Znaleziono 0 artykułów
09.08.2024

Nowa ekranizacja „Hrabiego Monte Christo” uwspółcześnia klasyczną opowieść o zemście

09.08.2024
(Fot. Materiały prasowe)

Ta adaptacja klasycznej powieści łotrzykowskiej Alexandra Dumasa jest udanym odświeżeniem gatunku płaszcza i szpady. Bardzo aktualnym i niezwykle widowiskowym. Szacuje się, że Francuzi zainwestowali w produkcję 43 miliony euro, co widać w każdej scenie pojedynków czy wytwornych rautów. A głównemu bohaterowi chodzi po prostu o zemstę.

Niech was nie odstraszy trzygodzinna długość filmu. Nie ma tu mowy o nudzie. Akcja wartko gna do przodu, a kolejne wyzwania, które los stawia przed Edmondem Dantèsem (przystojny i utalentowany Pierre Niney, znany z tytułowej roli w filmie „Yves Saint Laurent”), budują napięcie i grają na naszych emocjach.

Kto by się spodziewał, że treść książki, która ukazała się 170 lat temu, można wpisać w aktualne dyskusje i współczesny kontekst. I wcale nie trzeba przenosić akcji do teraźniejszości. Historia Dantèsa dzieje się w XIX wieku. Poznajemy go jako świetnie prosperującego marynarza, który w wyniku intrygi zostaje strącony do lochu, a potem w głowie mu już tylko jedno: bezwzględna zemsta.

Pierre Niney zmienił się fizycznie na potrzeby głównej roli w „Hrabim Monte Christo”

(Fot. Materiały prasowe)

Ważny jest wątek pomówień, w wyniku których sytuacja bohatera zmienia się radykalnie. – Podczas lektury Dumasa zwróciliśmy uwagę na mitologiczny aspekt jego opowieści. On sprawia, że ta historia pasuje do każdej epoki. Uderzyła nas też nowoczesność postaci i poruszanych tematów. Osłabienie pozycji Dantèsa przez pomówienia skojarzyło nam się z niszczeniem ludzi poprzez publikowanie na ich temat fake newsów – mówi mi reżyser Matthieu Delaporte, gdy rozmawiamy po premierze „Hrabiego” w Cannes.

Nad filmem pracował z nim Alexandre de La Patellière, który uzupełnia: – Monte Christo pasuje do współczesności także z tego względu, że jest wielkim indywidualistą, kompletnym przeciwieństwem Robin Hooda. Jest gotowy przeznaczyć całą swoją fortunę na zrealizowanie planu zemsty.

(Fot. Materiały prasowe)

Tytułowy bohater wygląda na ekranie tak jak w książce Dumasa. To o tyle zaskakujące, że współczesna popkultura kocha się w łagodności. W czarnych charakterach twórcy najczęściej doszukują się zrozumienia, czyjeś złe czyny tłumaczą trudną przeszłością. A w „Hrabim Monte Christo” chodzi po prostu o zemstę, o zaspokojenie tej prymitywnej potrzeby, przez co dużo jest na ekranie mroku, nie ma cukierkowej wizji rzeczywistości i sztucznie podawanej nadziei.

Odwaga twórców w pójściu pod prąd współczesnych tendencji procentuje. Nawet nie wiemy, kiedy Dantès z bohatera staje się antybohaterem. W pewnym momencie zostajemy zmuszeni do zweryfikowania naszych poglądów. Bo czy kibicując głównej postaci, stoimy po stronie sprawiedliwości, czy przeciwnie – kompletnego bezprawia?

Reżyserzy nie próbują brać nas emocjonalnym szantażem. Doświadczamy i krzywdy Dantèsa, i jego bezwzględności. To idealny niejednoznaczny bohater – taki, co do którego dwa razy zastanowimy się, zanim powiemy, że chcielibyśmy pójść z nim na piwo.

(Fot. Materiały prasowe)

Duża w tym zasługa gry aktorskiej Pierrea Nineya. 35-letni dziś aktor wiele przeszedł na potrzeby roli. – Musiałem nauczyć się jeździć konno i szermierki, a także przejść transformację fizyczną – opowiada mi w Cannes. – Najpierw mój bohater jest żylasty i atletyczny, bo pracuje na statku, gdzie mięśnie podejmują wysiłek cały czas. Żeby się do niego upodobnić, musiałem rozbudować muskulaturę. Przytyłem 10 kilogramów. A potem grałem wygłodzonego więźnia, co wymagało ode mnie restrykcyjnej diety, która pozwoliła mi w krótkim czasie schudnąć osiem kilogramów. Nie było łatwo, ale się udało – mówi Niney z dumą.

W „Hrabim Monte Christo” aktorzy noszą autentyczne stroje z epoki

(Fot. Materiały prasowe)

Twórcom tego projektu – i to kolejna rzecz warta pochwały! – bardzo zależało na tym, by jak najrzadziej korzystać z efektów komputerowych. Ważniejsze były scenografia, kostiumy, praca dublerów. Jedną z bardziej spektakularnych sekwencji jest ta rozgrywająca się na statku, na którym dochodzi do walki. Była kręcona nie w studiu filmowym, lecz na morzu. Podobnie jak scena uwolnienia się Dantèsa. Żeby nie zdradzać zbyt wiele, powiem tylko, że chodzi w niej o to, by wyswobodził się z worka, w którym wrzucono go do wody.

– Żebyśmy mogli nakręcić tę scenę, musiałem się nauczyć nurkowania na bezdechu. Bo realizowaliśmy ją w rzeczywistych warunkach, głęboko pod wodą. Naprawdę byłem uwięziony w tym worku! Trenowałem z rekordzistą świata w nurkowaniu na bezdechu, Francuzem Stéphane’em Mifsudem. Udało nam się dobić do 11 minut pod wodą, co jest bardzo imponującym osiągnięciem! – cieszy się Pierre Niney.

Wcześniej trzeba było przygotować skomplikowany plan zdjęciowy na okręcie znajdującym się daleko od brzegu, co wymagało wytężonej i mozolnej pracy całego pionu scenograficznego. – Od początku wiedzieliśmy, że to potrwa bardzo długo, więc zdecydowaliśmy się na nieszablonowe podejście – tłumaczy mi Alexandre de La Patellière. – Zwołaliśmy zebranie zespołu, jeszcze zanim mieliśmy gotowy scenariusz. Przedstawiliśmy swoje pomysły. Dzięki temu oni mogli się zająć robotą równolegle do pisania przez nas scenariusza. Tylko dzięki temu udało nam się wszystko zrealizować na czas – dodaje.

(Fot. Materiały prasowe)

Efekt tej pracy jest spektakularny: gdy okręt idzie na dno, widać, że topi się prawdziwy statek, a gdy wybucha pożar, to widać rzeczywiste płomienie, a nie wygenerowane cyfrowo łuny ognia.

W osiągnięciu realizmu pomogło także wykorzystanie prawdziwych strojów z epoki. Kostiumograf Thierry Delettre przeczesał w tym celu wypożyczalnie kostiumów. Stroje, których nie udało mu się znaleźć, były projektowane i szyte na zamówienie. Zanim jednak mógł zlecić szycie, wiele elementów należało zrekonstruować na podstawie ilustracji i obrazów z tamtego okresu. W tym procesie uczestniczyli nie tylko krawcowe i krawcy, lecz także historycy. Nomen omen – iście koronkowa robota!

Pierre Niney mówi mi, że używanie dawnych tkanin i sposób konstruowania strojów z przeszłości przełożyły się na sposób gry aktorów. – Jeśli nosisz ciężki strój, który ciągnie cię w dół, to mimowolnie się prostujesz. I chodzisz z wysoko uniesioną głową. Gdy oglądamy dziś wizerunki ludzi z tamtego okresu, ma się wrażenie, że są sztucznie wyprostowani i zadzierają nosa. A to kwestia tego, w co się ubierali – tłumaczy.

Pytam go, czy bał się przyjąć na siebie ciężar głównej roli w adaptacji książki, o której każdy ma swoje wyobrażenie, więc część widzów na pewno się rozczaruje. – Jestem na to gotowy – zapewnia Niney. – Wszystkim nie dogodzisz. Ale będą też tacy, którzy dzięki naszemu filmowi odkryją powieść Dumasa, sięgną po nią i się w niej zakochają. To oni są dla nas najważniejsi – podsumowuje aktor.

Artur Zaborski
  1. Kultura
  2. Kino i TV
  3. Nowa ekranizacja „Hrabiego Monte Christo” uwspółcześnia klasyczną opowieść o zemście
Proszę czekać..
Zamknij