Wystawa „LaChapelle. Songs For the World” obok najbardziej znanych dzieł, pokazuje też nowe, zaskakujące prace artysty.
Dla Wojciecha Piotra Onaka, kuratora wystawy, praca nad projektem była bardzo osobistym doświadczeniem. Kiedy kilkanaście lat temu wyjechał do Londynu na studia artystyczne, jednym z najmocniejszych przeżyć, jakie zapamiętał do dziś, była konfrontacja z albumem LaChapelle'a. – To, co wtedy zobaczyłem w jego zdjęciach, trudno dzisiaj opisać. Wolność w doborze i nasyceniu kolorów, która nie była wtedy czymś popularnym. Wolność w tworzeniu wizji swojego świata poprzez scenografię i wtapianie w nią bohaterów. Wolność sięgania po sztukę renesansu i baroku, a potem odtwarzaniu jej na potrzeby własnego przekazu… Ta wszechobecna wolność była dla mnie czymś uderzającym i otwierającym głowę – wspomina.
Złota era
Na pierwsze lata nowego wieku przypadł szczyt popularności LaChapelle’a. Pochodzący z katolickiej rodziny gej, prześladowany przez rówieśników, w wieku 15 lat uciekł z domu, by rzucić się w wir artystycznego życia Nowego Jorku. Stworzył sztukę, która doskonale oddawała ducha swoich czasów. Media nazywały go spadkobiercą Andy Warhola, z którym rzeczywiście się przyjaźnił, bo stworzył charakterystyczny i niepokorny styl. Potrafił drażnić i zachwycać. Monumentalne formaty, ostre kolory, wykorzystanie celebrytów w roli modeli i reżyserowanie ich tak, by kadry przesycały niepokój i dekadencja – to był przepis na stworzenie nowych archetypów amerykańskich antyidoli.
LaChapelle potrafił balansować na granicy świata sztuki i komercji. Za rozmach i konsekwencję jego estetykę pokochała prasa modowa. Stworzył nieskończone ilości okładek i edytoriali, od „Vogue’a” po „i-D”. Branża muzyczna czerpała z jego wizjonerstwa, zlecając mu realizację teledysków np. dla Kelis, czy Eltona Johna. Robił też własne filmy dokumentalne, wystawiał swoje fotografie w galeriach na całym świecie, zajmował się teatrem. Aż pracując na najwyższych obrotach, stracił poczucie sensu. W 2008 roku wycofał się, żeby zamieszkać na hawajskiej wyspie w kolonii nudystów i poświęcić się całkowicie własnemu życiu i twórczości.
Nowy początek
W nowych pracach Davida zmniejszają się formaty, pojawia się przyroda i zaklęty w niej mistycyzm. Modele rzadko są celebrytami, a nawet jeśli, ich portrety artysta każe eksponować w dość szczególny sposób. Słynne zdjęcie rodziny Kardashianów „Showtime at the Apocalypse” nie wisi na ścianie, tylko leży na pochylonym stojaku. – Chodzi o to, żeby widz patrzył na tę fotografię z góry – wyjaśnia kurator.
Po latach Onak spojrzał na dorobek LaChapelle’a z nowej perspektywy. Nie chciał budować ołtarza z najbardziej rozpoznawalnych dzieł artysty, nie zdecydował się też na monografię. Zamiast tego wybrał trzy stałe motywy przewijające się przez całą twórczość artysty: Hope, Faith i Revolution. Każdemu z nich oddał jedno piętro ekspozycji. Ta koncepcja spodobała się LaChapelle'owi. Z jednym zastrzeżeniem – artysta odwrócił kolejność haseł.
– Revolution to opowieść o tym, co stworzyła rewolucja przemysłowa trwająca do dzisiaj. Faith to przewartościowanie pojęcia wiary: konsumpcjonizm i celebrycki blichtr jako najwyższe wartości. Hope to nadzieja na utopijny świat dobra, miłości, szczęścia i równowagi – mówi Onak, ale to tylko ogólne wskazówki, bo każda z prac jest skomplikowanym przedstawieniem. Na żywo nabiera nowych znaczeń. Dopiero w oryginalnych formatach widz może dostrzec drobne detale, takie jak mucha chodząca po sukni Naomi Campbell w słynnym „Rape of Africa”, czy przebijający się przez skórę zarost Michaela Jacksona w „American Jesus: Hold me, carry me boldly”. Te prace potrzebują czasu i skupienia, żeby odkryć się przed widzem.
Wojciech Piotr Onak lubi podkreślać, że wystawa znajduje się Starym Browarze. Centrum handlowe to dla niego „swoisty pop-art w wersji przestrzennej”. Ale na tym nawiązania do komercyjnego wydźwięku twórczości LaChapelle'a się kończą.
Na wystawie składającej się z 57 zdjęć zobaczymy stosunkowo mało znanych twarzy. To świadomy zabieg kuratora, który chciał wyciągnąć artystę z szufladki skandalizującego portrecisty celebrytów, pokazując pełen przekrój jego prac. Od lat 80., przez złoty popkulturowy okres, aż do współczesności. Fotografie są wyeksponowane w surowym wnętrzu galerii, bez specjalnego dobierania koloru ścian, czy scenografii. Pogłos, białe mury i techniczne lampy są najbardziej neutralną scenerią, jaką można sobie wyobrazić. – Przestrzeń ma wypełniać sztuka, nic więcej. Wtedy widz może skupić się tylko na pracy i podpisie. Może kontemplować – zaznacza Piotr, który nie zdecydował się nawet na wyciemnienie sal. Dzienne światło sączy się przez korytarz. W bezchmurne dni pada na niektóre prace, wywołując refleksy. Ten „błąd” wprowadza życie do galerii. – Promienie słoneczne to symbol ukazany w wielu religiach jako element zbawienia, symbol przejścia do utopii – uśmiecha się Onak.
Wystawę „La Chapelle. Songs For the World” można oglądać w poznańskim Starym Browarze w Galerii na Dziedzińcu do 10 grudnia.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.