Jeśli internet bierze w obronę młodą kobietę, która robi karierę, zamiast siedzieć w domu z dziećmi, to znaczy, że nastąpiła rewolucyjna zmiana w społecznych wyobrażeniach o wzorcowym macierzyństwie. Długo na to czekaliśmy.
Byłam pewna, że skończy się jak zwykle. Że pierwszy krytyczny komentarz zarzucający Sophie Turner, że niewystarczająco wywiązuje się z roli matki, pociągnie za sobą lawinę kolejnych, a aktorka znana z „Gry o tron” będzie musiała zmierzyć się z reputacją niedojrzałej egoistki, która imprezuje i pracuje, zamiast poświęcać się potomstwu. Bo przecież matce nie wolno mieć pasji, przyjaciół, ambicji – zwłaszcza jeśli odciągają ją od dziecka. Takie myślenie pokutowało bardzo długo i było fundamentem nierealistycznych oczekiwań wobec kobiet decydujących się na posiadanie dzieci. Coś pękło, gdy świat zaczął rozumieć, że kobieta, która zostaje matką, nie przestaje być człowiekiem.
Ktoś wypuścił matkę z domu…
„Po czterech cudownych latach małżeństwa podjęliśmy wspólną decyzję, by rozstać się w przyjaźni. Pojawiło się mnóstwo spekulacji, ale to naprawdę zgodna decyzja i szczerze wierzymy, że uszanujecie naszą prywatność i prywatność naszych dzieci” – napisali Sophie Turner i Joe Jonas, muzyk zespołu Jonas Brothers, na swoich kanałach społecznościowych 6 września. Równolegle w mediach ukazywały się artykuły donoszące o domniemanych przyczynach rozwodu. Cytowane w nich anonimowe, ale rzekomo bliskie parze osoby donosiły, że Turner, młodsza od Jonasa, nie była jeszcze na tyle emocjonalnie dojrzała, by z gracją dźwignąć odpowiedzialność życia rodzinnego. Chciała się bawić, chciała kontynuować karierę aktorską, więc to on zajmował się dziećmi – i to, uwaga, nawet gdy akurat grał trasę koncertową w Stanach Zjednoczonych. Nie ma dowodów – choć w mediach społecznościowych pojawiła się taka sugestia – że to kampania wymyślona przez sztab PR-owców Jonas Brothers, by podbić wizerunek Joe jako ojca herosa, który jest w stanie jednocześnie zajmować się dziećmi i pracować. Na pewno taka diagnoza miała trafić na żyzny grunt kultury, w której matka jest święta, ale tylko jeśli zachowuje się jak święta. Na szczęście okazało się, że kultura jest już w innym miejscu.
Oczywiście, że pojawiły się komentarze, że bezduszna karierowiczka Turner porzuciła dzieci i poleciała do Wielkiej Brytanii kręcić serial, a córkami czule zajmuje się przykładny ojciec. Ale ten przewidywalny atak na aktorkę został bardzo szybko odparty. „Rozumiem, że mam wywnioskować z nagłówków, że ona była imprezowiczką, a więc złą matką, a tymczasem on jest heroicznym ojcem zdolnym do wyrzeczeń. Tylko szkoda, że nikt nie pyta, dlaczego on, mając 30 lat, zdecydował się poślubić 23-latkę i myślał, że zrobi z niej tradycyjną żonę” – komentowała na Twitterze Laura Bassett, była redaktorka naczelna Jezebel. Z kolei kontrargumentem dla zdjęć Sophie Turner wracającej z imprezy był wygrzebany przez fanki i fanów fragment wywiadu z aktorką w talk-show Conana O’Briena, gdzie mówiła: „Jestem introwertyczką. Siedziałabym cały dzień w domu, gdybym tylko mogła”. Na szczęście na Instagramie zaroiło się od komentarzy, które dowodzą, że jesteśmy coraz bliżej demontażu patriarchalnego modelu rodziny. Jak ten: „On chce rozwodu, bo musiał zajmować się dziećmi przez trzy miesiące (prawdopodobnie zatrudnił opiekunki, skoro jest w trasie), podczas gdy ona siedziała w domu z dziećmi przez ponad trzy lata i wspierała go, gdy pracował. Dlaczego mężczyźni najpierw biegają za silnymi, niezależnymi kobietami, a potem próbują robić z nich posłuszne kury domowe?”. Albo ten: „Mam nadzieję, że znajdziesz siłę, by stawiać opór i pocieszenie w fakcie, że bycie kobietą to znacznie więcej niż bycie matką. Wiele z nas, matek i kobiet w ogóle, jest po twojej stronie i przeciwko tym obrzydliwym, usilnie promowanym narracjom”. Lub ten: „Gdy zostajesz matką dwójki dzieci jako dwudziestokilkulatka, zdrowo jest wychodzić z przyjaciółmi, angażować w projekty kreatywne, po prostu żyć”.
Co za matka z tej raperki i inne przykłady mom-shamingu
Sophie Turner nie jest pierwszą kobietą, którą próbowano publicznie zawstydzić, wytykając zachowania niegodne matki. Tak zwany mom-shaming to powszechna, skuteczna praktyka – jedno z wielu sankcjonowanych kulturowo narzędzi kontroli. Stosowana od dawna, regularnie, wobec wszystkich matek, bo nawet Beyoncé nie jest nietykalna. Gdy prawie 10 lat temu gwiazda udostępniła zdjęcie dwuletniej wówczas Blue Ivy, w internecie pojawiła się petycja o wdzięcznym tytule „Weź ją uczesz”, którą podpisało ponad 2,5 tys. osób zaniepokojonych rzekomo zaniedbaną fryzurą dwulatki. „Nie znoszę, kiedy matka wygląda jak milion dolarów, a dziecko – jakby od swoich narodzin nie widziało grzebienia” – to tylko jeden z wielu podobnych komentarzy, które miały dowieść, że Beyoncé jest niedobrą matką. Na Kim Kardashian wylała się fala hejtu (nie pierwsza), gdy już mając dzieci, opublikowała w mediach społecznościowych rozbierane zdjęcie. Bo matki nie biegają po Instagramie nago. „Nie będę żyć pod wasze dyktando. Bądźcie sobą i pozwólcie mi być mną. Jestem matką, żoną, siostrą, córką, przedsiębiorczynią i mam prawo być sexy” – pisała wtedy gwiazda. Raperka Cardi B musiała tłumaczyć się z bardzo seksualnej i wręcz wyzwalająco wulgarnej piosenki „WAP”, bo matki nie rapują o „mokrych cipkach”. Internet złośliwie pytał, czy puściła numer swojej córce. „Dajcie już spokój! Nie jestem JoJo Siwą. Nie nagrywam piosenek dla dzieci, tylko robię muzykę dla dorosłych. To rodzice decydują, czego słuchają i co oglądają ich dzieci. Jestem bardzo seksualną osobą, ale nie przy moim dziecku – dokładnie tak, jak każdy rodzic powinien” – odpowiadała raperka. Pink notorycznie drwi z mitu matki idealnej, np. wrzucając na Instagram zdjęcia dziecka przyłapanego na – według troskliwego internetu – ryzykownej zabawie. „Tak, moje dziecko jeździ rowerem w domu. Na golasa. Bez kasku. A ja ją ignoruję, bo akurat siedzę w telefonie” – pisała pod jednym z serii postów, które obnażają absurd wyobrażeń na temat przykładnego macierzyństwa.
Wielkie kłamstewko: Matka jest idealna
Sophie Turner jest bez wątpienia beneficjentką dużej i ważnej zmiany w myśleniu o matkach – i ta duża i ważna zmiana jest wynikiem żmudnej, konsekwentnej walki z ograniczającymi kobiety stereotypami. Niektóre „instamatki” czy zasięgowe celebrytki, takie jak Chrissy Teigen, pokazując, że macierzyństwo bywa trudne, bolesne i smutne, wchodzą w potrzebną polemikę z propagandą permanentnego szczęścia, które ma odczuwać kobieta, gdy tylko urodzi. Ciężarna Rihanna paraduje z odsłoniętym brzuchem i w seksownych koronkach, dowodząc, że można być matką i pozostać sobą. A w popularnych serialach wreszcie pojawiają się matki niedoskonałe – czy to grana przez Reese Witherspoon Madeline z „Wielkich kłamstewek”, czy bohaterki świetnego sitcomu „Pracujące mamy”, czy nawet Charlotte w drugim sezonie „I tak po prostu...”. Matki już nie pozwalają sobie wmawiać, że macierzyństwo wymaga bezwzględnego poświęcenia, buntują się wobec niedorzecznych nakazów i zakazów, redefiniują swoją rolę. Domagają się nie tylko prawa do popełniania błędów, ale przede wszystkim do życia, które nie zaczyna się i nie kończy na dziecku. Przekonują, że matka, która pracuje, robi karierę, spełnia zawodowe marzenia – nie jest złą matką. Że matka, która się bawi, wychodzi z domu, spędza czas z przyjaciółkami – nie jest złą matką. Czyżby wreszcie nastał nowy, lepszy świat? Aż chce się krzyknąć „O matko, tak!”.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.