Zaczynamy kolekcjonować doznania, a nie przedmioty. Dzisiaj luksusem często bywa to, czego nie można kupić – mówi redaktor naczelna przewodnika kulinarnego Gault & Millau, nauczycielka dyplomacji przy stole, a niebawem autorka programu telewizyjnego.
Serwetka jest ważnym rekwizytem w tej historii. Na niej Justyna Adamczyk rozrysowała plan wprowadzenia do Polski marki Gault & Millau. To był rok 2014. Mało kto słyszał u nas o żółtym przewodniku po restauracjach i że żółta naklejka na drzwiach lokalu oznacza rekomendację Gault & Millau. Ona słyszała, bo od dawna pasjonowała się gastronomią. Wtedy pracowała w biznesie jako „łowczyni głów”, ale prywatnie spełniała się w kulinarnych podróżach. Poznawała szefów kuchni, zanim stało się to modne. Zasiadała w zarządzie Slow Food Warszawa, miała za sobą sukces polskiej edycji Cook It Raw. Projekt zainicjował René Redzepi, szef słynnej kopenhaskiej Nomy, którego do Polski, właśnie z pomocą Justyny, ściągnął Wojciech Modest Amaro. Dzięki ich wspólnym staraniom w 2012 roku na Suwalszczyznę zjechało kilkunastu topowych kucharzy. Wzięli udział w warsztatach kulinarnych i zachwycili się bogactwem lokalnych smaków.
– Chcesz zacząć od serwetki? Słusznie, ona pokazuje moje dwie pasje. Lubię łączyć kropki w biznesie, lubię pracować z prezesami wielkich firm, ale kocham też jedzenie – mówi Justyna Adamczyk, podsuwając mi dwa pudełka z faworkami. Każde z innej cukierni, przyniosła je do naszej redakcji, byśmy przy okazji rozmowy przeprowadziły degustację. Wyłaniając faworyta, przyjęłyśmy po jakieś tysiąc kalorii na głowę.
Serwetka, o której mowa, pochodziła z restauracji L’Assiette Champenoise w Reims. Trzy gwiazdki Michelina i pięć czapek od Gault & Millau – taka kombinacja maksymalnych ocen nie zdarza się często. Justyna przyleciała do Francji na premierę szampańskiego przewodnika na zaproszenie Côme’a de Chérisey, ówczesnego prezesa Gault & Millau na świat. Wcześniej w rozmowie telefonicznej wspomniał, że firma myśli o ekspansji, a kiedy w dyskusjach pada Polska, od razu pojawia się jej nazwisko.
Przygotowała się do spotkania. I choć przez wiele godzin piła wyłącznie szampana, nie straciła głowy.
– Côme zapytał, czy widzę w Polsce miejsce na Gault & Millau. Faktycznie to anegdota jak z hollywoodzkiego filmu – wzięłam serwetkę leżącą obok mojego talerza i rozrysowałam wszystko: jak to sobie wyobrażam, jak postrzegam markę, gdzie widzę jej braki. Był wyraźnie zaskoczony moją szczerością. Miesiąc później podpisaliśmy umowę. Po kolejnych ośmiu miesiącach wydałam pierwszy polski przewodnik.
Od czasu debiutu wiele się zmieniło w polskiej gastronomii. Siedem lat temu obowiązywała kultura restauratorów, a nie szefów kuchni. Gwiazdami byli właściciele lokali, a nie ci, którzy u nich gotowali. Justyna postanowiła to zmienić. Sama została inspektorem Gault & Millau, jeździła po Polsce, korzystając z tego, że nikt jej jeszcze nie rozpoznawał. Wówczas, łącznie z nią, było ośmiu inspektorów, dziś jest dwudziestu. W pierwszym wydaniu przewodnika znalazło się 245 restauracji, w najnowszym, szóstym – 740. W międzyczasie Justyna awansowała, została wiceprezesem światowego zarządu firmy. Wspierała wprowadzanie przewodnika na kolejne rynki: do Japonii, Kanady, Izraela, Gruzji, Maroka, Rosji.
– Bardzo lubię zabierać się za coś, czego nikt dotąd nie zrobił, udowadniać, że nie ma rzeczy niemożliwych. Chociażby z małpiej przekory.
Cały tekst przeczytacie w kwietniowym wydaniu „Vogue Polska”. który teraz możecie zamówić z darmową dostawą do domu: www.vogue.pl/u/fV4yE4
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.