Choć studiował na Royal College z Davidem Hockneyem i należy do czołowych przedstawicieli abstrakcyjnego ekspresjonizmu, pełen rozkwit jego kariery po obu stronach Atlantyku nastąpił, gdy skończył 80 lat. Frank Bowling nie ma jednak o to żalu do nikogo. Stawia sobie bowiem taki sam cel jak kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu: być najlepszym.
To krytyków i znawców sztuki oburza to, jak długo gwiazda tego artysty urodzonego w Gujanie, ale mieszkającego na stałe w Londynie nie świeciła należytym blaskiem. Mimo sędziwego wieku i problemów ze zdrowiem Bowling nie rezygnuje z malowania przeskalowanych płócien. Pisze na nich kolejne rozdziały własnej historii. Bo choć dzieła Gujańczyka można oczywiście poddawać piętrowym interpretacjom, są one przede wszystkim wynikiem jego wspomnień, intuicji i doświadczeń. To dzięki nim skłaniają do refleksji.
Na drugi kontynent
W 1966 roku Frank Bowling zaczął pracować nad serią obrazów „Map Paintings”. Na mierzących od 2 metrów wysokości do 10 metrów szerokości płótnach malował kontynenty – niewyraźne, o nieregularnych i zamazanych kształtach, przykryte warstwą intensywnie czerwonej albo żółtej farby. Czasami jeden gładko przechodził w drugi, kiedy indziej miało się wrażenie, że dzieli je niemożliwa do ogarnięcia umysłem odległość. Stały się najbardziej znanymi dziełami Bowlinga. Od powstałej w 1970 roku mrocznej „Penumbry”, po „Australia to Africa” z 1971 roku pokazywały, jak urodzony w Gujanie artysta rozumie i chce przedstawiać świat. Jak bliskie jest mu odwzorowywanie tego, co widzi i wie, przy jednoczesnym opowiadaniu swojej interpretacji wydarzeń i przybliżaniu elementów własnej historii.
Serię „Map Paintings” Bowling stworzył w Nowym Jorku, do którego najpierw przyjechał w 1961 roku na stypendium, a pięć lat później przeprowadził się. To tamtejsza scena artystyczna zaszczepiła w nim miłość i pasję do abstrakcjonizmu – obrazy z serii „Map Paintings” są jej przykładem. Wcześniej uprawiał malarstwo figuratywne. Podobnie jak jego koledzy, David Hockney i R.B. Kitaj, z którymi studiował na Royal College of Art w Londynie.
Granice, których nie ma
Do Wielkiej Brytanii przybył jako 19-latek w 1953 roku. Urodził się w 1934 roku w Gujanie, która do 1966 roku pozostawała kolonią brytyjską. Wcale nie chciał być malarzem. Marzył, by zostać poetą. „Czułem, że poezja jest najlepszym sposobem na to, by mówić do siebie i o sobie”, wspominał po latach w wywiadach.
Przypadek może i nie zadecydował o losach Gujańczyka, ale na pewno zmienił jego myślenie o tym, co chciałby robić w życiu. W 1956 roku kończył służbę w RAF. Pewnego dnia wrócił do brytyjskiej stolicy, by kupić guziki dla matki, która w rodzinnym Nowym Amsterdamie w Gujanie była krawcową i prowadziła sklep. Przechadzając się po Londynie, trafił do galerii Whitechapel. Trwała tam wystawa „This is Tomorrow” – kultowa i z perspektywy czasu przełomowa, bo jako jedna z pierwszych pokazywała potencjał multidyscyplinarnego podejścia do sztuki. Jej pomysłodawca i twórca Theo Crosby zaangażował do udziału w niej artystów malarzy, ale też muzyków, architektów i rzeźbiarzy. „This is Tomorrow” uznaje się dziś za początek brytyjskiego pop-artu. Wśród ekspozycji znalazły się m.in. słynny kolaż Richarda Hamiltona „Co właściwie sprawia, że nasze mieszkania są tak odmienne, tak pociągające?” oraz dekoracja przedstawiająca Marilyn Monroe wyciętą z kadru „Słomianego wdowca”. Wystawa zrobiła na młodym Bowlingu ogromne wrażenie. „Nigdy wcześniej nie doświadczyłem czegoś takiego. Przez myśl by mi nie przeszło, że rzeczy, które wtedy zobaczyłem, można uznawać za sztukę”, mówił. Odkrył, że uprawiając malarstwo, mógłby dać z siebie więcej, niż gdyby tylko przelewał na papier to, co czuje i myśli. Malowanie okazało się bardziej fizyczne – używał ciała do tego, by zapełnić płótno. Przypadkowość od razu stała się jedną z jego ulubionych metod. Była też jednocześnie celem. Z czasem Bowling zaczął kierować się w stronę nie tylko abstrakcyjnego, ale i spontanicznego malarstwa. Jak mówił, chciał mieć wrażenie, że „obraz powstał, mimo że nie kiwnął przy nim palcem”.
Narzędzie i przekaz
Od końca lat 60. Bowling tworzył między Nowym Jorkiem a Londynem. Mimo tego rozdzielenia, a także wyraźnych różnic między figuratywnymi pracami stworzonymi w Londynie na początku kariery a obrazami w nurcie abstrakcyjnego ekspresjonizmu, jakie po 1966 roku malował w Nowym Jorku, tematyka jego dzieł pozostaje spójna. Płótna używał jako przestrzeni do opowiadania historii, ale i eksperymentowania. Od początku mówił o sobie jako o formaliście. Materiał miał dla niego równie duże znaczenie co treść. Czasami nawet ją definiował.
O jego wizjonerskim podejściu do malarstwa zaczęto mówić jako o połączeniu abstrakcji z zapisem osobistych wspomnień. Na obrazach odwoływał się do elementów z własnej biografii, ale i oddawał głos tym, którzy zostali go pozbawieni – jedną z serii obrazów poświęcił bezdomności. Jego dzieła często poruszają też tematy przynależności, opowiadają o diasporze i kolonializmie. Nadal są jednak pozbawione politycznego wymiaru. Bowling nie chce, by postrzegano go jako malarza zaangażowanego czy przedstawiciela czarnych artystów, których Zachód wykorzystuje do pacyfikowania kolonialnych historii. „Sztuka, jaką uprawiam, jest międzynarodowa”, mówi. „Zawsze frustrowało mnie, gdy ktoś mówił o mnie jako o czarnym artyście, bo to rodzi konkretne oczekiwania wobec tego, jak powinny wyglądać twoje prace. Nie jestem więc czarnym artystą. Jestem artystą”.
Zazwyczaj elementy – czy to plamy koloru, czy geometryczne kształty układające się w postaci – sprawiają na obrazach Bowlinga wrażenie, jakby były jedynie w połowie obecne. Jakby zawieszono je gdzieś między płótnem a pamięcią. Bowling czasami przykrywa je kolejną warstwą, kiedy indziej oblewa nieregularną powierzchnią albo zdrapuje ich poszczególne fragmenty. Nie przestaje eksperymentować ze sposobem, w jaki obchodzi się z farbą. Raz rozpryskuje ją, jak Pollock, innym razem wylewa jednym rzutem, pozwalając, by spływała po płótnie nieregularnym i niemożliwym do przewidzenia torem. To właśnie czyni z niego tak progresywnego i innowacyjnego artystę.
Nadal (skończył w tym roku 90 lat) chce być najlepszy, proponować nowe rozwiązania, przekraczać granice. Od 2018 roku pozostaje w Londynie – lekarze poradzili mu, by ograniczył podróże. To tam w 2019 roku odbyła się jego największa wystawa w trwającej ponad 60 lat karierze – wspaniałą retrospektywę zorganizowało mu Tate. Ważny był dla malarza także kolejny rok. Nie tylko podpisał kontrakt z galerią Hauser & Wirth, lecz także otrzymał z rąk brytyjskiej królowej tytuł szlachecki. Sir Frank Bowling mówił wtedy: „Lubię rywalizację, ale myślę, że to miejsca, które odwiedziłem przez te wszystkie lata, najbardziej mnie ukształtowały – zarówno jako artystę, jak i człowieka”.Najważniejszą podróż – w głąb siebie – odbywa cały czas.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.