Anna Kańtoch morduje wspaniale, nadzwyczajnie i bardzo smakowicie, jeśli to właściwe określenie dla morderstwa. Stosuje nie jakieś pospolite dźgnięcie nożem, młotek albo kulkę w łeb, ale morderstwo co się zowie, po takim morderstwie zamordowanego na sto procent nie ma wśród żywych. Na dodatek morduje zbiorowo, więc będziemy uganiać się za kilkoma trupami, a nie za banalnie pojedynczym ciałem.
Kańtoch morduje ze świadomością, że kara musi być. Dlatego odpowiedzialni za zbrodnię nie unikną odpowiedzialności, choć może ona zostać wymierzona przypadkiem, niekoniecznie wedle litery prawa. I nie oczekujmy samosądu, a raczej wyrzutów sumienia.
Jako odkrywców zbrodni Kańtoch portretuje ludzi zwyczajnych, w tym wypadku studentkę prawa i dziennikarza lokalnej gazety, których na dodatek wplątuje w romans, małżeństwo i dzieci, co jest dopowiedziane w jej wcześniejszych powieściach, rozgrywających się dekady później. Sądząc po tytułach nawiązujących do pór roku, cykl układa się w cztery osobne, choć mocno połączone tomy. Tym razem mamy do czynienia z jesienią, a skoro były już wiosna i lato, z pewnością doczekamy się zimy.
Rzecz, jak u Kańtoch, dzieje się w Zagłębiu i na Śląsku. To lata 60. ubiegłego stulecia, co dla narracji ma wielkie znaczenie. Oto w regionie grasuje tak zwany wampir z Zagłębia, notabene postać absolutnie prawdziwa, seryjny morderca kobiet. Zatem na ulicach czai się strach, cień za plecami może oznaczać śmierć. Akcja dzieje się w październiku i listopadzie, zmrok zapada szybko, ciągle leje deszcz lub pada śnieg z deszczem, co dodatkowo wzmacnia poczucie grozy, a Kańtoch opisuje to tak, jakby sama zatrzymała się w jakiejś bramie, przemoczona i przerażona, gdyż zdawało jej się, że ktoś za nią idzie.
Bohaterką jest Krystyna Wojciechowska – niebawem mężatka, więc zmieni nazwisko – a w poprzednich książkach, czyli wiosną i latem, doświadczona funkcjonariuszka policji. Szlify znakomitej śledczej zdobywała w milicji obywatelskiej czasów PRL-u. A może lepiej powiedzieć, że to Krysia; ma bowiem 21 lat, mieszka z rodzicami, w gomułkowskim bloku, gdzie ciągle żywa jest pamięć starszego brata, ukochanego synka mamusi, który zaginął podczas wycieczki w Tatry. Studia Krysię nudzą, znajomi z uczelni irytują, ale rozwiązywanie zagadek kryminalnych już niekoniecznie.
Nie będzie spoilerem, jeśli dowiemy się teraz, że chodzi o śmierć kilku młodych mężczyzn z niewielkiego miasteczka Szopienice, sąsiadów i kolegów z dzieciństwa. Milicja uznaje, że były to samobójstwa, choć zalkoholizowany emerytowany funkcjonariusz sądzi zupełnie inaczej, bo niby dlaczego kończą życie dokładnie w ten sam, wielce wyrafinowany sposób. Zresztą to on namówi Krysię na służbę w milicji, zdziwiony jej uporem i determinacją, by dojść do prawdy. Łatwo dziewczyna nie ma, bowiem morderca, a nawet ludzie niewinni, choć jakoś uwikłani, nie mają chęci i obowiązku, by tłumaczyć się nieopierzonej studentce. Lecz takie trudności tylko sprzyjają kryminalnej intrydze.
To najlepsza jak dotąd książka o detektywce Krystynie. Skoro Kańtoch zna ją bardzo dobrze z późniejszych czasów pracy w policji oraz emerytalnych, umie wytłumaczyć, co buzuje w młodej dziewczynie. Obok niej żyją bohaterki drugiego planu, śląskie żony i matki, wiecznie nad kuchnią, przy piecu lub ze ścierką w ręku. A jednak każda z nich, choć w podobnym fartuchu, jest inna, bo przecież nie ma kobiet takich samych.
Nie gorsi są mężczyźni: stary milicjant, początkujący dziennikarz, domniemani samobójcy. Zaginiony brat Krystyny – dla intrygi niby zupełnie nieważny, ale to tylko pozór – też nosi w sobie mroczną tajemnicę. Bowiem w książce Kańtoch nie ma ludzi nienaznaczonych, pustych, bez biografii i mrocznych zaułków psychiki.
Osobnymi bohaterami stały się Zagłębie i Śląsk, wtedy miejsce ekologicznej katastrofy, dzięki kopalniom i hutom jakoś bogate, lecz przecież wynędzniałe, zabudowane blokami z tak zwanymi ciemnymi kuchniami, gdzie z trudem mieszczą się dwie osoby, i kruszącymi się familiokami; grzyb i wilgoć na ścianach, wspólny kibelek dla kilku rodzin, podwórka zamienione w klepiska, świniaki w przydomowych chlewikach. To świetna scenografia dla zbrodni, zabrudzona, ponura, choć pełna życia, jednak niekoniecznie spełnionego. No i ten wampir wzięty z prawdziwej historii. Aż strach się bać.
Anna Kańtoch, „Jesień zapomnianych”, Marginesy
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.