Kiedyś siostra Nazaria, dziś Izabela Mościcka. Była zakonnica po 18 latach odeszła ze Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu w Warszawie, nazywanych nazaretankami. Jest jedną z bohaterek „Ślubów (nie)posłuszeństwa. Prawdziwego życia zakonnic” Justyny Dżbik-Kluge. Publikujemy fragment tej książki.
Spotykamy się w gorący letni dzień w mieszkaniu, które wynajmuje ze znajomymi w Krakowie.
– Moim zdaniem powiedzenie, że siostry nie dogadują się w zakonach, bo dużo kobiet mieszka w jednym miejscu, jest stereotypem. Powtarzanym zresztą przez same siostry – tłumaczy Iza. – My teraz mieszkamy co prawda we trzy, ale są przecież takie wspólnoty, że siostry też mieszkają we trzy. Asia, z którą mieszkam, ma też doświadczenie mieszkania w różnych miejscach z większą liczbą kobiet. I co? I da się żyć.
To, co siostry nazywają „problemami relacyjnymi” i co podają jako częstą przyczynę odejścia z zakonu, to tak naprawdę kwestie strukturalne, takie, które tkwią dużo głębiej w systemie. System na ten moment działa tak, że odbiera ci życie. W zakonie nie możesz być jednostką. Jesteś masą. Mam na myśli to, że w zakonie twoje indywidualne potrzeby musisz podporządkować pod „dobro wspólne”. I ja to rozumiem, jeśli wypracowujemy jakieś kompromisy, ale nie, jeśli unieważniamy potrzeby, talenty i pragnienia konkretnej osoby.
By pomagać jednostkom – siostrom, które stały się ofiarami przemocy, nie odnalazły się w klasztornej strukturze, zdecydowały się na odejście, ale nie potrafiły same zbudować nowego życia poza murami zgromadzenia – założyła Centrum Pomocy Siostrom Zakonnym.
– Teraz pomagam w procesie wyjścia ze zgromadzenia 12 siostrom. Zawsze kiedy ukazuje się ze mną jakiś wywiad, zgłaszają się kolejne – mówi Iza.
Jest bardzo aktywna w internecie. Udziela się w mediach społecznościowych, pisze artykuły, pracuje nad książką. W jednym z odcinków swojego autorskiego podcastu Niezgodna opowiada o eksklaustracji, czyli czasowym zawieszeniu życia we wspólnocie zakonnej. Sama zdecydowała się na to rozwiązanie, zanim definitywnie opuściła zgromadzenie nazaretanek.
– Kiedy zaczęłam mówić w zgromadzeniu, że zastanawiam się nad takim rozwiązaniem, jedna siostra powiedziała: „Wiesz, eksklaustracja to jest taki pierwszy krok do wyjścia”. „Ale dlaczego tak mówisz?” – zapytałam zdziwiona. „No bo siostry idą i nie wracają”. Teraz już to rozumiem – to oczywiste, że gdy siostry zobaczą, jak może wyglądać normalne życie, nie wracają do klasztoru. Z dwóch ostatnich nazaretanek, które miały ze mną kontakt – obie są teraz na eksklaustracji – jedna dzwoni do mnie niedawno i mówi: „Wiesz, dopiero zaczynam rozumieć, co mówiłaś, mając na myśli wolność”. Tak to działa. Jesteś „w środku” i na sugestie, że zakon cię ogranicza, odpowiadasz: „No coś ty! Nie rozumiem, czego ode mnie chcesz. Przecież jestem wolnym człowiekiem!”. Dopiero kiedy wychodzisz, dostrzegasz, w jakim ograniczeniu żyłaś.
Zastanawia się:
– Kiedy ja sama zrozumiałam, że tkwiłam w układzie przemocowym? Gdy trafiłam na spotkanie do Centrum Praw Kobiet. Współpracowałam z nim trochę. Chodziłam na spotkania z dziewczynami, które wyszły z przemocowych związków. Słuchałam ich z ogromnym zaciekawieniem. Podczas jednego ze spotkań dotarło do mnie, jak wiele jest analogii między związkiem kobiety i mężczyzny, w którym jest przemoc, a życiem w zakonie i sytuacjami, z którymi ja się zetknęłam. Jeszcze w zakonie spotykały mnie różne nieprzyjemności, ale wtedy uważałam, że tak po prostu powinno być, że zakon zawsze tak wygląda. Dopiero będąc na zewnątrz, zrozumiałam, że mam dość, że doświadczam przemocy. Pamiętam jeden dzień, zwykły majowy dzień, kiedy byłam już poza zakonem. Wracałam sobie z pracy, poszłam na zakupy, kupiłam chleb, szłam ulicą, ptaszki śpiewały, słońce, piękna pogoda, aż tu dzwoni do mnie znajoma siostra z jakąś sprawą. I nadaje mi przez telefon oburzona na jakąś sytuację, która ją spotkała. Przerwałam jej i mówię: „Słuchaj, kiedy ostatnio byłaś szczęśliwa?”. „Nie pamiętam” – odpowiedziała zmieszana. „A sfrustrowana?” „Przed chwilą…” No właśnie… Kiedy się rozłączyła, pomyślałam sobie, że mam zupełnie na odwrót – dziś jestem szczęśliwa, a sfrustrowana byłam ostatni raz w zakonie.
Każda z byłych zakonnic, z którymi się spotkałam, opowiadała mi o wydarzeniach z zakonnego życia przez kilka godzin. Za każdym razem pojawiała się we mnie myśl: „Trzeba zacząć mówić o tym głośno”. Może wtedy problem zacznie być zauważany w polskim Kościele.
– napisała w jednym ze swoich artykułów. Pisze ich sporo, mówi głośno o nadużyciach, zbiera historie sióstr. Mnie przez kilka godzin opowiadała o swoich doświadczeniach.
*
Zastanawiam się, czy wiele sióstr korzysta z możliwości eksklaustracji, jednak później decyduje się na pozostanie w zakonie.
U nazaretanek prowincji warszawskiej – bo o nich mam najbardziej rzetelną wiedzę – z eksklaustracji wróciły dwie siostry. Jedna parę lat temu, a teraz niedawno druga. W ciągu ostatnich 10 lat na eksklaustrację szło średnio pięć sióstr na rok. Liczmy nawet cztery, niech będzie w sumie czterdzieści – no, to z tych czterdziestu wróciły dwie. Niewiele… Mam wrażenie, że nawet siostry, które porzucają zakon, nie potrafią stanąć w prawdzie i powiedzieć jasno, czego doświadczyły, tak jakby nadal próbowały coś obronić. Ja po trzech latach eksklaustracji byłam już w pełni przekonana, że nie chcę dalej iść tą drogą.
Od jak dawna jesteś poza zakonem?
Od pięciu lat.
Wróciłabyś?
O nie! Decyzję o odejściu podjęłam bardzo świadomie. Idąc na eksklaustrację, wychodziłam się rozeznać. W tym, żeby odejść, utwierdziłam się, kiedy pewnego razu szłam przez przejście dla pieszych i nagle dotarło do mnie, że jeśli wrócę do klasztoru, to umrę.
Mocne słowa.
Naprawdę tak czułam. Jestem osobą wierzącą, więc powiedziałam sobie w duchu: „Boże, jeżeli mi powiesz, że moim powołaniem życiowym jest umrzeć – spoko. Ale nic mi takiego nie mówisz, wręcz zachęcasz w drugą stronę: że mam żyć!”. A tam wróciłabym tylko umierać.
Jak to rozumieć? Co zakon odbiera z życia?
Siłę. Pamiętam pewne rekolekcje, miałam tam przydzieloną osobę towarzyszącą, z którą każdego dnia prowadziło się rozmowy. Coś takiego jest dosyć powszechne podczas rozmaitych rekolekcji. I ta kobieta zasugerowała mi, że mam symptomy depresji. Przejęłam się tym i po jakimś czasie trafiłam do psychiatry, który powiedział mi, że nie, spokojnie, nie mam depresji. Po tym wszystkim rozmawiałam ze znajomym księdzem, który znał mnie jeszcze przed klasztorem, jest też psychologiem i dobrym obserwatorem, i mówi mi: „Jest różnica między depresją a frustracją. Przy depresji nie masz siły żyć, a przy frustracji masz siłę, tylko nie masz możliwości. I ciebie spotyka to drugie”. Masz pomysł, żeby na przykład zorganizować rekolekcje dla młodzieży. Ile pozwoleń musisz zdobyć! To nie jest tak, że masz jakiś plan, bierzesz i to robisz. Jak teraz mam potrzebę spotkać się z wolontariuszami naszego centrum, to siadam i organizuję spotkanie. Wymyślam miejsce, ustalam czas. Nie muszę zdobywać 100 pozwoleń, przekonywać, że nie chcę zrobić nic złego, wysłuchiwać po drodze uwag typu: „Ale ty przecież pracujesz w przedszkolu, a nie z młodzieżą, to po co chcesz to robić?”.
Jak twoim zdaniem wytrzymują inne siostry? Rozmawiałam z kilkoma – dzielnie kontynuują swoje dzieło. Siostra Anna Bałchan, dominikanki z Domu Chłopaków z Broniszewic mają swoje zdanie, robią swoje, jednak nie zrzucają habitu…
Często zastanawiam się, jak one do tego momentu doszły. I jak się tam utrzymują – co się za tym kryje? Mam szczerą nadzieję, że trafiają na dobrą przełożoną, która myśli sobie: „OK, dam im pole do działania, bo to kobiety, które mają konkretne talenty”. Ale też jestem w stanie sobie wyobrazić, że to są akurat te siostry, które potrafiły się jakoś odnaleźć, pasowały do wspólnoty, dały się polubić. Mnie zakon ściągał w dół.
Zresztą zrobiłam wszystko, co tylko mogłam, żeby zostać w zakonie. Rozmawiałam ze wszystkimi możliwymi przełożonymi. Spotkanie z ówczesną przełożoną generalną to był gwóźdź do trumny. Ona jest Amerykanką, mieszka w Rzymie. Wcześniej widziałam ją może jeden raz w Polsce. Kiedy zaczęłam rozważać odejście, napisałam do niej, że jestem siostrą na eksklaustracji, szukam, chcę z nią porozmawiać. Napisałam, że wierzę w Boga i wierzę w posłuszeństwo, więc liczę, że ona, jako moja najwyższa przełożona, ma światło Ducha Świętego wobec mnie. Chcę, żeby mnie posłuchała i powiedziała mi, co słyszy. I ta rozmowa była straszna. Przełożona powiedziała mi wprost: „Albo wracasz i się dostosowujesz, albo odchodzisz”. Zamurowało mnie. Żadnej próby zrozumienia, głębszej refleksji, wysłuchania. Przerażające.
Co ci nie pasowało w tym zakonnym systemie?
Wydaje mi się, że problem polega na tym, że zmieniają cię już podczas formacji. Wciąż wraca do mnie taka refleksja, że gdybym nie wyszła ze zgromadzenia, nie zobaczyłabym tego. Nie ma takiej możliwości, żebym będąc w środku, pomyślała: „Nie, tak się nie da żyć, zostawiam to”.
Jak się nie da żyć? Co jest tam nie do życia?
Kiedy patrzę na to dziś, będąc w tym punkcie, w którym jestem, to widzę, że żyje się w ogromnym napięciu, pod presją, w poczuciu, że cały czas coś jest nie tak. I że trzeba się wpisać w jakiś schemat, w jakieś oczekiwania. A przy tym nie ma jasnych zasad, nigdy nie jest powiedziane, jakie są te oczekiwania wobec ciebie.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.