Znaleziono 0 artykułów
15.02.2019

Joanna Drozda: Bez wstydu

15.02.2019
Joanna Drozda (Fot. Michał Warda)

Po sukcesie kabaretowej „Extravaganzy” w Teatrze Polskim w Poznaniu Joanna Drozda w poniedziałek świętować będzie premierę warszawskiej rewii podziemnej „Nogi Syreny” w Teatrze Syrena. „To manifest, którego najważniejszą częścią są wolność słowa, myśli i ciała” – mówi aktorka i reżyserka.

„Córka Tadeusza Drozdy znowu szokuje. Pokazała nagi biust”.

Znowu pokazałam nagi biust? Gdzie?

Chyba na jakiejś imprezie.

Ale to było kilka miesięcy temu na balu przebierańców, gdzie oddałam hołd aktywistce Femenu. Teraz szokuję pachą.

Pachą?

Tak, bo wzięłam udział w akcji promującej pozytywny stosunek do ciała, która polega na tym, że kobiety fotografują miejsca na ciele, gdzie zapuściły włosy. I okazało się, że włos pod kobiecą pachą jest skandaliczny do tego stopnia, że piszą o tym tabloidy. Znowu przekroczyłam granicę. Tylko nie bardzo wiem, czego. A o tym, że coś o mnie napisano, dowiaduję się zwykle rano, gdy sprawdzam konto na Instagramie. Znacząco mi wtedy skacze liczba obserwujących.

Widzę, że masz do tego spory dystans.

Jasne, że mam, choć nie ukrywam, że wolałabym żyć w świecie, w którym poziom akceptacji ciała jest nieco wyższy niż u nas, a moje piersi albo pachy nie są newsem portali plotkarskich. Ale powiem ci, że jeszcze kilka lat temu było lepiej. Dzisiaj obserwuję niepokojący regres w naszym podejściu do ciała i seksualności. Boimy się mówić o coraz większej liczbie tematów, bo ktoś nas zaraz oskarży o niepoprawność polityczną albo inne bezeceństwa. Bardzo mnie to smuci. Smucą mnie też podwójne standardy: inne wobec kobiet, inne wobec mężczyzn. Gdy Janet Jackson pokazała w telewizji sutek, prawie zakończyła karierę, ale taki Adam Levine może występować, pokazując nie jeden, ale nawet dwa swoje sutki.

Spektakl "Nogi Syreny" (Fot. Wojtek Kaniewski)

Jak na plaży. Mężczyzna jest w samych gatkach, a kobieta nie może.

A jeszcze na początku dwudziestego wieku przedstawiciele obu płci musieli, będąc na plaży, zasłaniać górę. Ciekawe, że z czasem mężczyznom pozwolono być topless, a kobietom nie. Postęp tylko dla facetów.

Ty ciągle wykonujesz gesty, który wyrażają niezgodę na taki stan rzeczy.

To jest kwestia tego, jak żyję i w jakim środowisku funkcjonuję. I nie widzę powodu, dla którego miałabym to zmieniać. Nawet za cenę ciągłego lądowania w kolejnych mediach informujących o kolejnym tak zwanym skandalu z moim udziałem. Jako humanistka uważam zajmowanie się cielesnością za tak samo ważne, jak zajmowanie się duchowością. Tymczasem obserwuję nieustającą chęć zepchnięcia cielesności na margines. Dlatego wypowiadam się jak nie takim, to innym gestem. Wypowiadam się w dodatku jako kobieta, co nadal dla wielu jest koncepcją dość szokującą.

Bardziej szokują piersi niż słowa.

Godłem miasta stołecznego jest Syrena warszawska, która ma odsłonięty biust. I jeszcze jej go ani nie wypikselowano, ani nie zasłonięto czarnym paskiem, co by oznaczało, że kiedyś mieliśmy jednak inny stosunek do ciała w sztuce. Piersi czy pośladki są takimi samymi jego częściami jak nos czy ramiona. Dlaczego jedne części ciała możemy podziwiać, a inne – nawet w sztuce – skazane są na wstydliwe zasłonięcie?

Dotykają cię negatywne konsekwencje twojej afirmacyjnej postawy wobec ciała?

Poza pojawiającymi się od czasu do czasu nieprzyjemnymi komentarzami, że jestem taka i owaka, oraz instruktażami smażenia się w piekle, to nie bardzo. Może dodałabym do tego jeszcze parę projektów, do których mnie nie zaproszono, bo uznano – po uprzednim sprawdzeniu moich kont na Instagramie i Facebooku – że jestem zbyt kontrowersyjna. Ale nie mam pretensji, traktuję to jak naturalną selekcję. Jedni chcą ze mną pracować, inni nie.

Ponoć szczególnie wyczuleni na wszelkie kontrowersje są twórcy seriali, co może przeszkadzać z telewizyjnej karierze.

Myślę, że jest różnie. Na pewno co poniektórzy są przeczuleni, ale są i tacy – co pokazuje choćby przykład Julki Wyszyńskiej odsądzanej przecież po słynnej „Klątwie” w Teatrze Powszechnym od czci i wiary – którzy zwracają uwagę przede wszystkim na rozum i talent. Julka znów gra dzisiaj w serialach.

Joanna Drozda (Fot. Michał Jędrzejowski

Swoją frywolną i soczystą relację ze światem zaczęłaś przenosić kilka lat temu na teatralne deski przedsięwzięciem artystycznym pod tytułem „Extravaganza”, dziejącym się w piwnicy Teatru Polskiego w Poznaniu. Jak to się zaczęło?

Zaczęło się dzięki Maciejowi Nowakowi, który odkrył dla polskiego teatru niezliczoną ilość talentów. Maciek widział mojego „Hamleta”, którego wyreżyserowałam w warszawskim Teatrze IMKA. Podszedł do mnie po spotkaniu poświęconym jego książce – prowadzonym zresztą przez ciebie w Instytucie Teatralnym – i powiedział: „A pani dlaczego mi jeszcze nie zaproponowała spektaklu?”. Maciek niedawno został wybrany dyrektorem artystycznym Teatru Polskiego w Poznaniu, a ja upadłam prawie na ziemię i powiedziałam: „A mogę?!”. Okazało się, że tak, więc z gotowym pomysłem na spektakl pognałam niebawem do Poznania i usłyszałam, że jest bardzo ciekawy, ale nie. „A czy byłabyś gotowa – dopytał zaraz Maciek – zrobić u mnie taki spektakl, żeby widzowie bawili się na nim, jak ty na bankietach?”.

Spektakl "Extravaganza" (Fot. Dariusz Ozdoba)

I zeszliście do piwnicy?

Tak, bo Maciej dodał zaraz, że jest w teatrze piwnica, w której była kiedyś knajpa, i to jest idealne miejsce na taki kabaret.

A kabaret to słowo, którego nie lubisz.

Bo źle mi się kojarzy. Gdy je słyszę, mam od razu przed oczami tandetne kabaretony, a nie taki rodzaj satyry estradowej, który uprawia mój tato. Ale pomyślałam sobie wtedy, że jeśli pójdziemy tropem kabaretu weimarskiego czy Cabaret Voltaire, w którym tworzyli i spotykali się dadaiści, by nakłuwać balon rzeczywistości w sposób zupełnie inny, to może coś fajnego nam wtedy wyjdzie.

I jak wymyśliłaś, tak zrobiłaś.

Zmontowaliśmy zaraz czteroosobowy band pod kierownictwem muzycznym znakomitego dyrygenta, kompozytora i aranżera Michała Łaszewicza, wprowadziliśmy stoliki oraz bar z szampanem i ostrygami, ale też wódeczką. I ruszyliśmy do artystycznego boju z programem, którym chcieliśmy opowiedzieć, co nas w Poznaniu śmieszy, co nam przeszkadza, co nas intryguje.

„Extravaganza” szybko odniosła w sukces i do dzisiaj, w swojej drugiej już odsłonie, sprzedaje się na pniu, choć bilety na nią są bardzo drogie. Ale to wiemy dzisiaj. A jak było na początku? Jak twój rozerotyzowany i dla wielu transgresyjny pomysł na świat brokatowych wytrysków powstawał? Był opór?

Pierwsza trudność polegała na tym, że dla mnie samej wyzwaniem było przełożenie świata z głowy na scenę. Ale się udało. Także za sprawą współsprawców „Extravaganzy” – badacza queeru Jędrka Burszty i Wojtka Kaniewskiego, który od lat robi wideo w teatrze. A potem wciągnęliśmy w to aktorów, zarówno tych z Teatru Polskiego, jaki i paru gościnnych. I zaczęliśmy próby. Początek nie był łatwy i choć potem zaczęliśmy się rozkręcać, to i tak jakieś dwa tygodnie przed premierą nie byliśmy pewni, czy nam się uda.

Dlaczego? 

Bo ja nie lubię teatru, w którym się udaje. Mam przez swoje aktorskie doświadczenie teatralne dość specyficzny stosunek do prawdy scenicznej. Tutaj dodatkowo trudność polegała na tym, że aktorzy nie zasłaniają się na scenie postaciami. Budowaliśmy raczej coś, co nazwaliśmy najpiękniejszą i najszczerszą wersją siebie. Siebie schodzących do podziemia, w którym możemy sobie pozwolić na więcej. A wszystko po to, by w przyjemnej i bezpiecznej atmosferze doznawać artystycznych wzwodów. Tylko trzeba się najpierw na to odważyć.

Spektakl "Extravaganza" (Fot. Dariusz Ozdoba)

I się udało.

Wiesz dlaczego? Dlatego, że w każdym jest potrzeba bycia pięknym. Każdy ma marzenia i fantazje. Każdy lubi sobie zrobić dobrze. A najcudowniej jest, kiedy, robiąc sobie dobrze, można jeszcze zrobić dobrze innym.

A czy jednym z głównych problemów w tworzeniu takiego świata nie jest język? Polszczyzna zdaje się oferować nam w kwestii seksualności słownictwo medyczne albo to uchodzące za wulgarne.

To prawda, ale wydaje mi się, że to kwestia oswajania języka, chociaż w obecnych czasach, o czym już wspomniałam, czuję ogólny regres na tym polu. Zwyczajnie boimy się powiedzieć: „Wsadź mi język w ucho” albo „Possij mi sutek”. Dlaczego? Dlaczego się boimy? Dlaczego nie możemy sobie komunikować w łóżku potrzeb seksualnych? Przecież to jest jakieś nieporozumienie. Moje doświadczenie uczy, że jak mówisz w łóżku o tym, czego chcesz, masz szansę to dostać. Bardzo polecam. I kto wie, może uda nam się w końcu doprowadzić do tego, że będzie można wypowiedzieć głośno słowo „cipka”.

Czego się dowiedziałaś po „Extravaganzie”?

Jak wiesz, jestem aktorką, która gra w spektaklach reżyserów mających bardzo poważny i krytyczny stosunek do rzeczywistości. I choć jest to teatr niełatwy, bardzo go oczywiście potrzebujemy. Ale widzę też sporą przestrzeń dla twórców komunikujących się z widzami nieco inaczej, na przykład tak, jak my to robimy. I bardzo jestem szczęśliwa, że przez tą naszą sprośność i żart rozluźniamy nieco światopoglądowy gorset przywdziewany przez tak wielu. A już szczególnie mnie cieszy, kiedy słyszę od ludzi po spektaklu, że teraz będą uważniej słuchać się w sypialni. Tak przynajmniej mówili nam w Poznaniu. Zobaczymy, jak będzie w Warszawie.

W warszawskim Teatrze Syrena reżyserujesz, znów w podziemiach, „Nogi Syreny”. To ma być stołeczna wersja „Extravaganzy”?

To jest autorska kontynuacja poznańskich doświadczeń z naszym niezmiennym manifestem, którego najważniejszą częścią jest wolność słowa, myśli i ciała. Chcemy nieustannie dotykać serc i chcemy nieustannie dotykać siebie. Ale „Nogi Syreny” nie są kopią Poznania, bo chcemy się przecież rozwijać i eksplorować nowe przestrzenie. Na pewno w Warszawie idziemy w jeszcze większy absurd i zajmujemy się bogatym warszawskim życiem nocnym. Podejmujemy też kilka ważnych światopoglądowych, a nawet filozoficznych tematów. Humor i piękna estetyka mogą wywoływać głębszą refleksję.

Czy dla ciebie, rodowitej warszawianki, praca w Syrenie jest większą gratką niż w poznańskim Polskim?

Czy większą, to nie wiem, na pewno inną. W Warszawie się urodziłam, wychowałam i tu mieszkam, więc oczywiście moje doświadczenie tego miasta jest nieporównywalnie większe niż Poznania. Do tego Warszawa zmieniła się podczas mojego życia w sposób spektakularny i jest o czym opowiadać. Gdy zaczęliśmy pracę nad „Nogami Syreny”, zastanawialiśmy się, czy robić spektakl dla rodowitych warszawiaków, czy też dla tych napływowych, i wyszło na to, że robimy dla wszystkich.

Spektakl "Nogi Syreny" (Fot.Wojtek Kaniewski)

Siłami zespołu Syreny?

Nasza warszawska rewia podziemna ma oczywiście w obsadzie aktorów i aktorki współpracujących z Syreną, ale tradycyjnie zaprosiliśmy także artystów gościnnych – Piotra Nerlewskiego i Macieja Pestę oraz Sylwię Achu, występującą w poznańskiej „Extravaganzie” studentkę warszawskiej Akademii Teatralnej. Towarzyszyć im będzie wspaniały, tym razem dziewczyński band.

Czyli ma być muzycznie i rozrywkowo, jak to w Syrenie?

Oczywiście, ale jest jedna zasadnicza różnica między tym, co my przygotowujemy na dole, a tym, co grane jest na scenie na górze. Tam jest teatr wypracowany, wyćwiczony i grany od pasa w górę, a my puszczamy jednak do widza oko choreografią polegająca na przykład na lizaniu palca i – co ważne – gramy także od pasa w dół. I żebyśmy się dobrze zrozumieli, nie aranżujemy żadnych seksualnych czynności, bo to w ogóle nie jest ani atrakcyjne, ani podniecające wyobraźnię. A my podniecać chcemy i pąsy na policzkach wywoływać.

I propagować nieustannie politykę miłości?

Jestem osobą bardzo mocno wierzącą. W człowieka. I uważam, że najlepiej jest wtedy, kiedy naszych talentów używamy w dobrym celu. Gdy robimy coś z miłości, empatii i przyjemności. Dlatego nasza rewia warszawska ma być miejscem, w którym wszyscy poczują się dobrze i bawić się będą pysznie, oglądając i słuchając przegiętych numerów o życiu Warszawy. I o polityce, bo śmiejemy się naprawę ze wszystkiego i wszystkich. No, może poza prezydentem Rafałem Trzaskowskim, który na razie nie zrobił nic poza obcięciem dotacji stołecznym teatrom, a to nas akurat nie śmieszy.

Joanna Drozda (ur. 1981 w Warszawie) jest aktorką teatralną, filmową i telewizyjną oraz reżyserką. Absolwentka Wydziału Aktorskiego PWST w Krakowie (obecnie Akademia Sztuk Teatralnych) i etatowa aktorka najpierw Narodowego Starego Teatru w Krakowie, a potem Teatru Dramatycznego w Warszawie i Teatru Polskiego w Bydgoszczy. Obecnie związana jest z Teatrem Polskim w Poznaniu, gdzie można ją zobaczyć w „Malowanym ptaku” Mai Kleczewskiej, „Odysie” Eweliny Marciniak i „K.” Moniki Strzępki. Tam też wyreżyserowała dwie odsłony „Extravaganzy” i „PePePe. Przegląd Piosenki Poznańskiej”, a w Teatrze Miejskim w Lesznie można oglądać jej „Seksmisję” według scenariusza Juliusza Machulskiego. Obecnie pracuje nad podziemną rewią warszawską „Nogi Syreny” w stołecznym Teatrze Syrena, której premiera zaplanowana jest na 18 lutego 2019 r. Prywatnie córka satyryka Tadeusza Drozdy i żona Piotra Polaka, aktora Nowego Teatru w Warszawie.

Mike Urbaniak
  1. Kultura
  2. Sztuka
  3. Joanna Drozda: Bez wstydu
Proszę czekać..
Zamknij