Człowiek tajemnica. Listów nie pisał. Dzienników nie prowadził. Mruk. Miły. Uśmiechnięty. Osobny – tak o nim mówili. Większość tego, co wiemy o Krzysztofie Komedzie, pochodzi ze wspomnień jego żony. Często sprzecznych z tym, co pamiętają inni. Agnieszka Osiecka pisała, że gdy grał na fortepianie, jego dłonie opowiadały „małe, kameralne historie o niebie dla dwojga osób”. Ale jego życie taką historią nie było. Publikujemy fragment książki Magdaleny Grzebałkowskiej „Komeda. Osobiste życie jazzu”.
Rosemary’s Baby
7 marca 1967 roku „Los Angeles Times” ogłasza, że wkrótce rozpoczną się zdjęcia do Rosemary’s Baby. Film wyprodukuje William Castle Enterprises dla Paramount Pictures. Scenariusz zostanie oparty na wydanej niedawno, a już bestsellerowej powieści Iry Levina pod tym samym tytułem. Jest to historia młodego małżeństwa wplątanego w sieć nowojorskiej okultystycznej sekty czekającej na przyjście Szatana. Diabła ma urodzić nieświadoma swojej roli Rosemary.
*
Pięć dni później Paramount oświadcza, że reżyserii filmu podejmie się Roman Polański.
*
Na początku maja 1967 roku Krzysztof Komeda pisze do Gucia Dyląga: „Ja mam jeszcze najprawdopodobniej wyjazd do Hollywood na jesieni, do Romka”.
*
W lipcu jazzman wyrabia sobie międzynarodowe prawo jazdy.
*
W tym samym miesiącu Mia Farrow zgadza się zagrać rolę Rosemary.
*
W sierpniu rozpoczynają się zdjęcia do filmu.
Komeda wypoczywa z żoną w Jugosławii.
A do Los Angeles przyjeżdża student łódzkiej filmówki Marek Piestrak (rocznik 1938).
Wspomina:
– Pojechałem zwiedzić Kanadę i Stany, na zaproszenie rodziny. W Los Angeles był akurat profesor Jerzy Toeplitz, który powiedział: „Słuchaj, tu jest Romek Polański, mój były student”. Spotkaliśmy się wspólnie na lunchu w studiu Paramountu, Roman zaproponował: „Możesz przyjść do mnie na staż”.
*
Trzy miesiące później „Jazz Forum” informuje czytelników: „W listopadzie prawdopodobnie K. Komeda wyjedzie do Hollywood, gdzie realizować ma muzykę do najnowszego filmu R. Polańskiego”.
(…)
Pożegnania, powitanie
Jedzie sam.
Roman Polański:
– Przecież jechał do pracy. Zaproponowałem studiu kompozytora i ono się tym zajęło. Wątpię poza tym, czy Krzysio chciałby, żeby Zosia przyjechała. Dla niego to była świetna okazja, żeby się od niej wyrwać.
W połowie listopada Komeda dostaje paszport i kupuje bilety na samolot. Żegna się.
Krystyna Zasada:
– Zawsze wpadał przed wyjazdami za granicę. Jajecznicę mu robiłam na pożegnanie. Chwalił: „Ach, jaka dobra”. Wtedy też przyszedł. Nawet zażartowałam: „Jedź, to nas wszystkich za sobą pociągniesz”. Był bardzo szczęśliwy, miał zabawną czapkę z czerwonym pomponikiem. Łapał za niego i śmiał się: „Zobacz, Dior! Dior!”.
Wafka Etler, żona Edwarda:
– Przyszliśmy się z nim pożegnać pod ich dom. My smutni, przekonani, że on tam zostanie. On zadowolony, że ucieka z tego związku.
Tomasz Stańko:
– Rozmawialiśmy u niego w domu. To było parę dni przed jego wyjazdem. Żył tym. Wyraźnie rozstawał się ze swoim życiem osobistym w Polsce. Powiedział mi, że jest już skończone, i rozpoczyna nowy czas.
Andrzej Krakowski:
– Był też u nas się pożegnać. Wpadł bez żony.
Przed wyjazdem Krzysztof kupuje Zofii telewizor. Do walizki pakuje buty narciarskie.
Wylatuje 17 grudnia 1967 roku. Śle kartkę pocztową do rodziców z Londynu (na awersie Tower of London): „Kochany Domu, czekam na przesiadkę tutaj na lotnisku. Podróż moja się nieco przedłuża, ponieważ spóźnił się samolot, którym leciałem z Warszawy. Odlatuję dalej za dwie godziny. Całuję mocno, syn podróżnik, Krzysztof”.
Na przyjęciu w domu Romana Komeda siedział obok mnie przy dużym stole. Pojawił się skręt marihuany, szedł w kółko, każdy się zaciągał i oddawał następnemu. Drugi raz przeszło, trzeci i Krzysztof do mnie mówi: „Ty, czujesz coś?”. Ja mówię: „Nic nie czuję, co mam czuć?”
Roman Polański wita przyjaciela w Los Angeles.
Będzie wspominał: „Wraz z jego przyjazdem i zamieszkaniem u nas zaczęły się moje najprzyjemniejsze chwile w Hollywood”.
Marek Piestrak:
– Roman robił często małe party w swoim domu w Santa Monica, przychodziło kilka osób, ja też byłem zaproszony kilka razy. Kiedyś powiedział: „Przyjdź, będzie Komeda. Wiesz, kto to?”. Powiedziałem, że wiem, bo byłem na festiwalu w Sopocie w 1956 roku, choć nie znam go osobiście. Pamiętam, że zdjęcia się już kończyły, robiliśmy tylko jakieś dokrętki.
Komeda i Polański zaczynają od wyprawy w góry – obaj dzielą pasję narciarską. Koniec roku 1967 spędzają w ośrodku narciarskim Aspen w Kolorado. Jest z nimi Sharon Tate i grono przyjaciół reżysera.
Ślą kartkę do Józefa Krakowskiego, szefa produkcji Kamery (na awersie wyciąg narciarski, na jednym z krzesełek narysowane dwie postaćki i strzałka, która na nie wskazuje, pod nią podpis „my”): „Kochany Józku, tak się dziwnie złożyło, że nartujemy z Romkiem w Colorado. Jadąc dzisiaj wyciągiem, szukaliśmy wzrokiem pewnego siwego kapitana, ale go nie znaleźliśmy [To pismo Komedy]. Kochany staruszku, bardzo nam Cię tutaj brakuje. Śniegu kupa, wyciągów do cholery i trochę, ogonków nie ma – może byś tak wpadł na tydzień. Trzymaj się! Romek”.
Mały dywanik cepeliowski
Jeszcze w listopadzie 1967 roku Zofia Komedowa Trzcińska występuje o paszport. W podaniu zaznacza, że chce spędzić w Ameryce cztery miesiące, od 1 stycznia 1968. Kupiła już bilety na samolot, w obie strony. Otrzymuje poparcie Ministerstwa Kultury i Sztuki, które zawiadamia Komendę Milicji Miasta Stołecznego Warszawy, że jej podróż jest związana „z wyjazdem męża Krzysztofa Komedy-Trzcińskiego, który pisze muzykę do 2 filmów w Hollywood”.
Czy Komeda wie o planach Zofii? Popiera jej starania?
Nie wiadomo.
Jeśli zrobiła to w sekrecie przed mężem – kto zaprosił ją do Hollywood? W 1967 roku w Polsce nie wystarczy kupić biletu na samolot, żeby z wizą w paszporcie polecieć do Ameryki. Ktoś musi poprzeć starania obywatela PRL-u, wystosować oficjalnie zaproszenie. W dokumentach paszportowych Zofii jednak nie znajduję odpowiedzi.
*
Podobne artykułyJanusz Głowacki. Świat bez GłowyIza Bartosz
Zanim żona Krzysztofa wyruszy do męża, w połowie stycznia 1968 roku zorganizuje w swoim mieszkaniu imprezę pożegnalną.
Józef Waczków będzie wspominał:
„Parę tygodni po wylocie Krzysia Komedy do Los Angeles Zosia zaprosiła kilka, w rezultacie kilkanaście osób do siebie na Żoliborz. Ona również udawała się do Stanów i to na dłużej, więc chciała się pożegnać, ale jednocześnie było to przyjęcie na cześć Joachima-Ernsta Berendta, który przyjechał na kilka dni do Warszawy. (...) Berendt przywiózł ze sobą tekturowe pudło z kilkunastoma sztukami płyty „Moja słodka europejska ojczyzna”. Krzysio znał już płytę, otrzymał ją w wersji roboczej, tylko czarny krążek bez firmowych naklejek i okładki. (...) Przywiózł ich aż tyle, ponieważ Zosia wpadła na pomysł, że zabierze je ze sobą do Stanów Zjednoczonych jako promocję Komedy”.
Ostatecznie, w obawie przed zatrzymaniem ich na granicy płyty zostaną w kraju, a Berendt wyśle Komedzie osobną partię już z Niemiec.
W podróż do Ameryki żona Krzysztofa zabiera: dwie walizki, ubrania swoje i męża, suszone śliwki do bigosu, butelkę maggi, przyprawy kuchenne, oscypek, szynkę konserwową, krakowską wędzoną kiełbasę, mały dywanik cepeliowski, dwie butelki wyborowej, książki, czasopisma, małą maszynę do pisania (planuje, że będzie znów impresariem Komedy). Celnik na lotnisku przepuszcza jej bagaże, każe tylko zwrócić mały srebrny ryngraf po dziadku, z którym ona się nie rozstaje (zabiera go z powrotem Tomek).
Leci przez Londyn (przystanek na kilka dni) do Nowego Jorku, gdzie zatrzymuje się u Stanisława Otałęgi, polskiego jazzmana. Pod koniec stycznia dociera do Los Angeles.
KOŁYSANKA
Pracuje jak zwykle, przy fortepianie w swoim pokoju. Nieduży instrument typu baby został dostarczony Komedzie przez okno balkonowe za pomocą dźwigu.
Muzyk mieszka już w centrum miasta, niemal przy Sunset Boulevard – w Sunset Marquis, „jednym z tych typowo amerykańskich hoteli wynajmujących apartamenty o pozorach luksusu, acz względnie tanich”, jak zapamięta Roman Polański. Wkrótce on też przeniesie się tu na jakiś czas z żoną i przyjaciółmi, bo właściciel wynajmowanego domu zechce w nim sam zamieszkać.
W podróż do Ameryki żona Krzysztofa zabiera: dwie walizki, ubrania swoje i męża, suszone śliwki do bigosu, butelkę maggi, przyprawy kuchenne, oscypek, szynkę konserwową, krakowską wędzoną kiełbasę, mały dywanik cepeliowski, dwie butelki wyborowej
Trzciński komponuje muzykę bez sugestii ze strony reżysera.
Roman Polański:
– Dałem mu wolną rękę. Czasem mi nucił, czasem grał, co wymyślił.
Komeda tworzy prawie pół godziny ścieżki dźwiękowej i dwie wersje kołysanki, która ma być motywem przewodnim filmu. Prosi Romana o pomoc w wyborze jednej z nich.
Polański:
– Pytał mnie, która jest lepsza. Jedna wydawała mi się bardziej komercyjna, druga mniej. Nie umiałem mu pomóc, powiedziałem, żeby sam zdecydował.
Reżyser napisze w autobiografii:
„Chcieliśmy, by delikatnie, sugestywnie nucona zabrzmiała na początku filmu. Zamiast zwrócić się do zawodowej piosenkarki poprosiłem, by zaśpiewała ją Mia (...). Zdumiało mnie, jak wspaniale (...) wywiązała się z zadania: w rezultacie nie ma wątpliwości, że to jej głos towarzyszy czołówce. Nie pierwszy raz mój film nabierał dodatkowego wymiaru dzięki cudownej, pełnej inwencji muzyce mojego przyjaciela Komedy”.
Proces nagrywania muzyki do Rosemary’s Baby Komeda opisze w liście Wojciechowi Solarzowi:
„Muzykusów miałem jak trzeba i wykonali muzyczkę po góralsku. (...) Organizacja studia jest oszałamiająca. Są to normalne fabryki pracujące na zasadzie długoletnich doświadczeń. Dobrze to i źle, bo często w sprawach artystycznych są nieco skostniali, ale chętnie oczekują propozycji. Dla przykładu (organizacja) powiem Ci, że nad muzyką pracowało ze mną kilkanaście osób (specjalny montażysta muzyki, czasy itd.). Jest tu w użyciu specjalny system, który reguluje na nagraniu muzyki sprawy długości odcinka, synchronów – absolutnie bezbłędnie. Są oni absolutnymi profesjonalistami, co by się u nas przydało”.
MIASTO
Roman Polański uwielbia Los Angeles.
Mówi w wywiadzie, wkrótce po nakręceniu filmu: „Wszystko tu jest proste. Jeśli chcesz się uczyć karate, uczysz się. Chcesz grać w szachy? Grasz w szachy. Chcesz jeździć samochodami wyścigowymi – robisz to. Wszystko jest dostępne w tym mieście”.
Wciąż wszyscy tu żyją Latem Miłości – festiwalem, który zgromadził rok wcześniej w San Francisco sto tysięcy ludzi z całego kraju i był szczytem popularności ruchu hipisowskiego. Ich zasady – żadnej pracy i pieniędzy, miłość i pokój – przyswaja sobie młodzież na całym świecie. Zakładają komuny, protestują przeciwko wojnie w Wietnamie, zażywają LSD, palą marihuanę. Serio traktują nakaz wolnej miłości.
Krzysztof Malkiewicz, reżyser i operator filmowy, w 1968 roku uczy operatorstwa w California Institutes of the Arts. Wspomina:
– Miejsce, w którym pracowałem, było szalenie podatne na ruch hipisowski. LA jest brzydkim, kapitalistycznym miastem, dzięki hipisom stało się trochę bardziej kolorowe. Ludzie wtedy uważali, że im wszystko wolno. Pamiętam, wszedłem kiedyś do County Museum, tylnym wejściem, przez park. Patrzę, na trawie leży dwoje ludzi. Przyglądam się, przecież ta parka spółkuje! Ale Polacy z LA nie brali udziału w tym ruchu. Przecież nie stara Polonia, totalnie konserwatywna, głosująca zawsze na republikanów. A młodej jeszcze nie było, dopiero się zjeżdżała.
Wiadomości o hipisach docierają też do Polski.
W grudniowym „Jazzie” z 1967 roku Wojciech Mann w artykule Dzieci kwiatów pisze:
„Idąc ulicami dzisiejszego Londynu, Nowego Jorku czy San Francisco, można dostrzec przedziwne postacie. Chłopcy i dziewczęta, a nawet starsza nieco młodzież, snują się po ulicach w niezwykłych strojach, z kwiatami w rękach i we włosach, rozdają te kwiaty przechodniom i uśmiechają się do nich. (...) Dziwaczne kolorowe sutanny (kaftany), korale i dzwonki na szyjach, tatuaże. Tak właśnie wyglądają przedstawiciele nowej mody flower power. Wywodzi się ona ze Stanów. Początkowo nazwano ją freak out, co w wolnym tłumaczeniu dawało dziwadło. Określenie owo dotyczyło nowego stylu w muzyce młodzieżowej, opartego na doznaniach wywołanych zażywaniem narkotyków (przede wszystkim LSD)”.
Głównie jednak czas spędzaliśmy na libacjach, bo tak się wtedy robiło. W tym czasie nie było w mieście wielu lokali nocnych, jeden czy dwa. Ale dużo było przyjęć, prawie co wieczór człowiek był gdzieś zapraszany albo zapraszało się ludzi do siebie
Z ideologii ruchu hipisowskiego czerpią wszyscy. Mia Farrow w trakcie pracy nad filmem maluje swoją przyczepę garderobę na różowo i w kwiatki. Domalowuje napisy „Love” i „Peace”. Walczy o prawa Indian, kocha zwierzęta, jest wegetarianką (jako Rosemary musiała zjeść przed kamerą surową wątrobę).
Polański mówi w 1968: „Love and peace – postawa hipisów – jest jedną z najbardziej pozytywnych rzeczy, jakie możemy obserwować po wojnie”.
*
Ale nie każdy człowiek w kolorowej „sutannie” pragnie miłości i pokoju. Od roku po Los Angeles kręci się stary zdezelowany szkolny autobus z Charlesem Mansonem na pokładzie. To przestępca, były więzień, założyciel sekty zwanej Rodziną, w której większość stanowią całkowicie mu oddane młode kobiety.
Zrobią dla niego wszystko.
On jest pozbawionym talentu gitarzystą i wokalistą opętanym żądzą sławy.
Jej pragnie najbardziej. Dla niej zrobi wszystko.
*
W niektórych dzielnicach Los Angeles – zamiast miłości i kwiatów – panują skrajna bieda i rasizm.
Miasto jest jednym z najbardziej podzielonych rasowo w Stanach Zjednoczonych. W wielu rejonach biali i czarni nie mają z sobą żadnych kontaktów. LA jest pocięte autostradami, które biegnąc przez środek aglomeracji, oddzielają od siebie poszczególne dzielnice. Niektóre z nich są zwykłymi gettami – biedni mieszkańcy nigdy ich nie opuszczają. W 1965 roku w Watts – jednym z takich afroamerykańskich gett – w trakcie sześciodniowych zamieszek trzydzieści cztery osoby zginęły, tysiąc zostało rannych, cztery tysiące ludzi aresztowano. Splądrowano i zniszczono niemal całą dzielnicę.
Podobne artykułyJoni Mitchell: Samozachwyt to pocałunek śmierciKaja Kusztra
Ty, czujesz coś?
Wciąż trwa styczeń 1968 roku, Zofii jeszcze tu nie ma. Krzysztof jest oszołomiony.
Polański: „Los Angeles, olbrzymi ruch i ogrom miasta wprawiły go w stan rozmarzenia”.
Komeda wydzierżawia forda mustanga. Jeździ szybko. Czasem wybiera się z Romanem na tor wyścigów samochodowych. Ścigają się.
Roman Polański:
– Jeździliśmy na Formule III.
Ale jazda na motocyklu Trzcińskiemu nie za bardzo wychodzi.
Polański:
– W „Rosemary’s Baby” jest taka scena, gdzie Guy i Rosemary oglądają w telewizji reklamę, w której on gra. Zaproponowałem, żeby nakręcić reklamówkę z istniejącym produktem, żeby było bardziej autentycznie. Użyłem motocykla Yamahy i dostałem go od firmy w prezencie, choć o to nie prosiłem. Dostarczyli go do studia. Byłem w pracy samochodem, Krzyś przyjeżdżał ze mną, więc go poprosiłem, żeby odstawił motocykl do domu. Jeszcze wtedy mieszkał u mnie. Wsiadł więc na yamahę, ja do auta i wróciłem do domu. Długo nie wracał. Czekałem przerażony i pewien, że gdzieś się rozbił. Żałowałem swojego głupiego pomysłu. W końcu zobaczyłem, że przyjechał w eskorcie policji. Okazało się, że jechał zbyt wolno autostradą, więc policjanci go zatrzymali i zapytali, o co chodzi. Powiedział „Because I’m afraid”. Odwieźli go więc.
Polański i Trzciński bywają w klubach, restauracjach, na koncertach, bawią się w domu Romana.
Polański:
– Głównie jednak czas spędzaliśmy na libacjach, bo tak się wtedy robiło. W tym czasie nie było w mieście wielu lokali nocnych, jeden czy dwa. Ale dużo było przyjęć, prawie co wieczór człowiek był gdzieś zapraszany albo zapraszało się ludzi do siebie.
Pewnego dnia Roman i Krzysztof dzwonią do drzwi Henryka Warsa, znanego przedwojennego polskiego kompozytora, który po wojnie osiadł w Ameryce. Żona Warsa zapamięta, że obaj byli bosi, pijani i obdarci. Spytali, czy mogą zagrać coś panu Henrykowi na fortepianie. Zgodził się, Komeda zagrał krótką melodię, Wars ją pochwalił, dał jakieś wskazówki. Pani Warsowa rozpozna później w melodii granej u niej w domu kołysankę Rosemary.
Tak jak wszyscy w Los Angeles palą marihuanę.
Marek Piestrak:
– Na przyjęciu w domu Romana Komeda siedział obok mnie przy dużym stole. Pojawił się skręt marihuany, szedł w kółko, każdy się zaciągał i oddawał następnemu. Drugi raz przeszło, trzeci i Krzysztof do mnie mówi: „Ty, czujesz coś?”. Ja mówię: „Nic nie czuję, co mam czuć?” Na to on: „No właśnie. Cholera, przereklamowana ta marycha. Jakbyśmy strzelili trzy pięćdziesiątki, to od razu byśmy poczuli”.
Bywają u Bronisława Kapera. Polski kompozytor muzyki filmowej, rocznik 1902, jest w Los Angeles ważną postacią. Zamieszkał tu już przed wojną. Trzykrotnie nominowany do Oscara, raz zdobył statuetkę – za muzykę do musicalu Lili Charlesa Waltersa. Jest członkiem Amerykańskiej Akademii Filmowej i organizuje słynne przyjęcia nad basenem – bywają na nich wszyscy, którzy się liczą w Hollywood.
U Kapera właśnie, jeszcze w styczniu 1968 roku, Krzysztof poznaje Elanę.
Roman Polański: „Szczęśliwy, że uwolnił się od zaborczej i kłótliwej żony, zaraz zakochał się w izraelskiej aktorce”.
Magdalena Grzebałkowska - jest reporterką, autorką bestsellerowych książek: Ksiądz Paradoks. Biografia Jana Twardowskiego, Beksińscy. Portret podwójny oraz 1945. Wojna i pokój. Laureatka Nike Czytelników 2016.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.