„Jak my się spotykamy z kumplami albo dokądś jedziemy, to obowiązującym stylem komunikacji między nami staje się szydera”, przywołuje doświadczenia swoich pacjentów seksuolog Andrzej Gryżewski. Po czym dodaje: „Pod tym kryje się brak prawdziwego, głębokiego kontaktu, co jest zresztą źródłem problemów, z jakimi przychodzą do mnie wspomniani mężczyźni”. O tym, jak zacząć rozmawiać i uzdrowić męskie relacje, sięgać po uwagę i wsparcie, Andrzej Gryżewski opowiada w rozmowach z Przemysławem Pilarskim w książce „Sztuka obsługi penisa 2. Nowe wyzwania”, której fragment publikujemy.
Przemysław Pilarski: Jak wygląda męska przyjaźń z perspektywy psychoterapeuty?
Andrzej Gryżewski: Kilkanaście razy spotkałem się z sytuacją, że pacjenci pokazywali mi swojego Instagrama, na którym aż roiło się od zdjęć z kumplami, z tak zwaną męską paczką – w Barcelonie, w Sopocie, w Budapeszcie, na pępkowym, kawalerskim i tak dalej. Ale pokazywali mi te zdjęcia nie po to, żeby się pochwalić, jakie mają wspaniałe życie towarzyskie, tylko żeby pokazać pozory, które im doskwierają.
Pępkowe nie było super?
Pod tym kryje się brak prawdziwego, głębokiego kontaktu, co jest zresztą źródłem problemów, z jakimi przychodzą do mnie wspomniani mężczyźni. Mając tylu kolegów, czują się samotni, ponieważ relacja między nimi jest płytka i powierzchowna.
Więc tu jest pies pogrzebany.
Mówił mi jeden z pacjentów: „Jak my się spotykamy z kumplami albo dokądś jedziemy, to obowiązującym stylem komunikacji między nami staje się szydera. Obgadujemy w tym stylu tych, których nie ma. Znajdujemy też między sobą jakiegoś kozła ofiarnego. Wszystkiemu przewodniczy oczywiście samozwańczy wodzirej, który jest takim naszym samcem alfa. Mamy też kolegę, który ma funkcję zagadywania dziewczyn. Inny nas chroni, w tym sensie, że jak zajdzie taka potrzeba, to da komuś w mordę. A jeszcze inny odgrywa rolę dyżurnego wesołka. Jest dużo śmiechu, używek, wygłupów. Ale nie ma szczerych rozmów między nami. I wszystko zawsze przebiega według podobnego schematu”. By sobie to zwizualizować, polecam miniserial „Samce alfa” na Netflixie. Już bardziej wprost tej powierzchowności nie da się pokazać.
Mówiłeś, że powierzchowność to źródło problemów, a jak nazwałbyś problem?
Jednym słowem: depresja. Mężczyźni przychodzą do mnie z depresją. Zazwyczaj biorę ich pod włos i pytam: „Ma pan tylu kolegów, bywa pan z nimi w tylu miejscach, spędzacie razem tyle czasu… I czuje się pan samotny? Dlaczego?”. „No bo ten klimat, który między nami panuje, to nie jest bezpieczna przestrzeń, żeby się naprawdę otworzyć”. Ktoś ma na przykład kryzys w związku albo w pracy i czuje się samotny. Nie ma z kim o tym porozmawiać, mimo że na pierwszy rzut oka jest otoczony ludźmi.
Czy to jest tak, że tylko jeden z nich ma potrzebę większej otwartości? Czy tylko jeden z nich jest bardziej wrażliwy? A może każdy chciałby się otworzyć, nawet ten samiec alfa, tylko oni boją się oceny innych?
Może nie każdy z nich, ale myślę, że przynajmniej połowa miałaby potrzebę, żeby opowiedzieć szczerze o sobie i swoich problemach. Wiesz, tak zupełnie bez dbania o autopromocję i fasadę twardości. Ale klimat tych imprez to duża przeszkoda. Zachodzi obawa, że kumple nie uwierzą w głębię przeżyć. Wyśmieją lęk i wszelkie wątpliwości faceta, a w najlepszym razie będą próbować udzielać złotych rad w stylu „weź się w garść” i „takie jest życie”.
Dobrze, ale to, że „zachodzi obawa”, nie oznacza, że nie należy się otwierać. Może nie przed wszystkimi, ale chociaż przed jednym. Jak znaleźć bratnią duszę? Jak ją wyczuć pośród pozostałych?
Nie mam na to jednej metody, ale podam przykład ze swojego życia. Mniej więcej co pół roku spotykam się z ludźmi z liceum. Robimy tak już od 20 lat. Są to spotkania w gronie czasem kilkunastu osób, czasem dziesięciu. Większość z nas to mężczyźni, a często to w ogóle są takie męskie grupy po prostu. No i kiedy mam poczucie, że chciałbym się z kimś podzielić jakimś swoim problemem, wybieram kogoś z tej grupy, kogoś, przed kim czuję, że mogę się otworzyć, a następnie proponuję, żebyśmy się spotkali, dajmy na to, pół godziny wcześniej. Sytuacja jeden na jeden to zupełnie inny klimat dla takich rozmów. Nawet jeśli ktoś na początku zaczyna śmieszkować, po chwili przestaje, bo widzi, że w tym momencie, podczas tej akurat rozmowy, nie ma na to przestrzeni. Nawet kiedy z czasem dołącza ktoś trzeci – też się dostosowuje. Tak że polecam takie losowanie „kumpli do zwierzeń” zgodnie ze swoją wiedzą na ich temat oraz intuicją. Jedynie w większej grupie każdy chce pokazać, że wszystko po nim spływa i nic go nie rusza.
Walka na penisy.
Raczej na długość penisów. Żeby uniknąć brania udziału w tej walce, można z kimś się umówić wcześniej, można kogoś poprosić, żeby został po spotkaniu, albo umówić się z kimś na inny dzień po prostu, choćby na spacer. W moim przypadku to zawsze działa. Pierwsze minuty to zazwyczaj taki update, co u kogo słychać, a potem następuje szczera rozmowa.
Czy płeć gra tutaj jakąś rolę? Czy mężczyzna lepiej zrozumie mężczyznę, a kobieta kobietę?
To sprawa bardzo indywidualna. Co ciekawe, ja wierzę w przyjaźń damsko-męską. Mam kilka przyjaciółek, sporo koleżanek i pomiędzy nami relacje są oparte na dużej głębi i emocjach. Bez podtekstu erotycznego, pomimo że to niezwykle piękne kobiety. Z wyglądu i z osobowości. Z kolei wśród moich pacjentów spotykam się może nie z tendencją, ale z pewnym ciekawym zjawiskiem. Bywa, że mężczyźni w okolicach trzydziestki czy czterdziestki, którzy w trakcie terapii uświadamiają sobie, że mają problem z narcystycznym, kastrującym ojcem, zaprzyjaźniają się ze starszymi mężczyznami, takimi koło pięćdziesiątki, sześćdziesiątki. Ci mężczyźni uczą ich fajnej męskości.
To są relacje mentorskie. Niektórzy mają szczęście, że ktoś ich dostrzeże, wyciągnie za uszy z jakiegoś życiowego albo emocjonalnego bagna. Ale jeśli ktoś nie ma takiego szczęścia, musi sam rozglądać się za mentorem.
Jeden z moich pacjentów zastosował w tym celu coś w rodzaju triku. Sam pochodził z nieciekawej, przemocowej rodziny, ale po sąsiedzku mieszkał pewien bardzo sympatyczny pan, który prowadził mały warsztat naprawy rowerów. Ten pan był zawsze bardzo pomocny. Czuł, że w domu mojego pacjenta nie dzieje się najlepiej, więc oferował czasem jakieś pieniądze, obiad albo słodycze. Kiedy mój pacjent nieco podrósł, obawiał się, że kontakt może się urwać, a on ciągle bardzo potrzebował w swoim życiu jakiegoś zdrowego dorosłego mężczyzny, przeciwieństwa swojego ojca.
W wieku nastoletnim to chyba nawet bardziej niezbędne niż w dzieciństwie.
On miał podobne zdanie, więc wpadł na pomysł, że pójdzie do tego sąsiada i zapyta, czy może się przyglądać, jak sąsiad naprawia rowery, a może nawet trochę mu pomagać. W ogóle nie interesował się rowerami, ale w ten sposób otworzył sobie furtkę. I to zadziałało. Jeszcze przez ileś lat, zanim stamtąd wyjechał, spędzali dużo czasu razem. To była taka właśnie relacja mentorska. Sąsiad wypełnił pacjentowi lukę po ojcu. Mój pacjent pewnie wypełnił sąsiadowi emocjonalną lukę po synu.
Jest jakaś magia we wspólnym działaniu. Kiedy sobie pomyślę o najlepszych chwilach z moim ojcem, to będą te, kiedy robiliśmy coś razem, np. budowaliśmy płot albo wylewaliśmy fundament pod taras.
Mam podobne doświadczenia z moim ojcem. Wtedy był najlepszy kontakt i najlepsze rozmowy, bo choć byliśmy niby skupieni na jednym celu, wymienialiśmy się doświadczeniami.
Męskie wspólnoty oparte na działaniu to chyba rzadkość. Nie mówię o pracy zarobkowej, tylko o takiej dla siebie, w której jest element spędzania wolnego czasu. Dla siebie albo dla społeczności. W czasach PRL-u organizowano czyny społeczne, i to nie było wcale takie głupie.
Teraz jest znacznie mniej rzeczy, które możemy zrobić z ojcem albo dziadkiem. Nikną przez to więzi międzypokoleniowe.
Naprawy i budowy zleca się fachowcom.
Motorowery, telewizory, radia naprawiało się kiedyś samemu albo prosiło się kogoś o pomoc. Teraz te ostatnie po prostu się wyrzuca. Zmiana, o której mówimy, zaczęła się zresztą dokonywać wraz z rozwojem telewizji, więc tu chodzi nie tylko o nasze pokolenie, ale też o to wcześniejsze. Rodzinne święta, które kiedyś były celebrowaniem wspólnoty, wyglądają przecież teraz tak, że wszyscy siedzą przed telewizorem, pałaszują, co stoi na stole, i od czasu do czasu rzucają w powietrze zdawkowe uwagi: „O, ale skoczył!”, „O kurde, ale urwał!”. Skoczył lub urwał, ale co z tego dla nas w tym momencie wynika? Bez sensu kompletnie. Jak się ogląda „Googlebox”, to nawet jest to i śmieszne, ale to świąteczne czy rodzinne „bingo” wszystkim wychodzi bokiem.
Telewizja zaczęła, internet dołożył swoje.
Kiedy zaczynał się internet, był popularny komunikator Gadu-Gadu. Prowadziło się na nim nieraz wielogodzinne rozmowy, często na grupowych czatach. Gadu-Gadu już od dawna nie ma, a na Messengerze rozmawia się głównie za pomocą emotikonów. W jaką stronę to zmierza? Komunikatory bez komunikacji.
Jest między nami coraz mniej takich działań więziotwórczych.
Właśnie o to chodzi. Jako dziecko jeździłem na wieś w Kieleckie do dziadków i zawsze wszyscy razem coś robiliśmy w polu, w sadzie albo w lesie. I to z różnymi pokoleniami – z dziadkami, wujkami, kuzynami. W ciągu roku praskie i żoliborskie podwórka, na których się wychowywałem, pękały w szwach od kolegów i koleżanek. Teraz nawet na wsi zrobiło się jakoś… miejsko. A w mieście zrobiło się pusto.
To prawda. Ja pochodzę ze wsi i wszyscy tam teraz mają trawniki i kosiarki elektryczne. Jak na amerykańskim przedmieściu. Każdy sobie trawnik kosi. Co można robić wspólnie w takim razie? Na wsi, w mieście, gdziekolwiek.
Trzeba to od nowa wymyślać. Ten pęd do internetu nie zapełni nam podstawowych potrzeb kontaktu z drugim człowiekiem. ChatGPT nie będzie rozwiązaniem na samotność.
Smutne. Ale przynajmniej wiemy, na czym stoimy. Mam jednak wrażenie, że to jest oczywiście pewien ogólny obraz rzeczywistości, ale pod nim kryją się inne. Nadal istnieją paczki kumpli. Wystarczy obejrzeć jakiś hip-hopowy teledysk albo wyjrzeć przez okno, kiedy mieszka się na blokowisku.
Mam kilku pacjentów z pierwszej ligi hip-hopu. Mówią mi, że ziomki pojawiają się, gdy kręci się teledysk. Po nagraniu każdy pędzi do obowiązków lub domu. Natomiast jeśli chodzi o nastolatków, to, niestety, zbyt wielu z nich wybiera siedzenie w domu. Dużo złego zrobiła tu pornografia. Pojawia się myślenie: „Po co mam spotykać się z kumplami, jak mogę obejrzeć w domu coś przyjemnego i zwalić konia?”.
No właśnie, po co on ma się z tym kumplem spotykać? Po co mu, nam w ogóle kumple, przyjaciele?
Jeśli nie kultywujemy umiejętności miękkich, czyli budowania relacji, podtrzymywania ich, asertywności, to jest szeroka droga do nabawienia się fobii społecznej. Jest jeszcze jedna odpowiedź, bardzo prosta: kiedy nie spotykamy się z ludźmi, czujemy się samotni. Żeby przeżyć, potrzebujemy ludzi i relacji z nimi. Choćby najprostszych, jakie nawiązujemy np. na treningach. Kiedy chodzę na boks, nieustannie jestem z kimś w kontakcie. I ten niby niezobowiązujący kontakt uczy, że relacje społeczne są normalne, że fajnie jest z kimś pożartować, podzielić się czymś, pomóc.
Istnieją też męskie wspólnoty nazywane niekiedy męskimi kręgami. Zdarza się, że prowadzą je terapeuci.
Jedni spotykają się w lesie i zakopują w liściach, inni szukają w centrach miast dróg samorozwoju…
Jeszcze inni się przytulają.
Tak, jest tych grup mnóstwo, zrobiła się na to moda.
Co o tym sądzisz?
Uważam, że każde działanie samorozwojowe prędzej czy później przynosi korzyści, więc jest to dobre. Wszystko, co jest oparte na wglądzie, jest okej. Ale też warto sprawdzić, kto takie spotkania prowadzi. Bywały przecież przypadki, że jakiś „szaman” i „duchowy przewodnik” jeszcze rok temu pracował na taśmie w zakładzie uboju drobiu. Żeby zajmować się profesjonalnie ludzką psychiką, czyimś wnętrzem, samemu trzeba przejść przez lata naukowych kursów. Ja skończyłem pięć lat psychologii, pięć lat seksuologii, pięć lat terapii poznawczo-behawioralnej, cztery lata terapii schematów. Podsumuję to za leniwych – mam za sobą 19 lat profesjonalnych szkoleń. To nie może być weekendowy kurs, podczas którego ktoś dostanie nagłego oświecenia, czy internetowy kurs mentoringu…
…w Wyższej Szkole Wszystkiego.
Czyli niczego. Nie mówię tego z zawodowej zawiści czy z obawy o konkurencję. Na takich spotkaniach może dojść do problematycznych sytuacji, kiedy komuś na przykład odtworzą się nieprzepracowane traumy z przeszłości. To może się skończyć różnie, dajmy na to – agresją wobec siebie, wobec innych. Albo, co gorsza, odpaleniem psychozy, po której włącza się osobowość paranoiczna i nieustanne sprawdzanie, czy ktoś nie podsłuchuje. Wtedy potrzebna jest wykwalifikowana pomoc psychiatryczna ze strony specjalisty obecnego cały czas na miejscu. Bo nie ma co liczyć na to, że karetka pogotowia pojawi się gdzieś pośrodku Bieszczad w ciągu kilkunastu minut. Tu nie ma żartów.
Warto googlować, przed kim zamierzamy wyjawiać swoje najbardziej intymne sekrety.
Warto googlować, żeby ci, których obdarzamy zaufaniem, nie okazali się dyletantami. Nie wystarczy uwierzyć w ciemno informacjom na stronie internetowej, że ktoś pomógł setkom osób. Internet przyjmie wszystko. Warto to zweryfikować. Tak więc, podsumowując: jestem za wiedzą naukową i medycyną opartą na dowodach (ang. evidence-based medicine). Jestem za kręgami męskimi, które są prowadzone przez specjalistów i rzetelnie pomagają. Takie spotkania nie mogą wpływać na pogorszenie stanu zdrowia, tylko na wzrost pewności siebie, poprawę samopoczucia i wglądu w swoje życie wewnętrzne.
Zdrowego wglądu w swoje życie wewnętrzne życzymy z całego serca i nie tylko bohaterom kolejnej rozmowy.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.