Już 23 czerwca o 19:00 na naszym instagramowym profilu redaktor naczelny „Vogue Polska” Filip Niethental porozmawia z Antonim Porowskim o sytuacji społeczności LGBTQ+ w Polsce. Z tej okazji przypominamy wywiad z ekspertem od dobrego jedzenia, gwiazdą netfliksowej produkcji „Porady różowej brygady” i aktywistą, który ukazał się na łamach listopadowego numeru magazynu.
Gdyby urodził się dekadę wcześniej, ze swoim nieśmiałym uśmiechem, zmierzwionymi włosami i gestami zdradzającymi naturę neurotyka, mógłby z powodzeniem zastąpić Hugh Granta w komediach romantycznych. Ale Antoni Porowski po zagraniu kilku epizodów w filmach klasy B, doszedł
do wniosku, że Hollywood potrzebuje go tylko do rólek polskich taksówkarzy. Wybrał więc telewizję, a może to ona wybrała jego, bo do nowej wersji Queer Eye na Netfliksie (pierwsze serie tego formatu telewizja Bravo emitowała w latach 2003-2007) dostał się dzięki poparciu ówczesnego przełożonego, szefa kuchni Teda Allena, który występował w poprzedniej edycji.
Queer Eye, nazwany po polsku tendencyjnie Poradami różowej brygady, to nie tyle program, co objazdowa rewolucja obyczajowa. Oswaja z osobami LGBT zatwardziałych konserwatystów z amerykańskiego Południa. Fab Five, jak nazywa się Porowskiego i jego kumpli – Karamo Browna, Bobby’ego Berka, Tana France’a i Jonathana Van Nessa, zaprzyjaźnia się z wyborcami Donalda Trumpa, którzy dom przystrajają flagami konfederacji, w kościele słyszą, że gejów spotka potępienie, a w czasie wolnym lubią postrzelać. Porowski i spółka zmieniają życie tych ludzi, ucząc ich, jak się dobrze ubrać, mieszkać i jeść. A na każdą opowieść swoich podopiecznych o ich problemach, sami odpowiadają zwierzeniami – o alkoholizmie, narkotykach, trudnym dzieciństwie. Antoni jest rozbrajająco szczery. Wzruszają go coming outy, płacze przy rodzinnych pojednaniach, oczy mu się szklą, gdy nieobyty kulinarnie bohater umiejętnie przyrządzi guacamole. Do każdego odnosi się z szacunkiem. – Dziękuję, że to mówisz – słyszę w słuchawce, że mój komplement go ucieszył. – Nazywam nas usługodawcami. Jesteśmy po to, żeby służyć pomocą innym – wyjaśnia Porowski. – Nie znoszę być sam. Jestem ciekawski, każdego pytam, skąd jest, co robi, co lubi – dodaje. – W programie słuchamy osobistych historii ludzi, od których różnimy się poglądami, sposobem życia, ubiorem. Da się z nimi porozmawiać – zapewnia mnie. – Stajemy się lepsi, bogatsi, dzięki temu, że ich poznajemy. A oni dzięki nam uczą się doceniać ładne ubrania, dobre jedzenie, przytulny dom. Ale przede wszystkim mają szansę zobaczyć się w nowym kontekście. Lekcja jest prosta: gdy dasz z siebie odrobinę więcej, twoje życie staje się o wiele lepsze. Gdy zaczynasz traktować dobrze siebie, przenosi się to na innych – mówi Porowski, śmiejąc się jednocześnie, że kiedyś nie znosił dobrych rad, bo uważał je za przekraczanie granic prywatności. Teraz się na nie otworzył. Pomogły amerykańska biegłość w small talku i odpowiednia dawka polskiej autoironii, którą na linii Nowy Jork – Warszawa słychać w każdym zdaniu.
Polak w Kanadzie, Kanadyjczyk w Wirginii
W wąskich dżinsach, koszulkach z nazwami zespołów The Strokes albo The National i ramoneskach Porowski wydaje się być cool. Buntownik z wyboru, seksowny outsider, cichy twardziel – Ameryka uwielbia takich bohaterów. Antoni jest tym chłopakiem, w którym kochają się wszystkie szkolne koleżanki, a gdy okazuje się, że jest gejem, natychmiast chcą zostać jego najlepszymi przyjaciółkami. Ale on za telewizyjną fasadą skrywa kompleks odmieńca, Polaka w Ameryce, geja w konserwatywnej Wirginii, a już w dorosłym życiu unikającego szufladkowania nie do końca wyzwolonego członka społeczności LGBTQ w dekadenckim Nowym Jorku.
Starsze o kilka lat siostry Porowskiego urodziły się jeszcze w Warszawie, on już w Montrealu (w 1984 roku), dokąd jego rodzice wyemigrowali na początku lat 80., uciekając przed stanem wojennym i szukając lepszego życia. Urodzony w Brukseli tata lekarz w Kanadzie miał niemal nieograniczone możliwości rozwoju. Dzieci, które szybko język polski uzupełniły o angielski i francuski, dobrze się odnalazły w nowym świecie. Ale gdy Antoni miał 12 lat, rodzice postanowili przenieść się do Glade Springs w amerykańskim stanie Wirginia. – To był szok – mówi Porowski. – W Montrealu było mnóstwo Polaków. Wszyscy nas lubili. Z tolerancyjnego miasta trafiłem do stanu z Pasa Biblijnego, dzieciaki w szkole śmiały się ze mnie, że jestem z Kanady. Nie mówiąc już o moich polskich korzeniach. Tam nie lubiło się obcych. Samo imię i nazwisko zdradzało, że nie jestem jednym z nich. Czepiali się nawet tego, że mama robiła mi do szkoły zdrowe kanapki, więc nie jadłem frytek w stołówce. Dla nich byłem francuskim pieskiem – wspomina. Wykluczenie przypłacił depresją. – Wstydziłem się mojego pochodzenia. Chciałem zmienić nazwisko na Portman. Gdy po liceum wróciłem do Kanady, kelnerowałem w Stash Café, w polskiej restauracji, której właścicielką jest moja ciocia. Z żurkiem, flakami i pierogami w menu. Pracowali tu wszyscy moi kuzyni. To był taki rodzinny rytuał przejścia – żartuje. Praca kelnera otworzyła go na ludzi, ale przyznaje, że nie poradziłby sobie bez terapii. – Chodzę do psychologa od 17. roku życia. Gdy siedzisz przed terapeutą, zaczynasz mówić, bo co innego masz zrobić? Zobowiązujesz się przed sobą do absolutnej szczerości. Wtedy też mierzyłem się z moją seksualnością. Nie chciałem temu stawić czoła, byłem tchórzem – mówi. Zafascynowany pracą terapeuty poszedł na psychologię na Concordia University, jedną z największych uczelni w Kanadzie. A jednak mimo złych wspomnień z Wirginii ciągnęło go do Stanów. Przeniósł się w końcu do Nowego Jorku, uczył się aktorstwa, chodził na castingi i pracował jako kelner. – Świat kulinariów mnie wciągnął. Zacząłem gotować według przepisów babci, mamy i Julii Child – opowiada. „Jedzenie to język uczuć”, twierdzi. Karmiąc ludzi, możesz wyznać miłość, przeprosić, pocieszyć.
Doświadczenia kulinarne Porowski zebrał w pierwszej książce kucharskiej Antoni in the Kitchen. – Za jej pośrednictwem rozpocząłem z czytelnikami rozmowę od kuchni o ich dziedzictwie. O tym, skąd pochodzą. To swego rodzaju autobiografia. Inspirują mnie polskie smaki, np. mazurek kajmakowy – opowiada o tym tak, że robię się głodna. Porowski po polsku rozumie wszystko, ale najchętniej przestawia się na rodzimy język, gdy rzecz dotyczy jedzenia. To przenosi go w intymny, domowy świat. Tak też rozumie dziedzictwo – nawet gdy język rodziców zanika w jego życiu, gdy go zapomina, pozostaje kuchnia.
Jestem Antoni i jestem gejem
Porowski długo borykał się z niedookreśloną tożsamością seksualną. – Nie rozpoznawałem jej. Umawiałem się z kobietami. Nigdy nie przedstawiałem się jako: „Hej, jestem Antoni i jestem gejem” – tłumaczy. Z pierwszym chłopakiem poznawał mroczniejszą stronę życia – alkohol, narkotyki, imprezy. Potem spotkał Joeya Krietemeyera, z którym był siedem lat. Oficjalnego coming outu przed rodziną właściwie nigdy nie dokonał. Kiedyś w drodze na lotnisko ojciec wypomniał Antoniemu, że prowadzi „bardzo dyskretne” życie. Przed startem, chwilę przed włączeniem trybu samolotowego, odpowiedział mu SMS-em: „Najwyższy czas, żebym ci powiedział, że kocham i jestem kochany. Ma na imię Joey i mieszkamy razem”. Dziś Porowski poszukuje tego, co oznacza dla niego bycie gejem. Przyznaje, że zazdrości ekspresji Jonathanowi, kumplowi z programu. Sam w Queer Eye jest tym najcichszym, choć i tak uważa, że widzom prezentuje podkręconą wersję siebie. Zgrabnie też podsyca zainteresowanie w mediach społecznościowych. Wie, że nie wszyscy muszą go lubić. Niektórym przeszkadza, że oprócz zdjęć jedzenia wrzuca też foty z gołą klatą. Część z nich pochodzi z kampanii marki bieliźnianej. Wszystko, co na niej zarobi, przekazuje chorej na stwardnienie rozsiane siostrze. Gdy pytam o te rozbierane zdjęcia, zaczyna się śmiać. – Nazywamy to w Stanach thirst trap photos – tandetnie flirciarskie fotki. Mam nadzieję, że ich umieszczanie dowodzi, że mam do siebie dystans – zastanawia się. Podobnie jak niejednoznaczne ujęcia w objęciach z Jonathanem, który wygląda jak Jezus, ale nie z Nazaretu, tylko z Nowego Jorku, wkłada na oficjalne gale suknie i słynie z bon motów. Porowski podpisuje kadry: „Mój skarb”, chociaż po rozstaniu z wieloletnim chłopakiem Joeyem i krótkim związku z Trace’em Lehnhoffem jest sam, szuka miłości.
Wzmożona aktywność
Media społecznościowe wykorzystuje też do aktywizmu, jak wielu influencerów, którzy opowiadają się za równością płci, walczą z kryzysem klimatycznym czy dołączają do protestów przeciwko ksenofobicznym rządom. – To skuteczne, ale niejedyne narzędzie – zastrzega. W czerwcu wystąpił w teledysku Taylor Swift You Need to Calm Down (wideo zgarnęło wszystkie liczące się nagrody podczas MTV Video Music Awards) z innymi tęczowymi liderami: Laverne Cox, Billym Porterem, Ellen DeGeneres i RuPaulem. Wspólnie podpisali się pod manifestem Swift: „Uspokójcie się, jesteście za głośni, dajcie nam żyć”.
Porowski zabrał też głos, gdy w lipcu tego roku pierwszy w Białymstoku Marsz Równości zakończył się walkami ulicznymi. – Te obrazy mną wstrząsnęły. Za to wzruszyła siła, z jaką ludzie szli dalej, na przekór nienawiści – mówi. Napisał wtedy na Instagramie: „Zwracam się do wszystkich trolli, którzy chcieli powstrzymać Marsz Równości w Białymstoku. Nie damy się uciszyć. Niech nowe pokolenie Polaków da z siebie więcej miłości i tolerancji, a homofoby niech zrozumieją, że wszyscy jesteśmy ludźmi i zasługujemy, żeby maszerować, bo to jest nasze cholerne prawo”. – Prawo do bycia sobą – dodaje, wspominając, jak szedł z kanadyjskim premierem Justinem Trudeau na czele Parady Równości w Toronto. – Tego chciałbym dla Polski – mówi. – Czasami czuję się bardziej Polakiem niż Amerykaninem. Białystok mi to uświadomił – mówi. Na koniec umawiamy się na spacer po Warszawie. – Na pewno was odwiedzę – obiecuje Antek. Tu, tak samo jak na Południu Stanów, ma dużo do zrobienia.
Tekst pochodzi z listopadowego numeru „Vogue Polska”
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.