Przed nami Europejski Tydzień Profilaktyki Raka Szyjki Macicy, który w tym roku przypada na 22–28 stycznia. Na temat tabu związanego z regularnymi badaniami rozmawiamy z Mileną Dzienisiewicz, psychoonkolożką.
Z danych Krajowego Rejestru Nowotworów wynika, że zaledwie 27 proc. Polek robi regularne badania cytologiczne. Co może być źródłem tak pesymistycznych danych?
Milena Dzienisiewicz: Przede wszystkim strach. Podejmowaniu tematu badań towarzyszy często wewnętrzne przekonanie: „Jeśli pójdę na badania, to może się okazać, że jestem chora”. Dodatkowymi argumentami za unikaniem regularnych badań są brak czasu, bagatelizowanie znaczenia profilaktyki, umieszczanie jej na końcu listy priorytetów, narzekanie na długie kolejki oraz brak środków finansowych na prywatne wizyty. Pojawia się również myślenie: „To mnie nie dotyczy”. Ponieważ dbam o siebie, a w mojej rodzinie nikt dotąd nie chorował.
A jednak jeśli chcemy uniknąć zachorowania na nowotwór, w tym na raka szyjki macicy, powinnyśmy przede wszystkim się badać. Czy da się wyjaśnić ten paradoks unikania profilaktyki?
Strach przed badaniami wynika z tego, że pomimo rozwoju medycyny i leczenia onkologicznego bardzo wiele osób postrzega chorobę nowotworową jak wyrok. A w rzeczywistości tak nie jest. Natomiast lęk przed hipotetyczną diagnozą wiąże się z wizją śmierci, o której nie chcemy myśleć, przez co często odkładamy badania na moment, w którym rzeczywiście robi się za późno.
Jednak argument „w rodzinie nikt nie chorował na raka szyjki macicy” blednie wobec danych: lekarze alarmują, że rak szyjki macicy najczęściej jest spowodowany infekcją wirusem HPV.
Często lekceważymy istniejące już objawy, zamiast sprawdzić ich przyczynę. Zdarza się, że dopiero w momencie, gdy objawy się nasilają i utrudniają codzienne funkcjonowanie, kobieta idzie na badania i okazuje się, że stan jest zaawansowany. W dalszym ciągu gigantycznym problemem jest brak wiedzy i niewystarczający poziom edukacji w zakresie zdrowia – także seksualnego – na etapie szkolnym. Ważne jest, aby uczyć młode kobiety i mężczyzn, że o zdrowie dba się nie tylko poprzez prowadzenie właściwego trybu życia, lecz także poprzez wykonywanie badań profilaktycznych.
W społeczeństwie nadal pokutuje mit dotyczący tego, że na raka szyjki macicy chorują głównie kobiety posiadające wielu partnerów seksualnych. Czy zatem również wstyd może przyczyniać się do lęku przed oceną i profilaktyką?
W grę wchodzi nie tylko lęk związany z oceną, ale często również strach przed samą wizytą u ginekologa, związany z tym, że trzeba się rozebrać i wejść na fotel. Z jednej strony pojawiają się obawy, że ktoś z góry założy, że miałyśmy dużą liczbę partnerów seksualnych, i negatywnie to oceni, z drugiej zaś rzeczywiście słyszę od pacjentek historie, że lekarz potrafił rzucić hasło: „Trzeba było się lepiej prowadzić”. Są to – rzecz jasna – wyjątki, ale wystarczy, że spotka to jedną kobietę, która opowie o tym innym osobom, by negatywny obraz zaczął szerzyć się bardzo szybko, zwiększając liczbę kobiet, które będą zawstydzone i nie pójdą na badania. Takie historie lubią się rozprzestrzeniać i docierają do naszych uszu szybciej niż dobre opinie o wizytach u lekarzy.
Jak w takiej sytuacji przezwyciężyć wstyd i lęk przed badaniami?
Kluczowa są wiedza i motywacja dotyczące tego, dlaczego robimy badanie. Profilaktyka służy temu, aby jak najwcześniej wyłapywać choroby. Każda z nas powinna traktować cytologię na równi z przeglądem u stomatologa. Staram się tłumaczyć swoim pacjentkom, że powinny podchodzić do tego zadaniowo. Lekarz nie będzie oceniał naszej figury ani stylu życia. A jeśli będzie, to świadczy to o nim, nie o nas. Najważniejsza jest troska o nasze zdrowie.
Dlaczego mówienie o nowotworach – nawet w kontekście profilaktyki – jest tak niezwykle trudne i powoduje w nas strach?
Ponieważ cały czas jesteśmy bombardowani bardzo negatywnym i często przerysowanym obrazem choroby nowotworowej. Owszem, jest trudna, bywa podstępna. Ale mówmy o tym w inny sposób, bo taki wyolbrzymiony paradoksalnie wywołuje strach przed chodzeniem na badania profilaktyczne. Mam ogromną alergię na nagłówki „zjadliwy nowotwór”, „straszna choroba” lub zdjęcia do artykułów dotyczących diagnozy nowotworowej, na których wychudzone osoby leżą zwinięte w kłębek w łazience. Kiedyś nawet zrobiłam screeny tekstów poświęconych nowotworom w najpopularniejszych portalach i zdjęć, które są do nich dołączone. Poszarzone, najczęściej ich główną bohaterką jest smutna, samotna kobieta w turbanie. To nie jest jedyny i prawdziwy obraz osoby chorej onkologicznie. Owszem, jest część pacjentów, która będzie źle się czuła, ale jest też spora część pacjentów, która pracuje, spełnia się życiowo i społecznie, podróżuje. Dopóki nie zmienimy sposobu mówienia i pokazywania choroby nowotworowej, dopóty ludzie będą się bać, również chodzenia na badania. Kiedyś napisałam do jednej redakcji z propozycją szkolenia o tym, w jaki sposób zdrowo i mądrze mówić o nowotworze. Oczywiście nie dostałam żadnej odpowiedzi. Bo lepiej klika się to, co budzi w nas lęk. To samo sprawia, że nie idziemy na badania profilaktyczne.
Jak zatem mówić o raku szyjki macicy w taki sposób, by oswoić lęk przed diagnozą i przede wszystkim badaniami?
Pokazując, że nawet jeśli cytologia nie będzie dobra, to nie jest jednoznaczne z koniecznością żegnania się z rodziną i spisywaniem testamentu. To oznacza tylko tyle, że należy poddać się dalszej diagnostyce i ewentualnemu leczeniu. To już ustalają lekarze, bazując na wynikach. Leczenie jest coraz bardziej zaawansowane. Dane publikowane co roku przez Krajowy Rejestr Nowotworów pokazują, że przeżywalność przy raku szyjki macicy jest coraz wyższa. Onkolodzy podkreślają jednak, że kluczowe jest wczesne wykrycie choroby, czyli profilaktyka. Potrzebujemy takich rozmów, w których pokażemy obie strony. Nie chcę zakłamywać rzeczywistości i mówić, że nowotwór to zwykła choroba, ale warto pokazywać, że choć chorowanie może być bolesne i męczące, to są osoby, które mimo diagnozy mogą prowadzić satysfakcjonujące życie. Jedna z moich pacjentek podczas choroby brała ślub, inna chodziła po górach. Oczywiście wszystko zależy od samopoczucia, ale pokazujmy, że obrazek przedstawiający słabą, wymiotującą po chemii osobę nie jest jedynym. Przy dzisiejszej farmakoterapii i przygotowaniu do chemioterapii pacjenci naprawdę rzadko są w tej stereotypowo fatalnej formie. Należy obalać mity, które powstały lata temu i dalej budzą przerażenie.
Z badań opublikowanych przez Polskie Towarzystwo Psychoonkologiczne wynika, że kobiety wyraźnie nie chcą wziąć na siebie odpowiedzialności za regularne wykonywanie badań cytologicznych. Z czego to może wynikać?
Bo tak jest łatwiej. W razie złej diagnozy czułybyśmy mniejszą odpowiedzialność za taki stan rzeczy. Biorąc odpowiedzialność za swoje zdrowie, podejmujemy się obowiązku pilnowania tego. To normalne, że jest lżej, gdy odpowiedzialność delegujemy na innych. I to jest kwestia zmiany myślenia na temat brania zdrowia i życia w swoje ręce. A przecież pilnowanie regularności badań to kolejny obowiązek, który jako kobiety musimy podjąć. W dodatku to właśnie dla kobiet charakterystyczne jest myślenie, że wszyscy inni są ważniejsi od nich samych. Często wygonią męża na badania, umówią na nie ciocię, mamę czy siostrę, ale dla nich samych braknie już energii.
Nie bez powodu zasada maski tlenowej jest tak uniwersalna.
Z własnego doświadczenia terapeutycznego mogę bez wahania powiedzieć, że w pierwszej kolejności należy zająć się sobą, a dopiero później pomagać innym. Dobry ratownik to żywy ratownik. Często widzę zdziwienie na twarzach, gdy mówię o stawianiu siebie na pierwszym miejscu, bo kobietom – także w kwestii zdrowia – kojarzy się to z egoizmem. Często pytam pacjentki, jak chcą dbać o pracę, dom i rodzinę, jeśli będą chore. Odpowiedzią najczęściej jest cisza.
A więc postawa samarytańska wciąż jest w nas żywa.
Mam na to swoją roboczą nazwę: „Syndrom matki Polki wiecznie walczącej”. A dobra matka Polka walcząca to matka zdrowa i żywa. Stawianie siebie na pierwszym miejscu kojarzymy z egoizmem dlatego, że nikt nie uczy nas priorytetyzowania samych siebie.
Czy pacjentki chorujące na raka często wyrzucają sobie, że nie zbadały się wcześniej?
To zależy od tego, czy była to osoba regularnie się badająca, czy taka, która zgłosiła się do lekarza w późniejszym stadium choroby. Zdarza się jednak, że wyrzucają sobie, że zwlekały z cytologią. To jest coś, z czym mierzymy się później na terapii i staramy się uwolnić pacjentkę od poczucia winy, które wyłącznie pogarsza stan psychiczny. Są też pacjentki, które wściekają się, bo przecież badały się regularnie, a i tak dostały diagnozę nowotworową. Wówczas skupiamy się na tym, że dzięki profilaktyce zostało to wychwycone w takim momencie, w którym szanse na wyleczenie są duże.
Dlatego warto zmienić nasze podejście do wizyt u ginekologa. Nie powinnyśmy traktować ich jako pola do oceny czy osądu. To kwestia naszego zdrowia i życia. Podobnie jak regularne przeglądy samochodu są konieczne, aby móc nim jeździć, tak regularne badania ginekologiczne są niezbędne dla naszego zdrowia. Ważne jest, abyśmy bardziej otwarcie rozmawiały o naszym ciele, zdrowiu i seksualności, aby przełamać społeczny wstyd, który może utrudniać profilaktykę.
Milena Dzienisiewicz – psycholog, psychoonkolog, psychoterapeutka poznawczo-behawioralna. Jako psychoonkolog specjalizuje się w pomocy dorosłym osobom chorym onkologicznie, a także ich bliskim. Jako psychoterapeutka poznawczo-behawioralna pracuje w obszarach zaburzeń depresyjnych, lękowych, przewlekłego bólu, bezsenności i przewlekłych chorób somatycznych.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.