Pawilon galerii BWA ma to szczęście, że jeszcze stoi – w przeciwieństwie do paru innych ikon powojennego modernizmu w Katowicach. Czy władze miasta odważą się na wykup brakującej części budynku i dadzą mu szansę na wyjście z zapaści?
Moderniści wyobrażali sobie, że budynki będą projektować tak, jak samochody – perfekcyjne, skończone produkty przemysłowej cywilizacji, zoptymalizowane z myślą o funkcjonalności i wygodzie. Budynki żyją jednak dłużej niż auta, a tak drobiazgowo zaprojektowane maszyny z trudem znoszą upływ czasu – chyba że są używane i konserwowane ściśle według instrukcji obsługi. Czasami jednak instrukcja ginie i trzeba ją odtworzyć.
Pawilon Biura Wystaw Artystycznych był częścią nowego centrum Katowic, powstałego w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Miało ono służyć za wizytówkę nie tylko samego miasta, ale i całej przemysłowej aglomeracji. Wszystkie sklepy były tu pokazowe, a budynki – domy towarowe, biurowce, pawilony usługowe – wyjątkowe i eksperymentalne, na czele ze Spodkiem. Nawet bloki mieszkalne dostały przydomki rodem z kosmicznego laboratorium – „ślizgowiec”, „haperowiec”, „superjednostka”. Wśród nich, przy samej alei Korfantego (przepraszam, Armii Czerwonej) otwarto w 1972 roku jednopiętrowy pawilon BWA, autorstwa Stanisława Kwaśniewicza oraz konstruktora Franciszka Klimka i architekta wnętrz Wojciecha Szostaka. Na przeszklonym parterze znalazły się hol, kawiarnia i reprezentacyjny sklep Cepelii, a na górze – zasadnicza przestrzeń wystawowa. Długą, ślepą elewację pierwszego piętra ozdobił z trzech stron dynamiczny fryz autorstwa Teresy Michałowskiej-Rauszer i Jerzego Kwiatkowskiego. Kompozycja jest abstrakcyjna, ale inspirowana antykiem – w końcu to świątynia sztuki.
Galeria miała więcej szczęścia niż niedaleki Pałac Ślubów, bo jeszcze stoi. Ten pawilon o fantazyjnych, niemal psychodelicznych wnętrzach został wyburzony w 2011 roku, co bulwersuje tym bardziej, że do dziś nic na jego miejscu nie powstało. Władze miasta obiecywały wieżowiec, ale zabrakło chętnych. Pałac został zastąpiony przez najpierw szutrowy, a potem „porządny”, asfaltowy parking. Na BWA na razie nikt zamachu nie robi. Kompozycja na elewacji została nawet ostatnio wyremontowana. Nie znaczy to jednak, że przyszłość pawilonu jest bezpieczna.
Jeśli trzymać się metafory budynku jako samochodu, to zwykle mamy do czynienia z dwoma scenariuszami. Są takie, jak na przykład obsypany nagrodami gmach Filharmonii Szczecińskiej, które mimo upływu lat wyglądają świeżo i nienagannie jak auto, które właśnie zjechało z taśmy fabrycznej. Ale większość używana jest dość obcesowo – jak to wysłużone kombi z obitymi drzwiami, bagażnikiem zamienionym w składzik i dawno nieodświeżanym odświeżaczem. Ważne, że jeździ! Spójnie zaprojektowane modernistyczne budynki są szczególnie wymagające – wystarczy jeden przypadkowy element, by popsuć cały efekt. A że forma często ściśle wynikała z założonej funkcji, potrzebują gospodarza, który je rozumie i używa ich zgodnie z przeznaczeniem.
Budynek BWA to przypadek specjalny, bo w pewnym momencie został podzielony między dwóch właścicieli – jeden to miasto Katowice, które prowadzi galerię, a drugi to Cepelia. A teraz proszę sobie wyobrazić samochód, który ma dwóch właścicieli i każdy ciągnie w swoją stronę. Jeden pomaluje na taki kolor, drugi na inny. Jeden coś naprawi, drugi poczeka. Jeden myje rzadziej, drugi częściej. Aby budynek odzyskał dawną świetność, trzeba najpierw scalić własność w jednych rękach. Tylko wtedy można go będzie w całości zmodernizować i używać z rozsądkiem, zgodnie z zapomnianą instrukcją obsługi.
Dlatego lokalni aktywiści z grupy Miastoprojekt przygotowali petycję z prośbą do władz Katowic o wykup części należącej do Cepelii i przeznaczenie całego budynku na działalność kulturalną. Podział budynku między dwóch właścicieli jest wtórny i utrudnia kompleksowe zarządzanie czy modernizacje. Scalenie w rękach jednego właściciela pozwoliłoby nie tylko przywrócić estetyczną spójność tej wdzięcznej modernistycznej maszyny, ale i stworzyć jasny punkt na podupadłym odcinku reprezentacyjnej niegdyś alei Korfantego.
W tym momencie płaskorzeźby na fasadzie pawilonu ożywają i zamieniają się w korowód płaczek – to wyznawcy starożytnej filozofii #niedasię. Płaczą, że kto to widział wyrzucać publiczne pieniądze na takie głupoty, że widocznie budynek jest już w tej formie niepotrzebny, że niewidzialna ręka rynku wyreguluje, że może lepiej zrobić tam jakiś wieżowiec, no przynajmniej parking, a nie jakieś artystyczne bzdury. Okazuje się jednak, że co najmniej jedno miasto w Polsce już przećwiczyło taki scenariusz i da się. Władze Gdyni wykupiły kilka lat temu zapomniany modernistyczny Dom Marynarza Szwedzkiego, który po wielkim remoncie służy od jesieni 2018 roku jako Konsulat Kultury – miejsce spotkań i wydarzeń artystycznych. Także da się, da się. Pytanie tylko, czy chce się, chce się?
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.