Przez ostatnich trzydzieści kilka lat wyrobił się we mnie odruch warunkowy. Na widok Zuzi Łapickiej pojawiał się uśmiech - pisze redaktor naczelny „Vogue Polska”.
A po nim zawsze śmiech, bo niezależnie od okoliczności, zawsze była naturalnie dowcipna. Potrafiła spuentować każdą sytuację; zresztą wystarczyło jedno jej porozumiewawcze spojrzenie, a chichotałem jak głupi. „Wiesz”, mówiła tylko.
Widziałem ją tydzień temu, na pokazie filmu. Zatrzymała dla mnie miejsce, martwiła się, czy będę dobrze widział. Przed seansem porozmawialiśmy chwilę, cieszyła się na wyjazd do Paryża, miała bilet na ostatni spektakl rewii Jeana-Paula Gaultiera – „będzie do felietonu”. Nie zapytałem, jak się czuje. Uznałem, że jej energia mówi sama za siebie. Film się dłużył, a ja musiałem iść. Wstała razem ze mną, w ciemnościach otworzyłem jej drzwi. Skręciła w prawo, a ja w lewo.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.