Nie znalazła szczęścia w miłości. Była uzależniona od alkoholu i leków. Przeżyła ponad 30 prób samobójczych. Do historii kina przeszła za sprawą roli Dorotki w „Czarnoksiężniku z Krainy Oz” i piosence z filmu, „Somewhere over the Rainbow”. Judy Garland nie było dane zakosztować hollywoodzkiego happy endu.
Frances Ethel Gumm, jak naprawdę nazywała się Judy Garland, urodziła się, by śpiewać. Rodzice dziewczynki, artyści wodewilowi, szybko zauważyli, że ich najmłodsza córka ma talent. Dwuletnia Frances podczas ich występu, ku zachwytowi publiczności, śpiewała „Jingle Bells” tak długo, aż ojciec nie wyniósł dziewczynki za kulisy. Wkrótce potem Frances dołączyła do starszych sióstr, występujących jako Gumm Sisters. Dzieciństwo dziewcząt nie należało do najłatwiejszych. Ich ojciec miał skłonności homoseksualne, co było wówczas w Stanach Zjednoczonych karane. Przez skandale ojca rodzina wielokrotnie musiała uciekać w obawie przed więzieniem albo linczem ze strony konserwatywnej społeczności. Jakby tego było mało, rodzice szybko zaczęli traktować dzieci jak maszynki do zarabiania pieniędzy. Zapędzili je do morderczej pracy. A kiedy w latach 30. Gummowie po kolejnym incydencie z udziałem ojca rodziny przenieśli się do Kalifornii, dzieciństwo Frances definitywnie się skończyło. Dziewczynka wpadła w oko producentowi MGM i trafiła na przesłuchanie. Kiedy Louis B. Mayer usłyszał jej niezwykle dojrzały głos, natychmiast podpisał z 13-letnią Frances kontrakt.
Brzydkie kaczątko o boskim głosie
Na początek zmieniono dziewczynie zbyt pospolite ich zdaniem nazwisko. Tak narodziła się Judy Garland. Następnie postanowiono uporać się z „nadwagą” nastoletniej gwiazdy. Trzynastolatce zaczęto więc podawać tabletki z amfetaminą, mające poskromić głód i dać jej energię do pracy, a powodujące problemy z wysokim ciśnieniem i bezsenność. Na to znalazła się rada w postaci kolejnych leków. Wytwórni wciąż jednak brakowało pomysłu na karierę Judy. Z twarzą dziecka i głosem dorosłej kobiety nie wpisywała się w kanon. Postanowiono więc, że będzie wraz z zespołem muzycznym jeździć po Stanach i dawać koncerty. Ale tuż przed 17. urodzinami przyszedł przełom.
Rolę Dorotki w „Czarnoksiężniku z Krainy Oz” początkowo miała zagrać Shirley Temple. Podczas zdjęć próbnych okazało się jednak, że musical przerósł możliwości wokalne dziecięcej gwiazdy. Wówczas przypomniano sobie o Judy. Problem polegał na tym, że Garland miała już wówczas figurę młodej kobiety. Ale hollywoodzcy charakteryzatorzy przywykli do rozwiązywania znacznie poważniejszych problemów. Dla Judy stworzono specjalny gorset, spłaszczający kobiece krągłości. Po jednym dniu w takim stroju aktorka miała krwawiące rany na całym ciele. Garland za swoje poświęcenie dostawała najniższą gażę spośród aktorów – 500 dolarów tygodniowo. Mniej – 125 dolarów – zarabiał tylko mały terier wcielający się w rolę Toto. Ale dla matki Judy, o której po latach Garland powiedziała, że była jak Zła Czarownica z Zachodu, taka kwota była fortuną. Pani Gumm wiedziała, że rola jest dla córki szansą na hollywoodzką karierę, a dla niej – na dostatnie życie. Judy dzięki roli Dorotki stała się ulubienicą Ameryki.
W poszukiwaniu szczęścia
„Czarnoksiężnik z Krainy Oz” do dziś jest najchętniej oglądanym filmem w historii Ameryki, a piosenka „Somewhere over the Rainbow” – ponadczasowym manifestem lepszego życia, który za swój hymn obrała społeczność LGBTQ+. Ale choć rola Dorotki zapewniła Judy sławę, uczyniła jej życie koszmarem. Po ukończeniu zdjęć nastolatka była już uzależniona nie tylko od amfetaminy, ale też od środków nasennych. Miała zaburzenia odżywiania i masę kompleksów wywołanych niewybrednymi komentarzami członków ekipy filmowej. Podczas zdjęć do „Czarnoksiężnika” padła też ofiarą molestowania seksualnego. A kiedy muzyk Artie Shaw, w którym podkochiwała się Judy, zamiast niej poślubił seksbombę Lanę Turner, Garland kompletnie się załamała. Po kilku miesiącach znalazła pocieszenie w ramionach kompozytora Davida Rose’a. Niestety ich małżeństwo okazało się kompletnym fiaskiem. Rose’a bardziej od żony interesowała kolejka wąskotorowa, którą zbudował wokół swojej posiadłości. Świeżo upieczony mąż tuż po przekroczeniu progu domu zakładał czapkę kolejarza i szedł oddawać się swojej pasji. Nic więc dziwnego, że para rozstała się w niecałe półtora roku po ślubie.
Rozwód w połączeniu z hurtowymi ilościami leków, którymi faszerowano Judy, sprawił, że aktorka pogrążyła się w depresji. Ale wytwórnia za nic miała słaby stan psychiczny swojej gwiazdy. Judy miała zarabiać. Na planie „Spotkajmy się w Saint Louis” zamroczona lekami Garland ledwo trzymała się na nogach. Nie wiadomo, czy ukończyłaby zdjęcia, gdyby nie nieoczekiwane wsparcie Vincente Minnellego. Reżyser filmu, ekscentryk, przez środowisko filmowe uważany za geja, zaopiekował się Judy. Jako jeden z nielicznych dostrzegł jej zagubienie. Nie tylko pozwalał jej odpocząć, kiedy tego potrzebowała, ale też dbał o to, by na każdym ujęciu wyglądała pięknie. Nic więc dziwnego, że spragniona ciepła Garland zakochała się w nim bez reszty. Para pobrała się w czerwcu 1945 roku. Judy była wtedy u szczytu popularności, więc kiedy okazało się, że spodziewa się dziecka, była przerażona. Poprzednią ciążę matka kazała jej usunąć w obawie o zgubny wpływ macierzyństwa na karierę. Ale Minnelli na wieść o dziecku oszalał ze szczęścia. Kiedy na świat przyszła Liza, wydawało się, że Judy wreszcie odnalazła szczęście.
Rodzinna sielanka nie trwała jednak długo. W życie Judy znów wkroczyli decydenci MGM. Stwierdzono, że aktorka natychmiast musi zrzucić ciążowe kilogramy, zapisano cały arsenał leków – na odchudzanie, na pobudzenie, na sen. Garland znów stała się otumaniona, niezdolna do pracy. A kiedy przyłapała męża w łóżku z kamerdynerem, podcięła sobie żyły brzytwą. Minnelli odratował ją w ostatniej chwili, ale pierwsza próba samobójcza była jedną z wielu. Judy schudła, ale była w coraz gorszym stanie. Wypadały jej włosy, nie dawała rady wstać z łóżka i stawić się na planie. Wytwórnia starała się ratować gwiazdę, ale terapie w renomowanych klinikach nie pomagały. W dodatku upadek Judy stał się na długie miesiące pożywką dla prasy brukowej. Wszystko to sprawiło, że w 1950 roku MGM zerwało z Garland kontrakt.
Początek i koniec
Judy była załamana. Wówczas pojawił się mężczyzna, którego w wywiadach nazywała miłością swojego życia – Sid Luft. Były bokser i hazardzista, który chciał zostać producentem filmowym, postawił upadłą gwiazdę na nogi. Zaopiekował się nią – podmieniał leki na cukierki, rozwadniał drinki, a przede wszystkim wyprodukował jej show wystawiany w The Palace Theatre na Broadwayu, a wcześniej w londyńskim Palladium. Za sukcesem w życiu zawodowym przyszła dobra passa w życiu rodzinnym. Judy znów została matką – najpierw na świat przyszła córeczka Lorna, a trzy lata później synek Joey. W noc jego narodzin Garland miała być na ceremonii rozdania Oscarów. Była niemal pewną kandydatką do statuetki za główną rolę w musicalu „Narodziny gwiazdy”. Ostatecznie dostała ją jednak Grace Kelly. Film postanowiono skrócić, pozbawiając go najciekawszych scen. Ostatecznie okazał się klapą, co przyczyniło się do nawrotu depresji Judy.
Garland znów zaczęła brać leki i pić. Sid próbował jej pomóc. Nauczył córki – Lizę, a potem Lornę – rozwadniać jej drinki, wsypywać cukier do kapsułek leków, a nawet robić matce płukanie żołądka. Pewnego dnia Judy chciała wyskoczyć z okna hotelu, a Liza w ostatniej chwili uratowała ją, uczepiwszy się nóg matki. Wreszcie Sid nie wytrzymał, zażądał rozwodu i opieki nad dziećmi. Podczas rozprawy Lorna i Joey zeznali, że chcą zostać z matką, bo ojciec da sobie bez nich radę, a mama ich potrzebuje. Ostatecznie jednak dzieci trafiły do Sida po tym, jak spłukana Judy musiała sypiać kątem u znajomych.
Judy Garland nawet w złym stanie dawała koncerty przyciągające tłumy – między innymi ten w Carnegie Hall w 1961 roku, który krytycy muzyczni nazywali „najwspanialszą nocą w historii show-biznesu”. Wkrótce jednak stało się jasne, że gwiazdy nikt nie jest już w stanie ocalić. Lorna Luft w swojej autobiografii napisała, że jej matka przeżyła ponad 30 prób samobójczych. Paradoksalnie jednak 22 czerwca 1969 roku Judy Garland zmarła po najprawdopodobnie niezamierzonym przedawkowaniu leków nasennych. – Gdy widziałam ją tydzień wcześniej, wyglądała na tak potwornie zmęczoną, że jestem pewna, iż odeszła, bo chciała w końcu odpocząć – wspomina Luft. – Mama mówiła, że jako dziecko przeszła piekło, ale patrząc na nią, za każdym razem myślałam, że ona bardzo chciała w nim płonąć.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.