Biennale albo triennale sztuki, czyli wielkie pokazy odbywające się co dwa lub trzy lata, to jednocześnie papierek lakmusowy i miara metryczna. Mają one prezentować to, co najciekawsze w danym wycinku sztuki, wskazywać rozwój pomiędzy kolejnymi odsłonami. Tyle teoria. Fantastyczną praktykę pokazali kuratorzy 13. Bałtyckiego Triennale.
Talińskie Centrum Sztuki to monumentalny budynek z wczesnych lat 30., wyłożony klinkierową cegłą, z pięknym rytmem otworów okiennych i wielkim przeszkleniem pośrodku. Ot, architektura, która mówi. W tym przypadku – mówi, że świeżo powstała państwowość estońska musi wychowywać swoich młodych obywateli również za pomocą sztuki. A jeśli ktoś by nie zrozumiał przekazu wyrażonego samą formą budynku, to jeszcze stawia na swojej fasadzie dwie dekoracyjne rzeźby – zatytułowane „praca” i „piękno”.
To właśnie w Talińskim Centrum Sztuki odbywa się dziś jedna z części 13. Bałtyckiego Triennale. W modernistycznym gmachu oglądamy przekrojową, przedziwną i kompletnie rozbijającą wszelkie wyobrażenia o tym, co przystaje biennalom i triennalom, wystawę. Po ekspozycji oprowadza nas Vincent Honoré, dyrektor artystyczny 13. Bałtyckiego Triennale. – Punktem wyjścia dla pokazu było pojęcie tożsamości i przynależności – wzbijające się ponad terytoria, klasowe podziały, klasycznie rozumianą historię, formaty sztuki – tłumaczy Honoré. Czyli – obietnica tego, że będzie nienormatywnie, niestandardowo i że wszystko, do czego przyzwyczaiły nas wielkie imprezy sztuki, zostanie w ramach tegorocznej edycji po kolei zdemontowane. Na sam początek Honoré – wcześniej kurator m.in. Palais de Tokyo i Tate Modern – rozmontowuje historyczną zasadę, że triennale to współczesny Salon, a Salon to miejsce, gdzie pokazuje się obrazy.
Ekspozycję otwiera praca Marike Estny, gwiazdy młodej estońskiej sztuki. To ceramiczna posadzka we wzór z wijących się węży, much, larw. Wzór powtarza się również na wielkoformatowym płótnie ustawionym tuż koło glazurowanych płyt. Sam kurator również ubrany jest w pracę Estny – marynarkę uszytą z jednego z jej płócien, grubo pokrytych farbami w odcieniach pasteli. Tu nie ma deklaracji bez pokrycia – organizatorzy Biennale mówią, że będą pokazywać, jak bardzo dziś pojęcie przynależności i określoności w sztuce jest nie na miejscu. I rzeczywiście, praca Estny odmienia to stwierdzenie przez przypadki. Instalacyjne malarstwo na posadzce, niczym odwrotność historycznych sufitowych fresków? Proszę bardzo. Malarstwo, które jest prawie designem, bo zdobi przedmiot użytkowy? Mamy to. Malarstwo się skończyło? A figa, wcale się nie skończyło – przecież mamy tu zupełnie klasyczny olej na płótnie. Jeśli myślicie, że wszystko wiecie, bo przeczytaliście dużo tekstów o płynnej ponowoczesności, to zaskoczymy was naszym konserwatywnym rysem, a jeśli uważacie, że rządzi nami przeszłość (bo jesteśmy imprezą z blisko półwieczną tradycją), to na pewno zagramy wam na nosie – zdają się mówić kuratorzy.
Najważniejszym wyłomem w formule triennale, na który zdecydowali się twórcy nadbałtyckiej imprezy, jest sama lokalizacja. Tegoroczna edycja nie odbywa się – jak wszystkie poprzednie – w jednej z nadbałtyckich stolic, ale we wszystkich trzech. Po kolei. To mniej więcej tak, jakby kolejną edycję Openera rozbić na trzy i jedną z nich zrobić w formie wyjazdowej imprezy do Zakopanego, a drugą w Szczecinie. Pierwsza z części 13. Bałtyckiego Triennale odbyła się w Wilnie, taliński pokaz (trwający do 2 września) to środkowa część, ostatnia odsłona (do 18 listopada) odbywa się w Rydze.
Co jeszcze zostało rozmontowane w ramach pokazu w Talinie? Na przykład przekonanie, że w ramach lokalnych wielkich imprez sztuki klucz narodowościowy jest fundamentalny (opowiadamy wszak o „lokalnej” rzeczywistości). Tymczasem w Talińskim Centrum Sztuki znajdziemy świetne asamblaże brytyjskiego klasyka współczesności Dereka Jarmana czy prace belgijsko-francuskiej Carlotty Bailly-Borg (od kilku lat mocno na radarze kolekcjonerów zainteresowanych młodą europejską falą).
13 Bałtyckie Triennale dekonstruuje wiele, a co z potencjałem do tworzenia nowych standardów i definicji? – Pokazujemy sztukę wyłamującą się z prostych kategorii, nieilustracyjną, spora jej część to obiekty-hybrydy – mówi Vincent Honoré. Kurator przechodzi tuż koło prac Jarmana, wykonanych z lawy, zębów, płatków złota i rzeźbiarskich obiektów Niny Beier, czyli miniaturowych samochodów wypełnionych sztucznymi włosami. – Ale po co to pokazujecie? – pytam Vincenta. – Jak to po co? Po to, żeby udowodnić, że wszyscy stoimy, nie tylko tu w Talinie, na bardzo niestabilnym gruncie.
Mocne słowa w miejscu, w którym większość geopolitycznych wróżek chce widzieć punkt zapalny prowadzący do kolejnej wojny światowej. Spokojnie jednak. Zanim konflikt wybuchnie, mamy jeszcze ryską odsłonę Triennale.
Więcej informacji można znaleźć na stronie Baltic Triennial
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.