Od przeszło czterech lat Kamila Belczyk-Panków budzi się co rano z myślą, że oto zaczyna się kolejny dzień życia, które zostało jej podarowane. Znowu dostała je od mamy. Bo kiedy przestały pracować jej nerki, Beata wiedziała, że zrobi wszystko, żeby oddać córce swoją. Los nieraz wystawiał je na próbę. Nie poddały się i dziś opowiadają o rodzinnym przeszczepie.
W życiu u każdego, wiadomo, czasem słońce, czasem deszcz. U Kamili Belczyk-Panków długo było dużo słońca. Dom rodzinny – jak z obrazka, szkoła – same sukcesy, na wymarzone studia, politologię, a po pierwszym roku jeszcze dziennikarstwo, dostała się bez problemu. Potem miłość – filmowa. Michał oświadczył się Kamili dokładnie dwa lata po tym, jak się poznali, a po kolejnych dwóch, również w rocznicę, wzięli ślub.
Słońce, i to całkiem dosłownie, świeciło również, kiedy niecały rok później, w 2015 roku, Kamila z mężem i rodzicami pojechała do Izraela. – Rodzina przez lata szukała informacji na temat mojego pradziadka. W czasie II wojny światowej był w Armii Andersa i ślad po nim zaginął. W 2015 roku ze zaktualizowanej strony internetowej brytyjskiego Czerwonego Krzyża mama dowiedziała się, że ojciec jej taty jest pochowany na cmentarzu wojennym w Ramli, niedaleko Tel Awiwu. Bardzo chcieliśmy odwiedzić jego grób – wspomina Kamila.
Wybrali się w maju, żeby nie było za gorąco. – W ciągu dwóch dni temperatura wzrosła z 23 do 42 stopni Celsjusza, wtedy spuchły mi nogi. Kiedy wracaliśmy do Polski, już nie byłam w stanie chodzić – mówi Kamila. A jej mama Beata dodaje: – Kama w samolocie trzymała spuchnięte nogi na naszych kolanach. Myśleliśmy, że to od upałów. Córka koleżanki na wakacjach w tropikach też tak puchła.
Dializy, choć podtrzymują życie, kiedy nerki nie pracują, wyniszczają też organizm
Ale w Polsce stan Kamili nie zmienił się, zaczęły się więc badania. Jeden z tropów – nerki. Kiedy była w liceum, zachorowała na anginę. Kto by się przejmował anginą – dostała leki i wyzdrowiała. Potem jednak okazało się, że ma poanginowe zapalenie kłębuszków nerkowych. Dostała nowe leki i znowu wyzdrowiała. Raz do roku robiła kontrolnie badania, nic złego się nie działo. Siedem lat później, po powrocie z Izraela, wyniki badań też były w porządku, kreatynina w normie, tylko w moczu pojawiło się białko. Ale ślad białka wychodził też czasem i wcześniej. – Miałam 25 lat. Byłam świeżo po ślubie, myślałam o dzieciach, więc razem z doktor Agnieszką Serwacką, nefrolożką z Centralnego Szpitala Klinicznego MSWiA w Warszawie, stwierdziłyśmy, że trzeba coś z tym zrobić. Trop był słuszny, to nerki – opowiada Kamila.
– Zaczęło się leczenie. Co trzy miesiące jeździłam z Lublina na trzy dni do szpitala MSWiA, gdzie dostawałam ogromne dawki sterydu. U mnie niestety to nie zadziałało. Przeciwnie, zareagowałam bardzo źle i moja początkowa niewydolność nerek stała się skrajnie szybko postępującą niewydolnością. Choć sama czułam się bardzo dobrze. Na tyle, że jeszcze pod koniec maja pojechaliśmy z mężem na Zakynthos. Tam zrobiło się dziwnie. Przejście małych odległości nagle stało się problemem, ale myślałam, że może to upał, może przemęczenie, bo w pracy przed wyjazdem było intensywnie. Kiedy w Polsce poszłam na badania, okazało się, że wyniki są już bardzo złe – wspomina Kamila. Spadł deszcz.
Beacie, mamie Kamili, w pamięci utkwiła jedna z wielu rozmów z lekarką. – Powiedziałam, że Kama to młoda mężatka i chciałaby mieć dziecko, a pani doktor odpowiedziała, że „niekoniecznie musi być w ciąży, żeby mieć dziecko”. Zaczęłam się okropnie bać, że z nerkami Kamy może być aż tak źle, a przecież u córki zdiagnozowano najłagodniejszą z chorób kłębuszków nerkowych. W literaturze fachowej nawet podaje się, że często przez 25 do 30 lat nic się nie dzieje z nerkami. U Kamy od 2015 roku poszło biegusiem.
W rozmowach w domu i z lekarzami pojawił się temat przeszczepu wyprzedzającego, Kamila mogłaby dostać nerkę od spokrewnionego dawcy. To pozwoliłby jej uniknąć dializ, które, choć podtrzymują życie, kiedy nerki nie pracują, ogromnie wyniszczają organizm. – Są osoby, które umierają ze względu na obciążenia serca, związane z dializami – mówi Kamila. Jej rodzice nie zastanawiali się ani chwili, byli gotowi natychmiast oddać córce nerkę. – Mąż nie mógł ze względu na grupę krwi, ale ja z Kamą miałyśmy niemal stuprocentową zgodność. Dostałam listę badań i zadań do wykonania i jak najszybciej zaczęłam je skrupulatnie wykonywać – opowiada Beata.
„Nie mam siły, aby chodzić, wchodzenie po schodach staje się koszmarem, a wyjście z psem nagle przestaje być przyjemnością. Za dwa dni idę na badania kwalifikujące do przeszczepu. Wiem, że coś ze mną jest już nie tak, czuję się bardzo słaba i ospała, brakuje mi energii – ograniczam spotkania ze znajomymi do minimum, pracuję tylko z domu (nasze biuro jest na III piętrze, więc nie ma szans, abym weszła na górę)... Mam okrutny ból zębów (…). Ból nie daje mi spać, robię wszystko – zimne okłady, płuczę, piszczę z bólu... Pierwszy raz czekam na szpital jak na zbawienie” – napisze później o tamtych dniach Kamila.
I znowu zamiast słońca pojawił się deszcz. – Niestety, przez szybki postęp choroby nie kwalifikowałam się do przeszczepu wyprzedzającego. Okazało się także, że jeśli mama w ogóle ma zostać dawcą, musi poddać się kilku zabiegom, również bardzo poważnym. Ja zresztą też. Bo ani u dawcy, ani u biorcy nie może być nawet najmniejszych stanów zapalnych – opowiada Kamila o momencie, kiedy już wiedziała, że czekają ją dializy.
Dializy odbywają się trzy razy w tygodniu, trwają po cztery godziny
– Większość ludzi ma przetokę, czyli połączenie żyły z tętnicą, które tworzy się przez małe nacięcie na nadgarstku lub ramieniu i przez które przypływa krew podczas dializowania. Ja też miałam ją mieć, ale kiedy przyszłam do szpitala na zabieg, okazało się to niemożliwe – nie było mojej grupy krwi, również w kolejnych dniach, więc wypuszczono mnie do domu. Moja choroba postępowała tak szybko, że już nie mogłam czekać z dializami. Przez szyję do serca zrobiono mi cewnik. Nie mogłam go zamoczyć, co było ogromnym stresem, i nawet myć głowę chodziłam do fryzjera po sąsiedzku – mówi Kamila. Jak się później okazało, taki stan musiał potrwać prawie dziewięć miesięcy.
Dializy odbywają się trzy razy w tygodniu po cztery godziny. – Najczęściej śpi się wtedy albo coś ogląda, żeby zająć głowę. Jest się ogromnie zmęczonym, ciśnienie bardzo spada. Starałam się normalnie funkcjonować, traktować to zadaniowo, ale z perspektywy czasu myślę, że to jest straszne doświadczenie. Pomagała mi przetrwać myśl, że przygotowujemy się do przeszczepu rodzinnego. Choć tak naprawdę do końca nie wiadomo, czy przeszczep na pewno się odbędzie, bo jeszcze na dzień przed zaplanowaną operacją wykonywane są ostatnie badania – wyjaśnia.
W końcu szpital podaje termin przeszczepu: 29 stycznia 2018 roku Kamila i Beata mają stawić się na Oddziale Gastroenterologii i Transplantologii Centralnego Szpitala Klinicznego MSWiA, a operacja ma się odbyć dwa dni później. Ach, jak świeci słońce.
Beata: Miałam w sobie sporo buntu, że moją ukochaną córkę dotknęła taka ciężka choroba
W szpitalu dwa dni obsuwy. A to nie ma zabezpieczonej krwi do przeszczepu, a to wypada jakiś inny, pilniejszy zabieg. Ale w końcu 2 lutego Beata i Kamila jadą na sale operacyjne.
– Pamiętam jakieś migawki, resztę mój mózg wymazał – mówi Kamila. U Beaty podobnie: – Wyparłam blok operacyjny, nie pamiętam nic – przyznaje i dodaje: – Tylko jeszcze przed samą operacją byli nasi mężowie. Wszyscy się żegnaliśmy, bo nie było wiadomo, czy się jeszcze zobaczymy… Nie bałam się o siebie. Bałam się o Kamę i bardzo, bardzo chciałam, żeby to u niej wszystko było dobrze.
Ale na to Beata nie miała wpływu. Kiedy się wybudza, słyszy, że u niej wszystko w porządku, ale Kamila miała drugą operację tego samego dnia. – Po przeszczepie narząd się oderwał, więc potrzebny był drugi zabieg. W tym czasie nerka dostała zawału, była niedokrwiona w 90 procentach. Wtedy też nastąpił odrzut, bo organizm się buntował – wspomina Kamila. Później się dowie, że nie było z nią najlepiej. Deszcz, deszcz, deszcz.
– Następne dni wydawały się bardzo długie. Przerażenie ogromne. Kama dializowana. I widok innych osób, które otrzymały nerki od zmarłych dawców i u których wszystko idzie dobrze, a my, wpatrując się w worek, modliliśmy się, żeby poleciała kropla moczu – mówi Beata. A Kamila nie sika. Mija pierwszy dzień, drugi, trzeci. Nic. Dwa tygodnie – nic. W 18. dobie udaje się, w 20. ogłaszają sukces. – Trzy tygodnie walczyliśmy, żeby odzyskać nerkę. Stał się cud. Teraz jest niedokrwiona tylko w 10 procentach – mówi Kamila.
W szpitalu w jednej sali z Kamilą leżą jeszcze dwie dziewczyny po przeszczepach. – Utkwiło mi w pamięci – opowiada Beata – jak kiedyś rozmawiałyśmy. I ja, depresyjna, przerażona matka, mówię: „Boże, wy takie jesteście młode i tyle przeszłyście, tyle cierpicie”. A wszystkie trzy stwierdziły, że są szczęśliwe i nie zamieniłyby się na inne życie. Dla mnie to był szok. Miałam w sobie sporo buntu, że moją córkę, wychuchaną, ukochaną, jedną jedyną, dotknęła taka ciężka choroba. Był też smutek, jakieś poczucie niesprawiedliwości. A te dziewczyny takie pełne radości z każdego dnia.
Po pięciu tygodniach w szpitalu Kamila wraca do domu.
Kamila: Przeszczep nerki traktujemy jak moje drugie urodziny
– Ja poczucia bohaterstwa nie mam. Niewiele to w moim życiu zmieniło. Pracuję, stan mojego zdrowia jest stabilny. Bez wahania zrobiłabym to drugi raz. Zdaję sobie sprawę, że gdyby z jakiegoś powodu moja nerka przestała pracować, czekają mnie dializy, ale mam pięćdziesiąt parę lat za sobą, i wolę, żebym to była ja niż moja Kama – mówi Beata.
Jednak to, co zrobiła, wcale nie jest ani oczywiste, ani częste. Jak podaje Centrum Organizacyjno-Koordynacyjne do spraw Transplantacji „Poltransplant”, w 2021 roku w Polsce wykonano 44 przeszczepy nerki od żyjących dawców, podczas gdy od zmarłych – 709. Na koniec grudnia na liście oczekujących było 985 osób.
Czas na słońce. I Kamila, i Beata mówią, że zawsze miały świetne relacje. – Moja mama jest moją przyjaciółką i jest mi bardzo bliska. Za to, co zrobiła, czuję ogromną wdzięczność. Przeszczep traktujemy jak takie moje drugie urodziny. I mam poczucie, że mama nie tylko mnie dała nowe życie, ale i Tosi. To jest niesamowite. Urodziłam dziecko! – mówi Kamila. – Przy dializach ciąże są raczej niewskazane, nie wiem, czy możliwe. Wiele dziewczyn też boi się, że po przeszczepie nie będą mogły mieć dzieci. Jestem dowodem, że można – przekonuje. A Beata dodaje: – Teraz się śmieję, że ta moja nerka to był handel wymienny i dostałam za nią cudowną wnuczkę.
Dziecko to jeden z powodów, dla których Kamila i Beata opowiadają o przeszczepie. Kamila napisała nawet rozdział do książki „Ku pokrzepieniu wątrób, trzustek, nerek i serc, czyli jak zachorować, przejść przez chorobę i wyzdrowieć, na ile się da” prorektora UMCS Zbigniewa Pastuszaka, który sam jest po przeszczepie wątroby. – Propagowanie idei transplantacji, tego, żeby ludzie wyrażali zgodę na przekazanie organów, jest szalenie ważne. Przeszczep to dla wielu osób być albo nie być, bez niego są skazani na śmierć – mówi Kamila i dodaje: – Niewydolność nerek może dotknąć każdego. Pojawia się z bardzo różnych przyczyn, jest też następstwem cukrzycy, na którą w Polsce choruje wiele osób, i nadciśnienia, może być poanginowa, pogrypowa, pocovidowa. Nie są to choroby genetyczne, wrodzone, tylko nabywane. Wiele osób choruje na nerki i niestety zwykle kończy się to właśnie niewydolnością.
Dzięki przeszczepowi Kamila żyje w miarę normalnie. Ma szczęśliwą rodzinę i od kilku lat prowadzi z mężem agencję kreatywną Flow PR, zajmującą się PR-em i kampaniami promocyjnymi. Średnio raz na półtora miesiąca robi badania, sprawdza, jak funkcjonuje nerka, jaki jest poziom leków, dzięki którym organizm nie odrzuca przeszczepionego narządu. To słońce, jest i deszcz.
Ale leki powodują obniżoną odporność. – Od przeszczepu przestrzegam reżimu: dezynfekcja, dystans, maseczka. Każdy wirus czy bakteria przez to, że organizm się nie broni, może się namnożyć i stać się niebezpieczny – tłumaczy Kama. Niedawno z powodu COVID-19 zmarła jedna z jej bliskich koleżanek. Zaprzyjaźniły się, kiedy leżały razem na sali po przeszczepach nerek. – Bardzo trudno mi się z tym pogodzić – mówi.
Jakiś czas po naszej rozmowie dostaję wiadomość, że Kamila zaraziła się koronawirusem. Na szczęście znowu widać już słońce.
„Ciało” to hasło przewodnie marcowego wydania „Vogue Polska”. Więcej inspiracji znajdziecie w magazynie. Do kupienia w salonach prasowych i online.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.