Przy okazji swojej pierwszej wystawy w Polsce znana brytyjska fotografka opowiada o tym, jak ważne w jej pracy są zmysł przygody, bezpretensjonalne podejście do sprzętu i motto, które usłyszała od matki.
‒ Zawsze zbierałam obrazy, które odnosiły się do szczególnych momentów mojego życia. Gdy przeglądam archiwum, zdjęcia przypominają mi, gdzie byłam i co robiłam, a także ludzi, z którymi spędzałam czas. Lubię element zaskoczenia, ale to wcale nie musi być daleka podróż. Możesz przeżyć coś sam, nawet blisko domu. To bardziej opowieść o poszukiwaniu – mówi Mary McCartney w przeddzień swojej warszawskiej wystawy „Monochrome & Colour”, którą od soboty można oglądać w nowo otwartym Muzeum Woli.
Wśród jej zdjęć – kolorowych i czarno-białych migawek z życia –pojawiają się intymne kadry Kate Moss zakładającej sukienkę czy Johnny’ego Deppa złapanego w tłumie na koncercie. Bo Mary –prywatnie córka Bitelsa, Paula McCartneya – lubi uciekać od oficjalnego wizerunku gwiazd, nie chce powielać wykreowanego na scenie perfekcyjnego obrazu. Ją – jako fotografkę – interesuje to, co schowane i autentyczne, nie kontrolowane, lecz prawdziwe.
‒ Uwielbiam zaglądać z aparatem za kulisy, tak sfotografowałam m.in. sławy baletu królewskiego. Pośpiech, ludzie zakładają kostiumy, przygotowują fryzury i makijaż, ćwiczą na próbach. Interesują mnie zróżnicowane emocje – mówi Mary. – Mój cel to zabrać widza w wizualną podróż.
Ale czasem jej zdjęcia wydają się wyrwane z kontekstu. Przyciągają wzrok mocną kompozycją, kolorem i tajemnicą. Np. zdjęcie żaby trzymanej przez – sądząc po wyglądzie rąk – dojrzałą kobietę. ‒ To jedno z moich ulubionych zdjęć. Wisi na ścianie w mojej pracowni. Zostało zrobione, gdy byłam z matką [Linda McCartney zmarła w 1998 roku na raka piersi – przyp. red.]. Historia jest prosta: na ścieżce w ogrodzie zobaczyła żabę, przeniosła ją w krzaki, żeby żaby nikt nie nadepnął. To wszystko. Uwielbiam ekspresję tej żaby, uwielbiam dłonie, które delikatnie ją trzymają. Jest spokojna i bezpieczna. Kompozycyjnie to zdjęcie jest proste, ale dla mnie jest bardzo wyraziste. Nigdy się nim nie znudzę.
Od matki, która też była fotografką, Mary dostała aparat – szlachetną analogową Leicę i cenną radę: „Zachowaj prostotę”. To zdanie jest jej mottem. ‒ Czasem, jeśli za dużo planujesz i wszystko robi się skomplikowane, jesteś zbyt spięty, by myśleć – zaczynasz działasz schematycznie. Ale gdy masz naturalne światło, dobrą lokalizację i temat – to wystarczy. Po prostu idziesz i wszystko może się wydarzyć. To przygoda, którą masz szansę przeżyć, gdy trzymasz się prostych rozwiązań – tłumaczy.
Ale prostota dla Mary oznacza też naturalny i spontaniczny kontakt z medium. Swoje zdjęcia najczęściej robi na klasycznym filmie fotograficznym, innym razem sięga po aparat cyfrowy, ale niekiedy wystarczy jej po prostu telefon. Najbardziej spontaniczne kadry pstryka iPhone’em, a potem zupełnie naturalnie publikuje je na Instagramie. – Chętnie wrzucam zdjęcia przedmiotów, które przykuły moją uwagę. Takie fotografie mieszam z innymi, pochodzącymi z albumów i projektów. To mój rodzaj cyfrowej galerii, sposób bezpośredniej komunikacji z widzem. Uwielbiam ten aspekt Instagrama – jej strategia świetnie się sprawdza, bo konto @MaryMcCartney śledzi ponad 160 tys. obserwatorów.
Zupełnie oddzielny gatunek w jej portfolio stanowi fotografia modowa. Bo – jeśli chodzi o świat mody – myślenie Mary jest bardzo przekorne i oryginalne. Zamiast na wybieg zwraca obiektyw w stronę fotoreporterów, zamiast dopracowanego wizerunku modelek woli gorączkowe przygotowania na backstage’u. Takie podejście podoba się m.in. jej siostrze, projektantce mody Stelli McCartney, z którą czasami współpracuje, czy prestiżowym magazynom (wystarczy wspomnieć brytyjskiego „Vogue’a”, „L’Uomo Vogue’a” czy „Love Magazine”). ‒ Lubię sesje modowe, bo mają narrację – zdjęcia z opowieścią rozwijam na wielu stronach magazynu. Lubię też współpracę z ekipą. Gdy mam świetnego stylistę, dużo rozmawiamy o ubraniach. Tak samo działam z fryzjerami i makijażystami. Dzięki temu potem, na sesji, mogę pracować z cudowną energią.
Ten sposób pracy mogliśmy również obserwować podczas jej najnowszego projektu, który Mary zrealizowała do listopadowego numeru polskiego „Vogue’a”. –Byłam w waszym kraju po raz pierwszy. Cieszyłam się na tę wizytę, bo słyszałam o pięknych jeziorach i lasach na Mazurach. Pojechaliśmy tam na zdjęcia. Chciałam złapać dobre światło, więc wstaliśmy o świcie. Były konie, poszliśmy nad jezioro i do lasu ‒ opowiada z zaangażowaniem, bo jako doświadczona amazonka ma świetny kontakt z końmi. Gdy w nocy weszła w stado źrebaków, zwierzęta tuliły się do niej. – Zaplanowaliśmy, że spędzimy w plenerze cały dzień, nie mieliśmy nawet przerwy. Zagłębialiśmy się w krajobraz – tak Mary wspomina wizytę w Gałkowie, w stadninie Ferensteinów, okoliczne bezdroża i skansen w Kadzidłowie. Cztery zdjęcia z tej sesji będzie można premierowo obejrzeć również na warszawskiej wystawie.
Wystawa „Monochrome & Colour” będąca wydarzeniem towarzyszącym Warsaw Gallery Weekend 2019, będzie otwarta dla publiczności od 22 września do 5 października w Muzeum Woli, oddziale Muzeum Warszawy. Partnerem producenckim została Fundacja Sztuk Wizualnych.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.