Znaleziono 0 artykułów
25.10.2019

Kryminalna scena po scenie

25.10.2019
Soren Sveistrup (Fot. Les Kaner)

Literacki debiut scenarzysty serialu „The Killing” wart jest tego, by poświęcić mu kilka jesiennych wieczorów. W „Kasztanowym ludziku” wszystko jest na swoim miejscu: mocno zarysowani bohaterowie, spójna, choć pokręcona intryga, niepokojący klimat i tajemnica. Søren Sveistrup to wszak uznany majster sensacji.

Już na pierwszy rzut oka widać, że „Kasztanowego ludzika” napisał scenarzysta filmowy. Na dodatek nie byle jaki, bo nazywa się Søren Sveistrup. To duński twórca scenariusza „Pierwszego śniegu”, kryminału według powieści Jo Nesbø, a przede wszystkim serialu „The Killing”, gdzie inspektorka policji w Kopenhadze, Sarah Lund, rozwikłuje niewiarygodnie mroczne zagadki, obficie podlane krwią i okraszone nader okrutnymi zbrodniami. „The Killing” doczekał się trzech sezonów, dobrych i jeszcze lepszych, oglądanych w 120 krajach świata, amerykańskiej i tureckiej powtórki, szeregu nagród, w tym amerykańskiej Emmy i brytyjskiej BAFTA. W osobie Sveistrupa mamy więc do czynienia z książkowym debiutantem, ale też uznanym majstrem sensacji, więc rezultat musi być więcej niż dobry.

„Kasztanowy ludzik”, Soren Sveistrup (Fot. Materiały prasowe)

Skandynawia słynie z kryminałów. Od wielu lat to marka eksportowa; zdawać by się mogło, że istny wysyp mistrzów thrillerów sugeruje, iż każdy Szwed, Norweg czy Duńczyk choć raz w życiu postanowił napisać kryminał, więc jest z kogo wybierać. Na dodatek to kraje zamożne i raczej spokojne, a wiemy przecież, iż natura ludzka potrzebuje krwi i zbrodni, zatem ewidentne niedobory, jakie Skandynawom funduje poukładana i nudna rzeczywistość, kompensują sobie oni przez literaturę. Co więcej – skoro w szwedzkim Ystad lub duńskim Roskilde występkiem wydaje się wyrzucenie papierka na chodnik (Kopenhaga jest jednak nieco inna, z naciskiem na „nieco”), przestępstwa opisywane przez tamtejszych pisarzy muszą być krwawe i nieprawdopodobnie wręcz okrutne. Oraz – wikłają w intrygę klasę polityczną, o której wiemy wszak, że jest jedną z najuczciwszych i najbardziej transparentnych na świecie.

Nie inaczej jest w „Kasztanowym ludziku”. Mamy więc spokojne kopenhaskie osiedle, zamieszkałe przez tamtejszą klasę średnią, gdzie nawet w strugach deszczu dzieci bezpiecznie jeżdżą na rowerach, a w wylizanych ogródkach trawa jest przystrzyżona na równe trzy centymetry. Sąsiedzi mówią sobie „dzień dobry”, a kierowcy nie jeżdżą szybciej niż 30 kilometrów na godzinę. Słowem – mieszkańcom zdaje się dokuczać jedynie marna pogoda. Aż tu nagle na placu zabaw policja znajduje mocno okaleczone ciało młodej kobiety, rzecz jasna pięknej i niewinnej. Sveistrup nie pozostawia wątpliwości – przed śmiercią bezlitosny morderca pastwił się nad dziewczyną, czego dowodem jest odcięta piłą dłoń. Obok zwłok zwyrodnialec umieścił figurkę kasztanowego ludzika, co od razu wskazuje, że funkcjonariusze będą ścigać kogoś tak pomylonego, jak wyrafinowanego, prawdziwego króla zbrodni i okrucieństwa. 

Niebawem policja znajdzie kolejne zwłoki. Tym razem kobieta ma odcięte obie dłonie, a wszystkiemu przygląda się kolejny kasztanowy ludzik. Żeby od razu zaznaczyć, że dwa trupy i dwie figurki to mało, Sveistrup pozwala funkcjonariuszom od razu odkryć, iż morderstwa można skojarzyć z porwaniem nieletniej córki znanej polityczki, minister w duńskim rządzie. Co prawda sprawa porwania wydaje się dawno wyjaśniona, sprawca (sam się przyznał) złapany i ukarany i tylko ciała brak, lecz okazuje się, że nie wszystko jest tak oczywiste, jak się z początku zdaje. Dalej ani słowa, bo wysiłek szwedzkiego scenarzysty pójdzie na marne.

Soren Sveistrup (Fot. Les Kaner)

Sveistrup pisze kolejne strony „Kasztanowego ludzika” jakby opowiadał nam film, scena po scenie, koniecznie w czasie teraźniejszym, który każe od razu zanurzyć się w akcję, ale też męczy – w końcu powieść to jednak nie scenariusz – i nie pozwala na chwilę oddechu. Czujemy jednak, iż mamy do czynienia z fachmanem od thrillerów, bo wszystko w książce jest na swoim miejscu: mocno zarysowani bohaterowie, z zaszytą gdzieś pod skórą tajemnicą, spójna, choć pokręcona intryga, niepokojący klimat, stopniowe narastanie napięcia. Tak jak innym skandynawskim pisarzom nie wystarcza mu sama zbrodnia. Musi – i bardzo dobrze – położyć ją na społeczne i polityczne tło, udowadniając, że nawet w Danii ludzie nie mają zaufania do polityków i zawsze podejrzewają ich o co najmniej niecne zamiary. Policjanci też oczywiście nie są bez skazy, to nie perfekcyjni profesjonaliści, lecz ludzie, ze swoimi słabościami, ambicjami i kłopotami. A jednak – co w „Kasztanowym ludziku” jest jasne jak słońce – Skandynawowie na policji mogą polegać, jak, generalnie rzecz biorąc, na strukturach państwa, które jest dla obywateli, a nie na odwrót.

Søren Sveistrup zadebiutował thrillerem wartym tego, by poświęcić mu kilka jesiennych wieczorów. Mocna rzecz na półce z literaturą rozrywkową, choć krwawą. Do książki przydałby się kieliszek zmrożonej, duńskiej ziołówki aquavit o kminkowym posmaku. Jeśli nie mamy aquavitu, sama lektura powinna wystarczyć.

* Søren Sveistrup , „Kasztanowy ludzik”, przełożyła Justyna Haber-Biały, wydawnictwo WAB

Maria Fredro-Boniecka
  1. Kultura
  2. Książki
  3. Kryminalna scena po scenie
Proszę czekać..
Zamknij