Polskiej publiczności Dan Stevens znany jest jako Matthew Crawley z „Downton Abbey”, ale też z komediowej roli rosyjskiego piosenkarza w „Eurovision Song Contest: Historia zespołu Fire Saga”. Aktor nie umacnia wizerunku błękitnookiego amanta, przyjmując role w horrorach albo zupełnie zasłaniając twarz charakteryzacją jak w „Pięknej i Bestii”. Na ekrany polskich kin wchodzi właśnie „Jestem twój” Marii Schrader, w którym Stevens jest androidem budującym bardzo specyficzną relację z pewną kobietą.
W popkulturze co jakiś czas pojawiają się wątki związane ze sztuczną inteligencją. Bohaterowie filmów w różny sposób odnoszą się do robotów, ich miejsca w społeczeństwie. W „Łowcy androidów” Ridleya Scotta androidy były raczej częścią życia, w „Jestem twój” Marii Schrader są nowinką, ale chyba jednak niezbyt mile widzianą.
Akcja „Łowcy androidów” toczy się w przyszłości, nawet jeśli niezbyt odległej, podczas gdy nasz film dzieje się w zasadzie tu i teraz. Być może w ciągu najbliższych 20 czy 30 lat przyzwyczaimy się do obecności robotów obok nas, choć z pewnością nie będzie to na początku łatwe doświadczenie. Na razie mam wrażenie, że wiele eksperymentów związanych z robotami łączy się ze sporą dozą nieufności, co jest zupełnie zrozumiałe. Zwykle przecież na obce i nieznane reagujemy w ten właśnie sposób. W „Jestem twój” zastanawiamy się nad moralnymi wyborami i granicami emocjonalnego zaangażowania. Zasadne wydają nam się też pytania o związki między ludźmi – czy one przypadkiem nie są w jakimś sensie po to, by wypełnić lukę czy pustkę w nas samych? Inni ludzie doskonale nas przecież uzupełniają. Albo akceptują takimi, jakimi jesteśmy – John Legend świetnie to ujął, śpiewając o kochaniu niedoskonałości drugiej osoby.
Tom, którego grasz, pragnie być najlepszą wersją mężczyzny – żywego i prawdziwego człowieka, w którym kobieta, Alma, może się zakochać. Podchodzi do tego zadania racjonalnie, ale przecież miłość taka nie jest. Wtłaczanie uczuć do nowoczesnej technologii za pomocą aplikacji czy programów do znalezienia „tej jedynej” czy „tego jedynego”, odziera trochę uczucia z magii. Czy razem z technologią zawisło nad nami widmo racjonalizacji miłości?
Mamy chyba generalnie tendencję do racjonalizowania wszystkiego i podejmowania prób naukowego wyjaśnienia zjawisk, które są bardzo abstrakcyjne. Myślenie, że w ciągu kilkunastu minut znajdę swoją drugą połówkę za pomocą algorytmu, może prowadzić na manowce. Nie mam pojęcia, jak będzie, ale właśnie w miłości i zakochaniu widzę jeden z ostatnich bastionów człowieczeństwa. To także największa tajemnica ludzkości, o której poeci prawią od tysiącleci. Wolałbym, żeby tak zostało.
Tom chce stać się człowiekiem. Alma, którą spotyka, zdaje się zmierzać w swoich działaniach do zaprogramowania go tak, żeby robił i czuł, co ona chce – dla niektórych to dość kuszący koncept, mimo że kontrowersyjny.
Tak, to jeden z głównych wątków filmu i pytanie o ludzką naturę nasuwa się niemal od razu. Przecież kluczem do zrozumienia człowieka jest zwrócenie uwagi na jego błędy, na to, jak dużo ich popełnia, jakie one są. Mamy sens jako ludzie właśnie dlatego, że nie da się nas zaprogramować i ułożyć za pomocą skomplikowanych algorytmów. Stąd może też wynikać popularność komedii romantycznych, w których istotnym elementem jest humor wynikający z błędów i omyłek. W kinie przejawia się to na przykład w scenach, w których ktoś rozlewa wodę na spodnie chłopaka, albo para, jedząc lody, rozsmaruje trochę na nosie ukochanej czy ukochanego. Ale to też jakiś rodzaj algorytmu, bo przecież doskonale zdajemy sobie sprawę, że takie rzeczy nie dzieją się na co dzień. A jednak twórcy wiedzą, że sprawiają widzom przyjemność, więc dorzucają kilka tego rodzaju scen.
Czym zatem dla ciebie jest romantyzm?
Tworzeniem czegoś w stylu sztucznej rzeczywistości dla ukochanej osoby. Zamiast przyjmować kobietę w pustym, zimnym pokoju, wypełniam go pięknymi różami. Zabieram ją w jakieś wyjątkowe miejsce, chwilowo zmieniam rzeczywistość, w której się porusza, i sam staję się częścią tego świata. Mój bohater w pewnym sensie jest zaprogramowany, by działać trochę według utartych klisz, czyli tego, jak zdaniem społeczeństwa powinien wyglądać romans. Tom jednak nie zdaje sobie sprawy, że to bardzo indywidualna sprawa i te obrazki, które jemu kojarzą się z zakochaniem, są plakatowe, romantyczne do granic, a przez to nierzeczywiste.
Mam wrażenie, że w „Jestem twój” w osobliwy sposób mierzysz się ze swoim wizerunkiem amanta, grając androida, który pretenduje do miana mężczyzny idealnego. Dość przewrotne, nie sądzisz?
Wiem, że są tacy, którzy mówią i piszą, że ze względu na moje błękitne oczy jestem skazany na role amantów. Cóż, kolor oczu to akurat jeden z tych elementów, których nie da się łatwo i na stałe zmienić. Poza tym generalnie staram się zbyt często nie odrzucać dobrych ról, nawet jeśli oznacza to granie bohaterów z jakiegoś mojego poprzedniego wcielenia. Oczywiście świetnie, gdy przychodzą wciąż nowe wyzwania i można się nieustannie sprawdzać, ale wiem, jak działa Hollywood. Mieszkam tu już dość długo, więc zdążyłem się zorientować. Zastanawiałem się nad tym intensywnie w ubiegłym roku, bo 2020 był w ogóle rokiem ważnych pytań, również o to, co chciałbym robić w najbliższej przyszłości, ale też na przykład pytań o obecność nowoczesnych technologii w moim życiu. Niestety na te najważniejsze życiowe pytania wciąż nie mam odpowiedzi. Ale znalazłem czas, żeby je sobie zadać, zdać sprawę z ich istnienia. Zauważyłem też, że w ciągu ostatniego roku trochę się zmieniłem. Stałem się bardziej uważny i cierpliwy, znacznie bardziej obecny.
Jeśli o pytaniach mowa, to w „Jestem twój” ciekawie wybrzmiewa też to o ideał męskości i wyzwania związane z byciem mężczyzną we współczesnym świecie. Tom niemal od razu orientuje się, że to nie takie proste być ideałem.
W kontekście mojej roli mogę powiedzieć, że istotnie Tom nieustannie zastanawia się, jak może stać się lepszym mężczyzną. To jest świetne, bo nie trzeba być przecież androidem, żeby takie pytania sobie zadawać. Z mojego punktu widzenia kluczowe w debacie o męskości jest jednak nieustanne uwzględnianie roli i pozycji kobiet, przypisanych często z góry, a także naszego miejsca w społeczeństwie w ramach tych ról. Te aspekty wciąż są w różny sposób przetwarzane przez popkulturę, politykę, historię. Zmiana zachodzi na naszych oczach.
O męskości mówi się też w kontekście jej kryzysu.
Stary świat, jaki znaliśmy do tej pory, spektakularnie się wali, podważane są patriarchalne stereotypy w rodzaju tych, które na ekranie często odgrywa Will Ferrell. Tom jest okazem idealnym do zaprezentowania kryzysu męskości – chciałby być klasycznym kochankiem, zdobywającym dzień po dniu serce ukochanej, ale kiedy pierwotny plan nie wypala, rozważa inne opcje, poszukuje.
Masz z nim coś wspólnego?
Obaj jesteśmy świetnymi tancerzami! Poza tym obaj mówimy nieźle po niemiecku.
Dla wielu widzów oglądanie cię w niemieckim filmie, do tego grającego po niemiecku, to coś wyjątkowego. Ja też, muszę przyznać, nie wiedziałam, że tak świetnie mówisz w tym języku!
Cóż, każdy może pojechać do Niemiec i nakręcić tam film, ale chyba niewielu podejmuje wyzwanie, prawda? Wspaniale było po dłuższym czasie podszlifować mówienie po niemiecku. Umiejętność pracy w języku obcym zawsze oznacza większe możliwości i dostęp do świetnego materiału, na który inaczej nie mógłbym trafić. Kiedy tylko dostałem tekst „Jestem twój” i zorientowałem się, że za tym projektem stoi reżyserka „Unorthodox”, nie wahałem się zbyt długo. Przy tej okazji zacząłem też zwracać większą uwagę na oryginalne produkcje pochodzące z różnych krajów, w tym z Niemiec, takie jak na przykład serial „Dark”. Czytanie napisów przestało być nagle uciążliwe.
„Jestem twój”, reżyseria: Maria Schrader, polska premiera planowana jest na 3 grudnia 2021
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.