Sygnowane przez niego buty nosiła księżna Diana, na prestiżowe gale wybierają je najważniejsze gwiazdy kina. Choć Jimmy Choo nie jest już właścicielem swojego imperium, jego nazwisko jest utożsamiane z najchętniej kupowanymi szpilkami świata. Dziś projektant kończy 73 lata.
Dobrze znane wszystkim nazwisko wymyślił urzędnik, który, wypisując akt urodzenia Jimmy’ego, pomylił się i wpisał „Choo” zamiast „Chow”. Jimmy Choo Yeang Keat urodził się 15 listopada 1948 roku w rodzinie szewca. Jego ojciec, Malezyjczyk chińskiego pochodzenia, prowadził zakład w mieście George Town, położonym w prowincji Penang.
Kiedy Jimmy podrósł, zaczął prawie każdą wolną chwilę spędzać w ojcowskim zakładzie, gdzie pan Chow tworzył ręcznie robione buty. Szybko się okazało, że chłopiec ma talent. Miał 11 lat, kiedy własnoręcznie zrobił skórzane klapki i sprezentował je mamie na urodziny. Mama nie rozstawała się z nimi do końca życia. Przed śmiercią zażyczyła sobie, żeby ją w nich pochować.
Rodzinny biznes
Dorastający Jimmy praktykował w zakładzie ojca, ale rodzina szybko się zorientowała, że uczeń przerósł mistrza. Państwo Chow przeznaczyli lwią część oszczędności na opłacenie synowi zagranicznych studiów. Tak 21-letni Jimmy trafił do Londynu, gdzie zaczął się uczyć w Cordwainers Technical College w Hackney – dziś części London College of Fashion.
Po zakończeniu edukacji nie chciał wracać do Malezji, więc zatrudnił się w firmie produkującej buty. Spędził tam osiem lat i zrozumiał, że jego przeznaczeniem jest tworzyć pod własnym nazwiskiem. Tyle że nie miał pieniędzy.
Znów pomogli rodzice. Państwo Chow nie byli zamożni, ale dla dobra jedynego syna byli w stanie poświęcić niemal wszystko. Jimmy ma jeszcze siostrę, jednak we wschodniej kulturze to na męskim potomku spoczywa zadanie kontynuowania rodzinnej tradycji. Dlatego mama dała synowi sześć tysięcy funtów, które odłożyła na emeryturę. Co więcej – rodzice i siostra przyjechali do Londynu, by pomóc Jimmy’emu rozkręcić biznes. Na początku ręcznie wykonywali i pakowali buty, by sprzedawać je – pod marką Lucky Shoes – na targu w South Bank.
Czas pokazał, że inwestycja zwróciła się z nawiązką. Świetnej jakości, precyzyjnie wykonane i inne od większości dostępnych w Londynie buty szybko znalazły sporą grupę klientów. W 1986 roku Jimmy mógł już sobie pozwolić na wynajęcie lokalu w budynku opuszczonego szpitala w Hackney, gdzie swoje butiki i pracownie mieli projektanci tacy jak Alexander McQueen. Wielki przełom w karierze Choo był tuż za rogiem.
Chiński Nowy Rok
Talent Jimmy’ego, połączony z determinacją, aby odnieść sukces i wynagrodzić rodzicom trud, a także z kontaktami zdobytymi wśród obecnych w Hackney projektantów, sprawił, że w 1988 roku jego buty zadebiutowały na londyńskim fashion weeku. Tam wpadły w oko przedstawicielom brytyjskiego „Vogue’a”. Magazyn poświęcił Choo całą ósmą stronę. Odtąd jego kariera nabierała rozpędu – buty Jimmy’ego zaczęły się pojawiać na pokazach projektantów takich jak Paul Smith czy Helmut Lang, a prasa rozpisywała się o utalentowanym malezyjskim projektancie. W ten sposób dowiedziała się o nim księżna Diana. Poznała Jimmy’ego – cichego, wyważonego i niezwykle skromnego człowieka. Wzbudził w niej tak duże zaufanie, że poprosiła go, aby przyszedł do pałacu Kensington z próbkami.
Jimmy o zaproszeniu opowiedział matce. Ta początkowo nie chciała uwierzyć, a gdy już się zorientowała, że to prawda, kazała mu kupić najdroższy garnitur, jaki znajdzie – żeby wyglądał stosownie. Choo kupił nie tylko nowy garnitur i koszulę, ale też bieliznę. Jak powiedział w wywiadzie dla „South China Morning Post”, wyprawę do królewskiego pałacu potraktował jak chiński Nowy Rok. Świętujące go osoby ubierają się od stóp do głów w nowe rzeczy, aby godnie powitać nowy początek.
Wizyta w pałacu Kensington istotnie była nowym początkiem dla firmy Jimmy’ego. Księżna Diana stała się jedną z jego najwierniejszych klientek, za którą wkrótce podążyły inne gwiazdy i przedstawicielki śmietanki towarzyskiej.
Księżna nie odwiedzała butiku Choo. Projektant za każdym razem osobiście dostarczał buty do pałacu. Tak często, że strażnicy zaczęli go rozpoznawać, a mały książę Harry pomagał mu nosić pudła z zamówionym obuwiem i nazywał projektanta „Jackie Chan”.
Tworzenie butów dla jednej z najbardziej rozpoznawalnych kobiet na świecie sprawiło, że biznes Jimmy’ego wkroczył na nowy poziom. Tyle że on, przyzwyczajony do własnoręcznego, pieczołowitego cyzelowania każdej pary, nie był gotowy na popularność, która spadła na niego niemal z dnia na dzień. Mały zakład nie nadążał z produkcją butów, a zapotrzebowanie wciąż rosło. Z pomocą znów przyszła rodzina – tym razem wsparła Jimmy’ego siostrzenica Sandra Choi.
Sandra studiowała projektowanie ubioru na uczelni Central Saint Martins, ale szybko się okazało, że znakomicie sobie radzi również z butami. Wkrótce miała u wuja tyle pracy, że musiała zrezygnować ze szkoły.
Tymczasem pojawiły się kolejne problemy. W latach 90. w Anglii ciężko było o skórę i inne potrzebne do tworzenia jakościowego obuwia komponenty. Wszystko trzeba było importować z Włoch, a to wymagało znacznie większych środków niż te, którymi dysponował Choo. Do Jimmy’ego znów uśmiechnęło się szczęście. Wsparcie zaoferowała redaktorka brytyjskiego „Vogue’a” i przedstawicielka londyńskiej śmietanki towarzyskiej – Tamara Mellon.
Kasa tyłem do drzwi
Mellon, która zrezygnowała z pracy w „Vogue’u”, szukała marki obuwniczej, w którą mogłaby zainwestować. Pochodziła z zamożnej rodziny finansisty Toma Yeardye’a – wyłożyła pieniądze i została wspólniczką Jimmy’ego. To Mellon zdecydowała, że imię i nazwisko projektanta – Jimmy Choo – będzie znakomitą nazwą brandu. Wkrótce znalazło się ono na szyldzie butiku zlokalizowanego w bezpośrednim sąsiedztwie luksusowego domu towarowego Harvey Nichols. Do jego urządzenia Choo zatrudnił mistrza feng shui. Ten zalecił, aby kasę ustawić tyłem do drzwi – miało to zapobiec „wychodzeniu” pieniędzy. Niestety, czas pokazał, że wschodnia filozofia to za mało, aby zapewnić marce sukces.
Pomysł Tamary polegał na tym, że w marce Jimmy Choo Ltd. Jimmy skupi się na tym, co potrafi najlepiej – projektowaniu butów. Ona natomiast miała się zająć znalezieniem dostawców i podwykonawców oraz odpowiadać za PR marki. Mellon nie wiedziała jednak, że Jimmy nie potrafi projektować masowo. Był świetny w tworzeniu kilku par na zamówienie, ale przytłaczała go wizja stworzenia stu projektów naraz. Szybko stało się jasne, że Choo nie udźwignie samodzielnego stworzenia kolekcji. Do akcji znów wkroczyła Sandra Choi, wcześniej odsunięta przez Tamarę na boczny tor. Okazała się niezastąpiona – nie tylko błyskawicznie stworzyła szkice kilkudziesięciu modeli, ale też znakomicie wyczuwała potrzeby rynku. Wkrótce to ona i Mellon wykonywały w firmie większość pracy, od tworzenia kolekcji po jej sprzedaż. Choo tymczasem narzekał, że prasa, pisząc o jego marce, wspomina głównie Tamarę.
Konflikt był nieukniony. Nasilił się, gdy w 2000 roku Jimmy Choo został wybrany przez British Fashion Council projektantem roku w kategorii akcesoria.
Tamara Mellon uważała, że podczas transmitowanego w telewizji wydarzenia to ona powinna odebrać statuetkę. Choo twierdził, że on, bo marka była rozpoznawalna, zanim poznał Tamarę. Argumentował, że wielu projektantów nie tworzy swoich kolekcji samodzielnie, wszyscy są wspierani przez zespoły ludzi. Mellon odpowiadała na to, że w wielkich domach mody – owszem, ale Manolo Blahnik czy Christian Louboutin tworzyli projekty butów sami. Ich drogi rozeszły się po pięciu latach współpracy. W styczniu 2001 roku Jimmy Choo został spłacony kwotą 10 mln dolarów.
W 2016 roku Michael Kors kupił markę Jimmy Choo za 1,2 mld dolarów. Dziś przynosi ona roczne przychody rzędu 590 mld dolarów. Jimmy nie ma wpływu na rozwój noszącego jego nazwisko imperium. Wciąż jednak tworzy buty – linia Jimmy Choo Couture działa na licencji Jimmy Choo Ltd. Tym razem projektant nie ma już jednak ambicji budowy wielkiego imperium.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.