Poznali się w białostockiej podstawówce przy wydawaniu szkolnej gazetki. Poźniej, kiedy wyjechali do Londynu, ich przyjaźń zacieśniła się, a projekt wydawniczy ewoluował w zin, przekornie nazwany Żurnal. To miała być zabawa, sposób na odreagowanie emigranckich frustracji i przeniknięcie do niedostępnego świata mody, do którego aspirowali jako studenci artystycznych kierunków. Teraz po dwóch latach i czterech wydanych numerach projekt Anki, Emilli i Nico staje się ważnym niszowym tytułem, z którym współpracują znani artyści i fotografowie modowi.
Ostani numer „Żurnalu” ma format szkolnego zeszytu. Nakład: 50 egzemplarzy. Jego okładkę pokrywa gruba warstwa piasku przyklejonego ręcznie na błękitnym papierze przypominającym migocząca wodę. W środku 12 sesji połączonych motywem jogi. W podpisach m.in. Karol Radziszewski, Zuza Krajewska, Stanisław Boniecki, czy londyńka wschodząca gwiazda, Kim Jakobsen To.
– Przeprowadziliśmy się do nowej dzielnicy Londynu. Stoke Newington to organiczna mekka joggistów. Wszyscy piją tutaj zdrowe koktajle i uprawiają sporty, więc naturalnie się tym zainspirowaliśmy. To nasz sposób wpasowania się w sąsiedztwo – mówi o okolicznościach powstania numeru Nico. Modele w konkretnych pozycjach jogowych zostali sportretowani na tle warszawskiej Świątyni Opatrzności (pozycja łuku), Mostu Brooklyńskiego (pozycja koła), czy sfinksa w kairskim muzeum (pozycja odwróconej mumii). To zarówno rozpoznawalne w środowisku twarze: Tomasz Armada czy Bella Ćwir, jak i twórcy magazynu, a nawet mama jednej z założycielek zinu. – Lubimy spełniać marzenia. Mama Anki od zawsze chciała zostać modelką, więc była mega podekscytowana, kiedy zaproponowaliśmy jej sesję w żurnalu – mówi Nico i uśmiecha się, co potęguje tylko atmosferę absurdu.
Żart i DIY to ich metoda twórcza. Sesje mody przypominające spontaniczne przebieranki w obiektywie znanych fotografów stają się jednak komentarzem. Moda bez profesjonalnych modelek i ekipy czuwającej nad każdym detalem, zdjęcia prawdziwych osobowości, dla których „robienie show” jest zabawą, naturalną formą autoekspresji.
Twórcy „Żurnalu” nie udają, że ewolucja ich projektu była obliczonym na sukces planem. Pierwsze dwa numery przygotowywali sami, później, kiedy wysoki czynsz londyńskiego mieszkania sprawił, że przyjechali na wakacje do Polski, przełomem okazało się spotkanie z Kubą Dąbrowskim, który tak jak oni pochodzi z Białegostoku. Kuba pod wrażeniem świeżości zina, zgodził się na współpracę przy numerze poświęconym ich rodzinnemu miastu. Osobisty projekt został dostrzeżony przez środowisko, co ośmieliło zespół zina i uruchomiło wyobraźnię innych twórców. – W pewnym momencie po prostu zaczęliśmy rozsyłać maile. I o dziwo pojawiły się odpowiedzi. Staszek Boniecki był na pierwszym spotkaniu znami bardzo sceptyczny, ale kiedy się poznaliśmy i wymyślił swój projekt, okazało się, że jest najbardziej wkręconym z naszych fotografów – mówią zinowcy.
Magazyn z założenia funkcjonuje tylko w papierowej wersji. Ręcznie wykonany numer ma swoją specyfikę – chropowatą okładkę, gruby papier, nietypowy format. W internecie DIY przestaje być taki wyjątkowy, a kultura scrollowania nie daje szans wybrzmieć tym pozornie tylko naiwnym treściom. Ale ta decyzja ma też swoją cenę. Magazynu właściwie nie da się już kupić, nakłady zostały wyczerpane, a archiwa nigdy nie powstały. – Mieliśmy również internetowy pop-up store, który istniał tak długo, jak nasz bezpłatny trial. Wysyłaliśmy egzemplarze do Amsterdamu, Nowego Jorku, Olsztyna itd. – dodaje Nico. Ekipa Żurnalu zamyka niedługo pracę nad jesiennym numerem, którego głównym motywem będą grzyby. Szeptem, jakby nie dowierzając, zdradza, że wśród nowych współpracowników tym razem znalazł się Bartek Wieczorek i polsko-australijski duet Lola & Pani. Na razie namiastkę zina można znaleźć na Instagramie.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.