Chciała mieszkać z rodziną w Niemczech, ale droga ze zniszczonego wojną Groznego prowadziła przez Polskę. W Warszawie trafiła do jednej z najbardziej popularnych restauracji. Od początku pisane jej były mąka i woda.
Do piwnicy schodziło się z dużego pokoju przez dziurę w podłodze. Miejsca było mało, więc ciężko się było wyprostować. Gdy tylko ustawały wybuchy, wracali na powierzchnię. Przerwy w ostrzałach były krótkie, góra pół godziny. Starczały na skorzystanie z toalety i przygotowanie szybkiego jedzenia. Zaczęła się zima 1999 roku. Madina była w czwartej ciąży.
– Takiego śniegu nie było od lat. Na szczęście, bo nie mieliśmy wody, więc można go było przetopić. Do wody dodawałam mąki i robiłam prosty makaron dla dzieci. Nic innego do jedzenia nie mieliśmy – wspomina Madina.
Gdy przyszła wiosna, niebo nad ich domem ucichło. Ostrożnie zaczęli wychodzić z piwnicy. Na zewnątrz wszystko było czarne i zniszczone. Madina ruszyła w kierunku sadu za domem. Odgarniała suche liście, licząc, że pod śniegiem znajdzie jakieś owoce.
– Tak mi się chciało witamin, że kiedy znalazłam gruszkę, nie mogłam się opanować. Wiedziałam, że powinnam nakarmić nią trójkę swoich dzieci, a potem ostatni kawałek podzielić pomiędzy siebie i męża, ale nie potrafiłam się powstrzymać. Zjadłam ją szybko i poczułam ogromną ulgę. Nigdy w życiu nie jadłam takiej pysznej gruszki. Strasznie się tego potem wstydziłam.
Druga wojna czeczeńska skończyła się w kwietniu 2000 roku. Córka Madiny urodziła się dwa miesiące później. Lekarzom z Czerwonego Krzyża udało się wyleczyć dziecko z anemii. Walki partyzanckie trwały jeszcze do 2009 roku.
Spokój i truskawki
Po śmierci rodziców nie było już na co czekać. W lutym 2007 roku postanowili z mężem wszystko sprzedać i zabrać dzieci z Groznego. Wsiedli do pociągu do Niemiec, gdzie czekali na nich krewni i znajomi. Po przekroczeniu polsko-niemieckiej granicy zatrzymano ich jednak, kazano wysiadać z pociągu i zabrano wszystkie pieniądze i bagaż. Zostawiono im tylko ubrania, które mieli na sobie. Mąż Madiny za nielegalne przekroczenie granicy trafił do więzienia. To wtedy pierwszy raz przestała marzyć i zaczęła bać się planować.
– Nie wiedzieliśmy, gdzie nas zabierają. Męża w jednym kierunku, nas w drugim. Syna, który miał wtedy tylko 10 lat, przeszukiwali jak kryminalistę. Zaczęłam krzyczeć, że to przecież dziecko.
Madina razem z czwórką dzieci trafiła do ośrodka. Ktoś przyniósł czajnik, inni jedzenie. Po trzech miesiącach męża wypuścili i przetransportowano ich z powrotem do Polski. Autobusem pojechali do Wrocławia, a potem pociągiem do Warszawy. Bez miejscówek, po nocy, na stojąco. Na miejscu odsyłano ich od jednego do drugiego ośrodka. Wszędzie były tłumy. Ani kawałka wolnego miejsca na materacu. W końcu trafili do kolonii Horbów obok Białej Podlaskiej. Tam Urząd ds. Cudzoziemców dysponuje hotelem Horbowianka.
– Dyrektor przyjął nas z otwartymi ramionami, taki życzliwy człowiek, bardzo się potem polubiliśmy. Dostaliśmy dwupokojowe mieszkanie i pierwszy raz od lat poczuliśmy spokój. Wiedzieliśmy już, że nie chcemy jechać dalej, do Niemiec, mimo że czekała tam na nas rodzina. Baliśmy się próbować. Pragnęłam już tylko zostać w Polsce – wspomina Madina.
Horbowianka była ich domem przez niemal dwa lata. Przez ten czas starali się o kartę pobytu. Dzieci chodziły do szkoły, Madina skończyła kurs języka polskiego, a mąż znalazł pracę jako mechanik w wesołym miasteczku. Ona też chciała pracować. Kupiła gazetę, zaznaczyła parę ogłoszeń i zaczęła dzwonić. Ale nikt nie chciał z nią rozmawiać, kiedy słyszał jej wschodni akcent. Dyrektor załatwił jej pracę przy zbiorze truskawek. Codziennie wstawała o piątej rano. Nigdy wcześniej nie pracowała tak ciężko, dostała zapalenia stawów, psycholog w ośrodku był zdania, że choroba ma podłoże psychosomatyczne. Madina schudła wtedy 15 kilogramów.
– Po roku i ośmiu miesiącach dyrektor wezwał nas do siebie. Siedliśmy z mężem i zaczęliśmy czytać dokumenty. Od początku do końca, dokładnie, i tak jeszcze parę razy. Nie mogliśmy uwierzyć w nasze szczęście. Dostaliśmy upragnione karty pobytu. Nieliczni je dostawali od ręki, większość czekała lub odwoływała się od odmowy. Mieliśmy miesiąc, żeby znaleźć mieszkanie i pracę. 29 września 2009 roku wyprowadziliśmy się z ośrodka.
Szklane domy
Znajomy załatwił im mieszkanie w Wołominie, a koleżanka pracę w Warszawie: mycie okien w jednym z nowoczesnych budynków. Tak naprawdę składał się on z samych okien, nawet winda była cała ze szkła. Madina po pierwszym dniu poszła do kierownika.
– Poprosiłam o wypłatę. Odmówił, mówiąc, że dopiero za tydzień. A nam w domu skończyło się właśnie jedzenie. To był młody chłopak. Spojrzał na mnie i bez słowa wręczył 76 złotych. Wtedy to była dla mnie zawrotna kasa. Pamiętam, co kupiłam: makaron i ketchup. Wróciłam do domu i zrobiłam kolację. Byłam szczęśliwa. Nie pragnęłam już niczego więcej, tylko móc pracować i zapewnić nam byt. Może i zarabiałam wtedy grosze, ale te grosze były moje. Pamiętam, jak któregoś dnia zarysowałam okno twardą stroną gąbki. Została rysa i nie mogłam się jej pozbyć. Szorowałam ją i płakałam. Bardzo się bałam, że stracę pracę.
Madina myła okna codziennie przez półtora miesiąca. W grudniu wróciło zapalenie stawów. Musiała zmienić okna na zmywak w portugalskiej restauracji. Od zmywania talerzy było już niedaleko do portugalskich pierogów rissóis de camarão. Szef zauważył, że ma dryg do ciasta. Po miesiącu przeniósł ją do kuchni. Z początku była przerażona, bo wszystkie zamówienia były po portugalsku, ale chciała się uczyć. Przychodziła godzinę wcześniej niż reszta pracowników, nadrabiała braki w technikach kucharskich, krojeniu warzyw i portugalskim.
– Miałam swojego ucznia na kuchni, młodego chłopaka. Zakolegowaliśmy się, chociaż nie pracował u nas zbyt długo. Kiedy odchodził, namawiał mnie do zmiany pracy. Nie chciałam, a wręcz się bałam. Postanowiłam więcej w życiu nie ryzykować. Ale po miesiącu od naszej ostatniej rozmowy zadzwonił. Powiedział, że zaczyna pracę w nowej restauracji i nalegał, bym spotkała się z jego szefem. Zgodziłam się tylko dlatego, że nie chciałam mu sprawić przykrości.
Tylko mąka i woda
Nie pamięta, ile trwała ich rozmowa, ale od razu poczuła, że musi zmienić zdanie. Paweł Fabiś ujął ją swoim optymizmem. Był szczery, prostolinijny i zdecydowany spełnić swoje marzenie. Chciał otworzyć restaurację z najlepszą pizzą i makaronami w Warszawie. Wszystko robić od podstaw, z jak najlepszych składników, bez chodzenia na łatwiznę. Poczuła, że musi mu w tym pomóc.
– Nie wiedziałam, jak o tym powiedzieć swojemu szefowi. Pracowałam dla niego już trzy i pół roku. Przeprosiłam więc po prostu i złożyłam wypowiedzenie. Szef się obraził i przestał się odzywać, ale ostatniego dnia mojej pracy pojawił się z dużym prezentem. Było mu przykro, że odchodzę.
Paweł pokazał jej, jak przygotować ciasto na pizzę i makarony, a na deser włoskie budino. Restauracja szybko odniosła sukces. Już po trzech miesiącach Mąka i Woda sprzedawała dziennie nie 10, lecz 40 raviolo con uovo, pierogów z kremowym, lejącym się złotkiem i puszystą ricottą. Madina opanowała sztukę ich przygotowania do absolutnej perfekcji.
Po sześciu latach pracy jest dziś prawą ręką szefa, który rok temu spełnił swoje kolejne marzenie. Otworzył Supperlardo, drugą restaurację za ścianą Mąki i Wody.
– „Paweł, ja zawsze jestem obok ciebie”. Tak mu mówię. Lubię z nim rozmawiać, kiedy jest mi źle. On mnie potrafi zmotywować. Oboje jesteśmy zodiakalnymi Bliźniakami. Urodziliśmy się tego samego roku i miesiąca. Rożni nas tylko jeden dzień. To pewnie dlatego tak dobrze się rozumiemy.
Madina dalej boi się planować. Przecież wszystko może się zmienić w jednej chwili. Cieszy się po prostu, że ma pracę, a jej rodzina jest zdrowa. Czuje się lubiana i doceniana. O niczym więcej nie śmie marzyć.
– Jestem wierząca, więc codziennie za to dziękuję. Przeszłam trudną drogę do miejsca, w którym jestem dzisiaj, ale dzięki temu stałam się silniejsza. Córki wyjechały do Niemiec, sprawdzają, czy chcą tam mieszkać, a syn powtarza, że woli zostać w Polsce. Cieszę się, że moje dzieci mają marzenia. Może i ja się swoich doczekam.
Z Madiną rozmawiałam przy trzech ciastkach. Nie zostawiłyśmy ani okruszka. Zgodziłyśmy się ze sobą, że w życiu nie liczy się tylko praca. Madina zainspirowała mnie do powrotu na siłownię. Sama odwiedza ją regularnie, żeby wzmocnić chore stawy. Mnie za to obiecała, że przynajmniej raz w miesiącu sprawi sobie jakąś małą przyjemność. Trzymam ją za słowo.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.