Najpiękniejszy ogród na świecie
Architektura jak błyskotka, która przyciąga efektownymi rozwiązaniami. Albo architektura jak opowieść o władzy, onieśmielająca swoją skalą. Taka, w której człowiek czuje się malutki, za to nie ma żadnych wątpliwości co do majestatu osób, które powołały budowlę do życia. Trudno połączyć ze sobą te dwa modele. A jednak czasami się udaje. Dowód? Architektoniczne fajerwerki, które wyczarował w ogrodzie botanicznym w Santo Domingo, stolicy Republiki Dominikany, inżynier architekt Benjamín Paiewonsky.
Wejście do ogrodu botanicznego w Santo Domingo to zwykła, metalowa brama – przerwa w murze, który okala ponad 2 miliony metrów kwadratowych zielonego terenu. Tuż za nią rozciąga się wielki plac, rozmiarami przypominający nieco Pole Marsowe. Militarna powaga kończy się jednak na skali, bo plac sprawia wrażenie przykrytego tkaniną o fantazyjnym wzorze; tworzą go zagłębione w bruku cegły, ułożone w dziesiątki okręgów o różnych średnicach. Ich rudy kolor mocno odcina się od tła chodników wypełnionych szarymi, gładkimi otoczakami. – Moim zadaniem było stworzenie ogrodu botanicznego, który będzie największy, najciekawszy, najbardziej spektakularny. Nie na Dominikanie, ale na świecie. Dla tej wielkiej wizji starałem się znaleźć przeciwwagę w lokalnych, prostych materiałach i pokazać, że opowieść o splendorze można też zbudować z prostych, dostępnych substratów: rodzimej cegły, zwykłych kamieni i cementu – mówi inżynier architekt Paiewonsky.
A więc okręgi. Drugim elementem organizującym fantastyczną przestrzeń, która wyszła spod ręki Paiewonsky’ego, jest linia. Połamana, jak w japonizującej sadzawce umiejscowionej tuż przy wejściu, albo prosta i zmultiplikowana, jak w dekoracyjnych przyporach pawilonów wystawowych czy pergolach rozciągniętych pomiędzy budynkami technicznymi. Najciekawiej robi się, kiedy linia i okrąg łączą się w wielkiej skali – taką próbę sił można obejrzeć chociażby w trzech pawilonach flankujących wschodnią część placu centralnego. Przykryte zostały pięknymi kopułowymi sklepieniami i ozdobione geometryczną układanką niby-pilastrów. Obiekty zostały pomyślane na wystawy czasowe roślin, ale europejskiemu oku mogą kojarzyć się z budynkami do zgromadzeń, w tym z kopułą Hali Stulecia we Wrocławiu projektowaną i wznoszoną pod okiem Maksa Berga w latach 1911-1913.
Ale cofnijmy się do początku lat 70. To wtedy zapada decyzja o budowie ogrodu botanicznego w Santo Domingo. Podejmuje ją Joaquín Balaguer – prezydent-wizjoner, który stawia sobie za cel sanację kraju wyniszczonego wieloletnimi rządami reżimu autorytarnego. Jednym z pomysłów na odbudowę wspólnoty i stworzenie nowej dominikańskiej tożsamości jest niemal fanatyczne podejście do wątku ochrony przyrody i bioróżnorodności – coś, co nawet dziś może wydać się niezwykle progresywnym pomysłem. Za ideą stoi genialnie prosta diagnoza – kraje regionu degradują swoje zasoby przyrodnicze, a Dominikana ma być inna: czerpać z nich dumę i przekazywać je kolejnym pokoleniom. O projekt ogrodu botanicznego poproszony zostaje Benjamín Paiewonsky, który ma wtedy niewiele ponad 30 lat, posiada amerykański dyplom architekta i zrealizował już kilka niezwykłych meksykańsko-postkolonialnych realizacji willowych w Santo Domingo. Pochodzi z litewsko-polskiej rodziny i prężnie działa w lokalnym biznesie oraz życiu społecznym. – Zostałem zaproszony do pałacu prezydenckiego i zapytany, czy zgodziłbym się podjąć takiego zadania. To było zlecenie, które dostaje się tylko raz w życiu. Ponieważ byłem naprawdę młody, powiedziałem, że muszę się zastanowić i przyjdę z odpowiedzią za jakieś dwa miesiące. Na szczęście oferta była jeszcze aktualna – uśmiecha się Paiewonsky. I dodaje, że Balaguer osobiście doglądał postępów w budowie ogrodu. Projekt może powstać między innymi dzięki podróżom studyjnym – architekt z Santo Domingo odwiedza ogrody botaniczne Ameryki i Europy, między innymi Paryża, Florencji, Edynburga. Prace projektowe i inżynierskie trwają od 1972 do 1976 roku. Ogród zostaje otwarty.
Dziś architekturę ogrodu botanicznego w Santo Domingo ogląda się tak, jakby czytało się wielotomową powieść klasyka literatury – całość jest przepastna, ale co i rusz widać w niej tę samą myśl i melodię. Wychwycić można ją przede wszystkim w bryłach kilkunastu pawilonów, które znalazły się na terenie parku. Większość ogrodowych budowli została wzniesiona na planie koła albo wykorzystuje okręgi lub zaoblenia jako detal architektoniczny. Tak ukształtowana została futurystyczna kopuła nad pawilonem, w którym pokazywane są rzadkie okazy orchidei; tak zaprojektowano detale pawilonu ukrytego w bambusowym lesie, pomyślanego jako miejsce odpoczynku i wspólnych posiłków. Każdy z pawilonów wygląda jednak jak inny bohater tej samej opowieści. Tu nie ma powtórzeń ani dróg na skróty.
Innym elementem języka ogrodu botanicznego jest woda. Lustrzane odbicia detalu architektonicznego na powierzchni sadzawek to efekt, który podkręca fajerwerki serwowane przez Paiewonsky’ego. Stawów i basenów na terenie ogrodu jest kilka, wiele z nich zaprojektowanych zostało tak, żeby być tłem dla architektury: podkreślać geometrię linii albo wręcz przeciwnie – pokazywać, że pawilon osadzony w środku sadzawki ma lekką, zaobloną formę i niemal unosi się nad wodą. Woda w architekturze Paiewonsky’ego to taki sam materiał budowlany jak inne: cegła, kamień albo beton. Często występują obok siebie.
Jeszcze słowo o materiałach – nieprzypadkowo inżynier architekt Paiewonsky wskazuje beton jako jeden z najbardziej charakterystycznych, rodzimych materiałów. Konstrukcję ze zbrojonego betonu mają: imponujący mieszkalno-biurowy Edificio Diez z lat 1929-1930 i usługowy Edificio Saviñón z 1940 roku – budynki, które dziś są ikonami współczesnej architektury zabytkowej części Santo Domingo. Według dominikańskich historyków sztuki boom na zbrojony beton był pokłosiem połączenia myśli inżynierskiej Dominikany z architekturą Wschodniego Wybrzeża USA – odpady architektoniczne i niewykorzystany materiał z amerykańskich wielkich budów (podobno nawet Fallingwater Franka Lloyda Wrighta) miały, w opowieściach lokalnych pasjonatów architektury, trafiać do recyklingu właśnie tutaj. Piękna legenda założycielska, która pokazuje, że puls lokalnej architektury bije bardzo blisko tych wszystkich miejsc, gdzie dokonywały się architektoniczne przełomy. Bo w pawilonach ogrodu botanicznego w Santo Domingo można dojrzeć i powinowactwo z weneckimi pawilonami Carlo Scarpy, i nawet podobieństwo do opartej na prefabrykacie warszawskiej siedzibie Ambasady Francuskiej zaprojektowanej przez Jeana Prouvé. Pytany o te inspiracje Benjamín Paiewonsky tylko się uśmiecha. – Myśli pani, że któryś architekt miał patent na koło? Dla erudytów koło to zawsze będzie po prostu element pitagorejski. A architektura zawsze będzie poszukiwaniem najbardziej harmonijnej i najbardziej autorskiej wizji przestrzeni.
W projektowaniu graficznym mówi się o systemach, w biologii – o taksonomii roślin. Mały element buduje wielkie struktury, a w każdym z pojedynczych klocków wielkiej układanki można odnaleźć tę samą zasadę. A przy tym każdy z nich jednak broni się samodzielnie. Tę zasadę idealnie pokazuje architektura Paiewonsky’ego. Coś, co mogło być wielkim monumentalnym, politycznym dziełem i czczym prężeniem muskułów, opracował z finezją i wieloma odstępstwami od normy, które jednak układają się w spójną opowieść. Tyle potrafi architekt.