Znaleziono 0 artykułów
05.09.2024

Blichtr w domu mody Forresterów – jak dziś ogląda się „Modę na sukces”?

05.09.2024
Fot. CBS/Courtesy Everett Collection/Everett Collection/East News

5 września 1994 roku w polskiej telewizji publicznej po raz pierwszy wyemitowano „Modę na sukces”. Serial, uważany za operę mydlaną wszech czasów, ma już prawie 10 tysięcy odcinków, a nowe wciąż powstają. Czy w erze telewizji cyfrowej i serwisów streamingowych jest jeszcze miejsce na „Modę na sukces”?

W rzeczywistości pierwszy odcinek w Polsce wcale nie był „tym pierwszym”. Emisję serialu, którego premiera w USA odbyła się 21 stycznia 1988 r., rozpoczęto u nas dopiero od odcinka 216. Tłumaczono, że poprzedzające go sekwencje za bardzo odbiegają od obrazów codzienności mieszkańców kraju nad Wisłą. Pominięcie prawie dwóch setek epizodów o burzliwych losach rodu Forresterów zwraca uwagę na paradoksy w sposobie działania ówczesnej telewizji. Przede wszystkim jednak wskazuje na gigantyczne rozbieżności między transformacyjnymi realiami życia Polaków a domniemanym amerykańskim dostatkiem. Podobne tłumaczenie nawet po latach wydaje się naciągane, bo polscy widzowie poznali już przecież obrzydliwie bogate familie chociażby za pośrednictwem „Dynastii”, która emitowana była w telewizji publicznej na początku lat 90. 

Fot. CBS/Courtesy Everett Collection/Everett Collection/East News

Start emisji w losowym momencie fabuły zmienia układ dramaturgii: z impetem wpadamy w rozpędzone napięcia toczące się na zapleczu pokazów Forrester Creations, tak jakby ktoś przypadkiem teleportował nas do Kalifornii lat 80. i kazał natychmiast odnaleźć się w rzeczywistości cudzych układów, romansów i zdrad. Nie jest to jednak trudne: w końcu „Moda na sukces” to wzorcowa opera mydlana, z założenia kreślona grubą kreską, która nie stawia intelektualnego oporu. Jak pisał kiedyś Adam Kruk na łamach „Dwutygodnika”, opera mydlana to gatunek czysto amerykański, konsekwentnie demokratyzujący wszystko wokół, nieobarczony tym samym kulturowym i historycznym ciężarem co kontynent europejski. – Gatunki amerykańskie – pisał – każą raczej cieszyć się życiem, niż podawać wszystko w wątpliwość, stąd też ich wielki sukces na skalę globalną

Zuchwali i piękni

Stworzony przez Lee Phillipa Bella i Williama Josepha Bella serial odegrał w Polsce istotną, jeśli nie kulturową, to przynajmniej obyczajową rolę. Już w samym tytule zawarte było pewne zobowiązanie. Tłumaczenie „The Bold and the Beautiful” mogło nastrajać widzów, którzy dopiero otrzepali się z kurzu po opadnięciu żelaznej kurtyny, na odbiór swobodnego kapitału, „zachodniego” prestiżu, w końcu – wyczekiwanej dostępności marzeń i wcześniej nieosiągalnych możliwości. „Zuchwali i piękni” mieli być jak bogowie: gotowi do zerwania z konwencjonalnymi rutynami śmiertelników lub wręcz w ogóle niepodlegający ziemskim prawom. To oczywiście znaczne uproszczenie, ale to, że „Modę na sukces” tak uwielbiano w latach 90. w Polsce, nie zaskakuje: w końcu do kina chodziliśmy wtedy zupełnie nieironicznie na „Dług” czy „Psy”, które także stanowią kalkę z filmowych domniemań o Ameryce.

Serial, który milenialsi pamiętają jedynie z wizyt u babci, w dziecięcych latach kojarzył mi się jednak z czymś wstydliwym i skupiającym wszystkie negatywne cechy oper mydlanych. Do teraz „Moda na sukces” uchodzi za synonim telewizyjnego tasiemca, w którym bohaterowie bez końca knują intrygi, romansują, zdradzają, biorą śluby, potem zaś rozwody, a nawet umierają, by po jakimś czasie cudownie powstać z martwych. Przejaskrawienie bezlitośnie spłaszczonych konfliktów prowadzi do kiczu i nudnych, melodramatycznych schematów – ludzki dramat stał się swoją własną karykaturą. Liczba widzów musiała się jednak zgadzać, skoro „Moda na sukces” była najdłużej emitowanym serialem w polskiej telewizji. 

Fot. CBS/Courtesy Everett Collection/Everett Collection/East News

Sukces, czyli co?

Oglądam historyczny pierwszy-niepierwszy odcinek z duszą na ramieniu, wyobrażając sobie polskie widzki przed kwadratowymi telewizorami trzy dekady temu, kiedy w ich domach po raz pierwszy zabrzmiał charakterystyczny motyw muzyczny kompozycji Jacka Allocca i Davida Kurtza. W tym epizodzie Rocco (pracownik Forrester Foundations) nieumyślnie wręcza Katie Logan pierścionek, który miał być przeznaczony dla jej siostry, Donny Logan, a Stephanie (czyli głowa rodu Forresterów) knuje, jak odciągnąć Beth Logan (matkę Brooke) od jej ukochanego Erica. Gdy zwraca się do detektywa tonem nieznoszącym sprzeciwu: I firmly believe… my life depends on it, odcinek kończy się, pozostawiając nas w stanie zagubienia i niedosytu. 

Już w tym pierwszym odcinku odnaleźć można niektóre elementy cechujące tę monumentalną opowieść: zapętlające się intrygi, których celem bywają pozornie najbliżsi sercu, pewne dystyngowanie postaci oraz – pomimo deklarowanego bogactwa i przepychu – stateczność inscenizacyjna. Stephanie, ubrana w czarne futro i duże złote kolczyki z perłami, w trakcie rozmowy z detektywem rzuca od niechcenia sześciocyfrowymi liczbami, jakby mówiła nie o majątku, a prognozie pogody. Złoto, garsonki, futra – mob wife aesthetic objawia się tu w szczerym i radosnym rozkwicie. Choć wymyślne pokazy mody i oryginalne kolekcje to kluczowy punkt wyjścia do kreacji świata przedstawionego, szczególnie w pierwszych sezonach, to stroje służą przede wszystkim za efektowne tło dla burzliwych wzlotów i upadków bohaterów. „Moda na sukces” ma być sesją fetyszyzowanego, choć często wyłącznie deklaratywnego bogactwa, mającego wywoływać miks zazdrości, żenady i wypieków na twarzy – w dowolnych proporcjach.

Dialogi znacznie odbiegają od tych z codziennego życia. Są raczej deklamowane niczym na teatralnej scenie. „Moda na sukces” to serial nieznośnie przegadany, ale to akurat cecha rozpoznawcza oper mydlanych – gatunku wywodzącego się z radiowych reklam. Ciągła paplanina budzi skojarzenie z inną familią, którą podglądaliśmy w ostatnich latach w rytuałach (nie)dyskretnego, (nie)skrywanego luksusu, czyli rodziny Royów z „Sukcesji”. Słowo „sukces”, przewijające się w obu tytułach, wydaje się w tych dwóch przypadkach wybite na niedostępnej zwykłym zjadaczom chleba monecie. Zaproponowane przez producentów wizje nieokiełznanej pomyślności znacząco się jednak różnią. Serial CBS jest w kontekście „zepsucia” Royów uroczo aspiracyjny, niewinny, wręcz nieszkodliwy. Produkcja Jesse Armstronga dekonstruuje i ośmiesza mit dostatku: sukces ma być śliski, niezdrowy, iść pod włos radościom bohaterów. Jak pisała Klara Cykorz, „Sukcesja” to dekonstrukcja opery mydlanej, w której „wszyscy kończą ośmieszeni”. Ciasne garsonki Forresterów zamieniono na prywatne helikoptery i wielkie wille we Włoszech lub w Norwegii, ale fantazja o obrzydliwym sukcesie wydaje się równie żywa, choć odmalowywana w znacznie chłodniejszych barwach, sterylna, mniej figlarna. 

Fot. CBS/Courtesy Everett Collection/Everett Collection/East News

Moda na e(ga)litaryzm 

Chcąc objąć w całości uniwersum Forresterów, trzeba się przygotować na porażkę. Nie mogę się odnaleźć nawet na internetowej stronie fandomu: gubię się w odsyłaczach, przytłoczona rozmaitością nazwisk, nawarstwieniem relacji i zwrotów akcji, które tak naprawdę tymi zwrotami nie są, bo dzieją się po tej samej stronie fantazmatycznego lustra. Ponad trzydziestoletnia rozpiętość czasowa prowadzi do fascynujących paradoksów, jak wielokrotne poślubianie tej samej osoby – Ridge i Brooke podobno aż sześciokrotnie powiedzieli sobie sakramentalne tak, a sama Brooke, jako najdłużej pojawiająca się w serialu postać, stawała przed ołtarzem 21 razy. Liczba dostępnych odcinków onieśmiela, opóźniając lub zupełnie uniemożliwiając konfrontację. To wszechświat, w którym nie da się nie przepaść, bo ciągle się rozszerza: należy więc się poddać walkowerem, dołączyć do fabuły w dowolnym momencie i po prostu płynąć z nurtem. 

Rozważanie tego serialu w kategoriach prawdopodobieństw, a jest zatem nie tylko absurdem, lecz także głupotą: tu czas traci linearność, a wydarzenia mogą powtarzać się w nieskończoność. Owa stałość jest na swój sposób kojąca i może stanowić źródło niewygodnego poczucia bezpieczeństwa. Rządy państw będą się zmieniać, przez kraje przetaczać wojny, ludzie starzeć się i umierać, ale Brooke i Ridge do końca świata będą popełniać te same błędy i podważać przy tym zasadność śmierci. Choć z konwencjonalności oper mydlanych można i pewnie często wręcz należy się podśmiewywać, to trudno nie czuć respektu do rozpiętości i siły tej historii. Nieskrępowana związkami przyczynowo-skutkowymi narracyjna brawura ma w sobie żywotność, tę czystą radość ze snucia opowieści, która jest silniejsza niż jakikolwiek podział na sztukę wysoką i niską.

Joanna Najbor
  1. Kultura
  2. Kino i TV
  3. Blichtr w domu mody Forresterów – jak dziś ogląda się „Modę na sukces”?
Proszę czekać..
Zamknij