
Gdy wybieramy ubrania i dodatki określonej marki, podpisujemy się też pod różnymi jej działaniami, np. tak istotnymi jak ekologia i fair trade. Przedstawiamy firmy wierne idei mody zrównoważonej.
W 1984 roku Katharine Hamnett wybrała się na przyjęcie wydane przez Margaret Thatcher na Downing Street na cześć brytyjskich projektantów mody. Uścisnęła dłoń pani premier i pewnie nikt by tego nie zapamiętał, gdyby nie fakt, że projektantka miała na sobie T-shirt z napisem „58% Don’t Want Pershing”. Protestowała w ten sposób przeciwko pociskom nuklearnym Pershing rozmieszczonym przez Amerykanów w Europie. Ponad 30 lat temu taki gest był aktem odwagi i buntu. Dzisiaj zajmowanie jasnego stanowiska
w ważnych sprawach jest niemal obowiązkiem marek, które chcą się liczyć na rynku. Mniej więcej połowa z nas deklaruje, że unika lub nawet bojkotuje te reprezentujące poglądy, których nie podzielamy. W 2017 roku firma Cone Communications przeprowadziła w USA ankietę, w której 87 procent przepytywanych odpowiedziało, że kupuje ubrania i dodatki, kierując się wartościami wyznawanymi przez markę albo dlatego, że zaangażowała się ona w akcję, która była dla nich istotna. Branża mody jako druga największa
po naftowej przyczynia się do zanieczyszczenia środowiska, więc coraz częściej, i z przymusu, i z rozsądku, wybiera produkcję uwzględniającą ochronę przyrody i mniejsze zużycie wody. Po niechlubnych aferach z wyzyskiem robotników w Azji stawia na fair trade, gwarantując godne wynagrodzenia i warunki dla pracowników fabryk, przejrzystość kosztów i etyczne prowadzenie firmy. Nie wybieramy więc już tylko ubrań, ale cały pakiet wartości i działań, które za nimi stoją. Metki stają się dla kupujących deklaracją przekonań. Specjaliści od marketingu są jednak zgodni – za wartościami muszą iść wysoka jakość i dobry design. „Statystyki wskazują, że milenialsi nie wydadzą ani jednego dolara na coś, co jest sprzeczne z ich przekonaniami. Ale też, że nie poświęcą wizerunku. Mimo wszystko styl stoi u nich na pierwszym miejscu” – twierdzi Carrie Ellen Phillips, współzałożycielka agencji PR ModusBPCM. Osoby nawet najbardziej zaangażowane w ekologię czy sprawy społeczne nie kupią czegoś, co jest za drogie i po prostu brzydkie. Proponuję subiektywny wybór marek, które dowodzą, że moda może być piękna, etyczna i do tego z przesłaniem.
Lemlem

„W moim rodzinnym mieście – Addis Abebie w Etiopii – tkaczki masowo traciły pracę. Lemlem ma być odpowiedzią na ten problem. Staramy się zapewnić im stałe zatrudnienie, jednocześnie wspierając tradycyjne techniki rzemieślnicze” – opowiada założycielka marki i modelka Liya Kebede. Ubrania Lemlem są szyte z ręcznie tkanej bawełny. Ich stałym motywem jest „tibeb” – charakterystyczne obszycie na brzegach. Lemlem to także fundacja, która dba o opiekę medyczną i edukację wśród afrykańskich kobiet. Na jej działalność firma przekazuje pięć procent dochodu. Dzisiaj Lemlem zatrudnia 250 osób, a kolekcje produkuje w pięciu afrykańskich krajach. Sponsoruje szkolenia kobiet z technik tkackich w ramach Artisan Training Initiative. Współpracuje też z organizacją Amref Health Africa, której jedną z misji jest zmniejszenie śmiertelności zarówno matek podczas porodów, jak i noworodków. Kupując ubrania i dodatki Lemlem, podpisujemy się pod tymi inicjatywami i wspieramy je. Nic prostszego.
Veja

„Tylko piętnaście procent naszych klientów wie, skąd wzięła się Veja” – mówią założyciele francuskiej marki Sébastien Kopp i François-Ghislain Morillon. Dla większości to po prostu kolejna firma produkująca modne trampki. Veja jest na rynku już od 2004 roku, ale w ciągu ostatnich trzech lat jej obroty wzrosły o 70 procent. W ubiegłym roku marką zainteresowały się luksusowe butiki online, jak Net-a-Porter i Matchesfashion oraz domy towarowe. Dlaczego? Kopp i Morillon od początku prowadzą firmę zgodnie z ideą zrównoważonej mody i wreszcie zostało to zauważone. Używają ekologicznych materiałów, otwarcie mówią, skąd je pozyskują, w jaki sposób powstają ich buty i jak wygląda sieć dostawców. „Nie mamy misji, by edukować i moralizować, mówić klientom,
co jest dobre, a co złe” – przekonują w rozmowie z The Business of Fashion. Dla nich liczy się, żeby ich projekty podobały się klientom i żeby dobrze się nosiły. Na szczęście w modzie nic nie da się ukryć.
Bite Studios

Szwedzko-angielską markę współtworzą od trzech lat William Lundgren, Veronika Kant, Elliot Atkinson i Suzanne Elvi. Pierwszą kolekcję pokazali dopiero w 2018 roku. Wszystkie ubrania i dodatki szyją bez użycia toksycznych chemikaliów w manufakturach w Anglii i Szwecji. Wybierają naturalne, produkowane na miejscu, tkaniny z odpowiednimi certyfikatami (na przykład ich jedwab pochodzi z organicznej uprawy w Hertfordshire). „Odrzucamy 99 ze stu ofert współpracy, bo chcemy być wierni swoim ideałom. Pozyskiwanie partnerów przypomina często poszukiwanie igły w stogu siana” – mówi William Lundgren. Niedawno odnieśli sukces na tym polu – jednym z inwestorów marki została firma Nudie Jeans, okrzyknięta „Patagonią dżinsów”. Każda kolekcja Bite składa się zaledwie z dwudziestu klasycznych krojów, są w niej koszule, proste spodnie, trencze. Marka oferuje darmowe naprawy swoich ubrań i dodatków oraz skupuje używane i niechciane modele od klientów za 20 procent ceny. Po „renowacji” ponownie wystawia je na sprzedaż – taniej.
Więcej marek znajdziecie w czerwcowym dywaniu „Vogue Polska”.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.