzeczy przestają być już kwestią wyboru. Kolejna ciąża byłaby ryzykowna dla mnie i dziecka. A za kilka lat już zupełnie niemożliwa dla mnie, w przeciwieństwie do mojego partnera, który zdaje się dojrzewać do wizji dużej rodziny.
Podobne artykułyZawalcz o ciałoBasia CzyżewskaSiwe włosy, które nie są już pojedyncze, ukrywam pod farbą. Choć idea „srebrnowłosych” wydaje mi się bliska, nie umiem się przełamać. Może to kwestia czasu, perspektywa z pewnością będzie się pogłębiać. Za jakieś pięć lat moje zmarszczki będą już ewidentne, za dziesięć czeka mnie menopauza. Ale według badań szwajcarskich naukowców z Uniwersytetu w Bernie to może być wreszcie moment przełomu. Statystycznie w tym momencie wiele kobiet zmienia perspektywę. Bo skoro walka z kulturą i naturą nie ma już sensu, zostaje tylko jedno – stworzenie nowego porządku z innymi wartościami. Może ogród, uniwersytet trzeciego wieku czy podróżowanie kamperem przez Europę przyniesie mi oddech wolności i nową jakość życia. Tylko po co czekać?
* Więcej inspirujących treści znajdziecie w marcowym wydaniu „Vogue Polska”. Do kupienia w kioskach oraz na Vogue.pl.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.