Lubna Al-Hamdani w wieku 20 lat przyjechała z rodzicami – matką Polką i tatą Irakijczykiem – do Polski. Teraz pracuje jako chirurżka i wychowuje ośmioletniego syna. – Wspomnienia z początku wojny w Bagdadzie powróciły, gdy Rosja zaatakowała Ukrainę – mówi.
Nocami nad naszymi głowami latały samoloty. Nie znosiłyśmy dźwięków burzy, bo kojarzył nam się z szumem tych silników.
Pamiętam ciepłą dłoń mamy. Musiała siedzieć na łóżku, bo bez niej nie potrafiłyśmy z siostrami zasnąć. I słyszany przez ścianę szept modlitwy wypowiadanej przez babcię.
Nie było prądu, wody. Teraz, gdy jest awaria, zastanawiam się, jak dawaliśmy sobie radę.
Dzieci inaczej widzą wojnę. Pamiętają migawki, drobne obrazy. Dzięki doświadczeniu z dzieciństwa jesteśmy teraz z siostrami bardziej odporne na przeciwności losu.
Moja mama szybko osiwiała. Rozumiem ją lepiej, odkąd sama mam syna. O siebie nigdy nie martwisz się tak jak o dziecko.
Wspomnienia z początku wojny w Iraku powróciły, gdy Rosja zaatakowała Ukrainę. Włączyłam radio, jadąc rano do pracy. Usłyszałam, że pierwsze pociski spadły na kraj nad ranem. We wczesnych godzinach porannych zaatakowano też Bagdad. Zdziwiłam się, jak mocno odczułam lęk. Taki ścisk w sercu. Siostry nie mogą słuchać syren, bo znamy ten dźwięk zbyt dobrze.
Od wielu lat mieszkam w Polsce. Czuję się tu bezpieczna. Nie sądziłam, że wspomnienia wojny są we mnie tak żywe. W pierwszym dniu musiałam trzymać się ze wszystkich sił, żeby się nie popłakać. Koledzy w pracy od razu zauważyli, że wszystko się we mnie kotłuje.
W przeciwieństwie do Iraku, przed którym granice zamknęli wszyscy sąsiedzi, Ukraina ma ogromne wsparcie Polski. Codziennie przyjmowanych jest sto tysięcy uchodźców. My nie mogliśmy uciekać za granicę. Byliśmy uwięzieni.
Atakowano wszystko, łącznie z celami cywilnymi, bo rzekomo wszędzie Saddam Husajn mógł ukrywać broń masowego rażenia. Broń, której nigdy nie znaleziono.
Na wojnie giną niewinni ludzie, a nie politycy, rządzący, decydenci. Cywile tracą wszystko – dom, najbliższych, życie. Żeby się ratować, muszą wyjechać z jedną walizką, pozostawiając za sobą dorobek życia.
W Iraku spędziłam całą wojnę, a potem jeszcze kilka lat wojny domowej. Rodzice zdecydowali się na wyjazd dopiero w 2006 roku. Miałam niecałe 20 lat, więc to oni podjęli decyzję. Wokół widzieliśmy coraz więcej nieszczęść – zabity syn przyjaciół rodziców, córka w innej rodzinie, ojciec u sąsiadów.
W Polsce przyjęto mnie z otwartością. Urzędnicy oferowali pomoc, pani z dziekanatu na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym popłakała się, słysząc, skąd pochodzę. Bez problemu dostałam się na studia.
Jestem specjalistką chirurgii ogólnej. Mam kilka koleżanek chirurżek. Na moim oddziale jest nas pół na pół – kobiet i mężczyzn. Zawód jest ciężki – fizycznie i psychicznie, ale w żadnym innym bym się nie odnalazła.
Od dziecka wiedziałam, że zostanę lekarką. To był jedyny zawód, który chciałam wykonywać. Tata kupił mi zestaw małego lekarza i książki o poszczególnych częściach ciała. Gdy kończyłam jedną, tata kupował mi następną. Największe wrażenie zrobił na mnie rozdział w książce o mózgu, o leworęczności. Każdemu opowiadałam o tym, dlaczego ja jestem leworęczna, a moja rodzina praworęczna.
W domu miałam pełne wsparcie. Tata ryzykował życie, załatwiając dla swoich córek sprawy urzędowe. Nie chciał, żebyśmy straciły choćby rok szkoły. Zawsze podkreślał, że edukacja jest najważniejsza. Wszystkie trzy skończyłyśmy studia.
W domu rozmawiało się po polsku i po arabsku. Mama znała arabski, tata – polski. Po polsku obchodziło się też święta. W Iraku najłatwiej nam było mówić po arabsku, bo tego uczyliśmy się w szkole. Ale tata mówił do mamy tylko po polsku.
Mieliśmy też sporo znajomych pochodzących z Polski, ale nie w każdym domu kultywowano polskie tradycje tak jak u nas. Dziwiłam się, jak można zapomnieć język. Mama wspaniale gotuje arabskie potrawy, aż się dziwią temu Arabki. Ale od czasu do czasu był obiad jak w Polsce – pierwsze i drugie danie, a w wigilię barszcz, choinka, odświętna zastawa.
Teraz też spędzamy święta u mojej mamy. Z ośmioletnim synem często rozmawiam o religii – byliśmy w kościele prawosławnym, meczecie i synagodze. Jestem muzułmanką, staram się wychowywać go w kulturze muzułmańskiej, on też się z tą kulturą identyfikuje, ale bierze udział w uroczystościach innych kultur. Był nawet pasterzem w przedszkolnych jasełkach.
Większość życia spędziłam w kraju arabskim. Wiem, że wyglądam trochę inaczej niż Polki. Noszę hidżab, moje siostry – nie. Nigdy nie czułam się przez to gorsza. Jestem dumna z mojego dziedzictwa. Nigdy nikt nie odmówił leczenia, bo jestem muzułmanką.
Choć było mi tu dobrze, nie chciałam zakochiwać się w Polsce. Nie chciałam myśleć, że zostanę tu na stałe, bo już raz straciłam dom. Ale poczułam się jak u siebie, zwłaszcza że miałam już dziecko. Większość sąsiadów mówiła mi „dzień dobry”, miałam swój osiedlowy sklep, pacjentów.
Sytuacja zmieniła się diametralnie, gdy rozpoczął się pierwszy kryzys uchodźczy. Polacy zaczęli inaczej podchodzić do obcych. Zaczęłam się bać. Nie o siebie, tylko o syna. Zastanawiałam się, kto zajmie się moim dzieckiem, jeśli ktoś mnie skrzywdzi.
Niemal przestałam wychodzić z domu, bo codziennie spotykały mnie ataki słowne. Nie chciałam słuchać kolejnych wyzwisk. Niektórzy starali się mnie obrazić po angielsku. Zdarzyło się to nawet u mnie w szpitalu, w poradni. Jeden z pacjentów, którego widziałam pierwszy raz na oczy, zaczął mnie wyzywać. Nikt nie zareagował.
Osoby, które znałam, mówiły przy mnie źle u uchodźcach, podkreślając, że ja jestem swoja, bo mam mamę Polkę i mieszkam tu od dawna, ale reszta to obcy. Ja jestem dobrą migrantką, ale reszta nas zabije, zmieni nam religię, uciemięży kobiety.
Zawsze dużo jeździłam po Polsce. Nagle rodzice zaczęli pytać, dokąd jadę. Martwili się o mnie tak, jak kiedyś w Iraku, gdy chodziłam na uczelnię.
Nie myślę o powrocie do Iraku. Nie mam do kogo wrócić. Może kiedyś odwiedzę mój kraj, żeby powspominać dawne czasy. Ale świata mojego dzieciństwa już nie ma. Moje miejsce jest tutaj.
Artykuł powstał w ramach kampanii „Ponad granicami. Rozmawiajmy o migracjach”, która jest częścią projektu „I am European: Historie i fakty o migracjach na XXI wiek” finansowanego przez Unię Europejską. Realizuje ją Centrum Edukacji Obywatelskiej – największa organizacja pozarządowa w Polsce działająca w sektorze edukacji.
Lubna Al-Hamdani w wieku 20 lat przyjechała z rodzicami – matką Polką i tatą Irakijczykiem – do Polski. Teraz pracuje jako chirurżka i wychowuje ośmioletniego syna.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.