To już szósty, opasły tom – Katarzyna Bonda lubi pisać grubaśne powieści – kryminalno-miłosnych perypetii Huberta Meyera. A sądząc z zakończenia, najpewniej nieostatni. Tym razem policyjny profiler i psycholog śledczy działa na Podlasiu, mroźną zimą i w epoce covidowej. Zagadek ma na głowie co niemiara.
Meyer nawiał do miejscowości Narew nad rzeką Narwią ze Śląska, popadłszy w konflikt z miejscowym biznesmenem, którego kontakty sięgają najwyższych urzędów w stolicy. Chowa się w starym domu przyjaciela, lokalnego policjanta, szuka wytchnienia i anonimowości. Ale ponieważ znany jest w każdej polskiej komendzie, wnet dostaje zatrudnienie przy sprawie, jakiej w Narwi i na całym Podlasiu jeszcze nie było.
A w powieści „Balwierz” jest wszystko, nawet z naddatkiem. Gdyż jak zabijać, to zabijać, jak grzeszyć, to grzeszyć, a jak kochać – to też na całego. Nie warto ściągać lejców wyobraźni, zwłaszcza że w książce mamy bohaterów z każdego piętra społecznej drabinki: wiejskiego opóźnionego osiłka, księdza – bogacza, sybarytę i rozpustnika, sprzedajnych gliniarzy, skorumpowanych przedsiębiorców, ministra.
Są też kobiety: miejscowa femme fatale, piękniejsza niż Brigitte Bardot, oraz jej niezrównoważona psychicznie siostra, mniej ładna, lecz bardziej okrutna. Jest dziewczyna, lekarka, która właśnie miała wyjść za mąż, ale, podobno na dalekiej Ukrainie, zabito jej narzeczonego. Pojawi się pewna policjantka i pani prokuratorka, i żona miejscowego bogacza, i babuleńka dobiegająca setki, która nie tylko pięknie dzierga na drutach i plecie kilimy, ale zna chyba wszystkie lokalne tajemnice, a tych – jak w każdej niewielkiej społeczności, gdzie zagościły żądza, pragnienie sławy, niezłe pieniądze i moralny brud – jest naprawdę dość. Mieszkańcom Narwi nad Narwią usta sznurują pieniądze, wspólne interesy, nie zawsze czyste, układy rodzinne, łóżkowe namiętności. No i zbrodnia; nikt zrazu nie wie, czy lepiej zakopać ją głęboko, czy wywalić na świeżo spadły śnieg.
Powiedzmy więc, że w jednej z pierwszych scen „Balwierza” ksiądz rozpustnik zostaje trafiony snajperską kulką. Dzieje się to w nader tajemniczych okolicznościach, bowiem wcześniej ówże kapłan, chodzący nocą po lesie, by ustrzelić, poza sezonem łowów, wspaniałego jelenia, zabija akurat wilka. Wilk to zwierzę pod ścisłą ochroną, więc ksiądz, zanim zginie, musi ukryć kłusownictwo, choć uwielbia szczycić się trofeami myśliwskimi.
A kiedy księdza już z nami nie ma (choć dopiero będziemy odkrywać jego tajemnice), okaże się, że w leśnej kapliczce św. Huberta, patrona łowów, ktoś umieścił ciało chłopczyka, z którego wcześniej spuszczono krew. Wnet wyjdzie, że chłopczyk był już wcześniej dostarczycielem świeżej krwi. I nie jest ostatnią ofiarą.
Brzmi fantastyczno-strasznie? Owszem. I choć – jak pisze Bonda – cała opowieść zawarta w „Balwierzu” jest czystym zmyśleniem, mamy w niej echa tego, co realne. Bo przecież covid jest. Podobnie jak skorumpowani policjanci, od szczebla gminy po województwo. Jak księża, którym droższa sakiewka i panna pod pierzyną niż duchowa posługa. Wiemy również, jak wielka siła drzemie w kołach łowieckich, zwłaszcza kiedy należą do nich wszyscy miejscowi notable, każdy jakoś umoczony – to w nielegalny odstrzał chronionych zwierząt, to w przechowywanie zabronionych prawem pamiątek łowieckich, takich jak skóra rysia czy wilka, albo w postrzelenie kogoś na polowaniu, gdyż było się pod wpływem.
Jest Puszcza Białowieska, gdzie nieprzytomnie wycina się drzewa? Jest. Są ekolodzy wojujący z pilarzami, leśnikami i myśliwymi? Są. Nie mówiąc już od miłostkach i zdradach, kłamstwach, zawiedzionych nadziejach, pieniądzach, które zawsze się przydają, i pędzonym w puszczy bimbrze, przelewanym do butelek po whisky.
Na dodatek Katarzyna Bonda jest z Podlasia. Urodziła się w Białymstoku, wychowywała w Hajnówce, więc zna realia małych społeczności, w których mieszają się języki, religie, narodowości, a kołdra jest z reguły zbyt krótka, by wszyscy przykryli się po równo. Thrillery powinny rozgrywać się tam, gdzie wszyscy wszystkich znają, wszystko wiedzą, lecz nie powiedzą. No chyba że trafią na Huberta Meyera.
Katarzyna Bonda, „Balwierz”, wydawnictwo Muza
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.