Czy w podróży da się jeść wegańsko, odkrywać miejscowe smaki, poznawać nowe składniki, a przy tym mieć z tego mnóstwo przyjemności? I czy nic nas wtedy nie ominie?
Coraz więcej podróżujemy i coraz chętniej w czasie wyjazdów poszukujemy lokalnych smaków. Street food to obowiązkowy punkt programu każdego wyjazdu do Azji, wizyta na bazarze to nieodłączny element wakacji na Bliskim Wschodzie, a turystyka gastronomiczna to coraz częstszy pomysł na weekend w nowym mieście, także w Polsce. Może się wydawać, że pasję do podróży niełatwo jest połączyć z decyzją o ograniczaniu lub niejedzeniu mięsa. No bo jak to, pojechać do Wietnamu i nie zjeść zupy Pho? Albo w Meksyku zrezygnować z tacos? I jak nie umrzeć z głodu na pokładzie samolotu albo w pociągu? To całkiem proste – na początek nie pozwólmy się zagłodzić stereotypom.
Niesmaczne przesądy
O bardzo wielu krajach mówi się, że ich kuchnia jest wyjątkowo mięsna. A może po prostu osoby, które były w tych krajach, akurat takie potrawy jadły? Wydaje mi się, że najczęściej chodzi o to drugie. Za każdym razem, gdy szykowałam się do jakiejś podróży, znajomi straszyli mnie. – Jedziesz do Gruzji? Nie dasz rady tam jeść wegańsko, my przez dwa tygodnie jedliśmy tylko mięso! Po przyjeździe odkrywałam, że to jeden z najbardziej wegańskich krajów, jaki można sobie wyobrazić. Po prostu często roślinne dania pozostają niewidoczne dla tych, którzy ich nie szukają. Bo chociaż w Gruzij niemal wszystkie dania główne są mięsne, to z przystawek, zup i dodatków można skomponować niesamowite uczty. Roladki ze smażonych bakłażanów z kolendrą, kulki ze szpinaku i orzechów włoskich, faszerowane bakłażany, pasty z pieczonych papryk, zupa z czerwonej fasoli i soku z granatów, obłędne sałatki z pomidorów i pasty orzechowej, a do tego pierogi i chlebki – można pęknąć. Gdybym zdecydowała się jedynie na danie główne, pewnie nie spróbowałabym tych wszystkich rzeczy, a może nawet nie dowiedziałabym się, jak smakują kiszone selery i jak dobrze do botwinki pasuje syrop z granatów.
Kultura ma znaczenie
Czy w każdym kraju, tak jak w Gruzji, roślinne potrawy są ukryte między przystawkami i dodatkami? Bardzo często tak, zwłaszcza w innych krajach Kaukazu, a także na Bliskim Wschodzie. Można powiedzieć, że to zasada, która częściej działa, niż nie działa. Ale każdy kraj ma zupełnie inną kulturę kulinarną, a co za tym idzie, inny podział posiłków w ciągu dnia, potraw w trakcie posiłku i wreszcie składników w każdej potrawie. Dlatego dobrze jest przed wyjazdem trochę poczytać o miejscowej kuchni i poszukać potraw, które są w pełni roślinne, a także tych – to moja ulubiona kategoria – które łatwo jest zweganizować. Na przykład wietnamska bagietka bahn mi z tofu i pasztetem, którą można zamówić bez pasztetu, ale z podwójną ilością srirachy i chlustem sosu sojowego. Albo koreański bibimbap, w którym wołowinę można zamienić na przykład na marynowane pędy paproci. Dzięki temu zamiast się martwić, że omija nas smak koreańskiej wołowiny, możemy zachwycić się niesamowitym smakiem i strukturą skręconych gałązek paproci. A zamiast tęsknie wzdychać do chrupiących bułek na ulicach Sajgonu, od razu będziemy wiedzieli, jak zamówić je w odpowiadającej nam wersji. A żeby to się udało, koniecznie sprawdźcie wcześniej, jak w danym kraju lub kręgu kulturowym opisuje się potrawy bezmięsne. Warto przed przyjazdem sprawdzić, jakie słowo określa wegetariańską lub wegańską kuchnię, dobrze też upewnić się, jak dane słowo się wymawia, a nawet wydrukować je sobie i nosić w portfelu. To pomoże nie tylko się zrozumieć, ale też wzbudzić sympatię. „Do you have vegan options?” to nie zawsze najlepszy początek rozmowy. W Wietnamie lepiej zadziała określenie chay, w Mjanmie thatalo, a w kolejnych miejscach jeszcze inne.
Szczęśliwa krowa
W Azji dobrym pomysłem jest też odwiedzenie w pełni wegetariańskich budek i knajpek. To wygodne rozwiązanie dla początkujących podróżników, bo nie trzeba o nic pytać i czymkolwiek się przejmować. W dodatku w takich miejscach można spróbować klasyków w bezmięsnym wydaniu – w Azji popularne jest przygotowywanie roślinnych odpowiedników mięsnych potraw. Zjecie tam rzeczy tak pyszne i dziwaczne jak wegańska kaczka, wegetariańskie Pho czy krewetki z tofu. Tych knajpek, zwłaszcza w Azji Południowo-Wschodniej, jest bardzo dużo, ale często są nieźle poukrywane. Żeby je znaleźć, trzeba poszperać w internecie, a przede wszystkim w aplikacji Happy Cow, jednym z najbardziej inspirujących miejsc w internecie. Muszę wyznać, że czasem, gdy nie mogę spać, podróżuję palcem po ekranie. Happy Cow to baza wegetariańskich i wegańskich restauracji na całym świecie, działa od Jeleniej Góry po Dżakartę. A dzięki wyjątkowej, zaangażowanej społeczności pomoże wam dotrzeć nawet do najbardziej ukrytego baru. I zjeść tam ucztę życia.
Kuchnia, która łączy
Odwiedzając w podróży kolejne wegetariańskie knajpki, szybko się przekonacie, że kuchnia roślinna łączy ludzi. Gdy pojawicie się w miejscu, do którego z reguły nie docierają przyjezdni – czy to będzie jedna z wielu stołówek buddyjskich mnichów, czy jedyny wegetariański bar w mieście – ktoś może zapytać, skąd się tu wzięliście. A kiedy przyznacie, że jesteście wegetarianami, mogą zdarzyć się rzeczy, które będziecie wspominać w długie zimowe wieczory – curry ze świeżym chlebowcem, tacos z marynowanymi grzybami shiitake, ryż z kiszonymi pędami paproci albo grzybowa soljanka z kaparami. Dzięki takiemu połączeniu oprócz stojących na stole parujących talerzy i półmisków pojawi się też coś znacznie ważniejszego, zwłaszcza gdy jesteśmy z dala od domu – szansa na partnerską rozmowę i wzajemną ciekawość. Bo chyba właśnie o to chodzi w podróżowaniu – o przyjemność z doświadczania jedzenia, ale też o inspirujące spotkanie z Innym. A poznawanie kolejnych krajów od strony roślinnej kuchni nie tylko nam tego nie zabierze, ale wręcz da szansę na jeszcze częstsze doznawanie jednego i drugiego.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.