Są granice feminizmu – powiedziała idolka lat 90. w wywiadzie dla australijskiej telewizji. Gwiazda „Słonecznego patrolu”, znana z walki o prawa zwierząt, skrytykowała ruch #metoo. – Ukrzyżują mnie za to... – dodała.
W latach 90. plakat Pameli Anderson zdobił ściany pokoi większości nastoletnich chłopców. Blondwłosą seksbombę, która status Playmate przekuła w sukces w branży filmowej, nazywano wtedy nowym wcieleniem Marilyn Monroe. Bardziej złośliwi twierdzili, że bliżej jej do lalki Barbie. Z platynowymi włosami, superwąską talią i pokaźnym biustem wyglądała jak spełnienie marzeń o beztroskiej dziewczynie z kalifornijskich plaż. Po piasku w Malibu biegała jako ratowniczka C.J. Parker w „Słonecznym patrolu”. Serial zapewnił jej międzynarodową popularność, a wycięty kostium kąpielowy w odcieniu intensywnej czerwieni przeszedł do histori – kina i mody.
Na wielkim ekranie Pamela nigdy nie dane było zabłysnąć. Jej komiksowa „Żyleta” z 1996 roku uchodzi za jeden z najgorszych filmów wszechczasów. Talent uważany przez wielu za wątpliwy nie przeszkodził jednak Pameli zostać ikoną, a w każdym razie bohaterką bulwarówek. Media od ponad 20 lat rozpisują się o jej skomplikowanych związkach z mężczyznami. Anderson ma słabość do rockmanów – z byłym mężem, Tommym Lee, doczekała się dwójki synów, potem zakochała się w Kid Rocku, a kilka lat później wzięła w Las Vegas ślub z producentem filmowym Rickiem Salomonem. Teraz podobno związana jest z francuskim piłkarzem Adilem Rami.
Dla ludzi z branży mody zdecydowanie ciekawsze niż kłopoty sercowe Pameli okazało się jednak być zaangażowanie aktorki w ruch PETA. Od początku kariery walczy o prawa zwierząt. Jest weganką, pikietuje za zdelegalizowaniem corridy, prowadziła kampanię przeciwko KFC. Jej ulubioną projektantką jest Vivienne Westwood, bojowniczka o lepszą planetę na przyszłych pokoleń. Anderson uważa się za aktywistkę także w dziedzinie zdrowia. Szerzy świadomość na temat AIDS. Do Baracka Obamy za czasów jego prezydentury zwróciła się natomiast z prośbą o legalizację marihuany.
Znając wolę walki, którą Pamela wykazywała na frontach ekologicznym i społecznym, tym bardziej trudno zrozumieć jej kontrowersyjną wypowiedź na temat ruchu #metoo. Niemal równo rok temu w Hollywood rozpoczęła się rewolucja. Aktorki z pierwszych stron gazet postanowiły walczyć z molestowaniem, przemocą i mobbingiem w branży. Do mediów przedostały się setki historii o tym, jak kobiety w kinie traktowane były przez producentów, reżyserów, gwiazdy. Chwilę później powstała akcja Time's Up. Dziś ruch kontynuuje swoje działanie, ujawniając kolejne przypadki nadużyć.
– Trzecia fala feminizmu to nuda – powiedziała Pamela w programie „60 minutes” w australijskiej telewizji. – Radykalizm paraliżuje mężczyzn. Jestem feministką, ale bez przesady – dodała. Równie sceptycznie odniosła się do #metoo. – Wybaczcie, ale to przesada. Wiem, że mnie za to ukrzyżujecie. Ale jestem Kanadyjką, więc nie mam zamiaru trzymać się zasad politycznej poprawności.
Anderson podniosła kwestię wychowania. – To kwestia zdrowego rozsądku. Moja mama nauczyła mnie, żeby nie iść z obcym facetem do hotelu. A jeśli otwiera ci w szlafroku, wiedz, że to nie jest spotkanie biznesowe. A jeśli chcesz dostać robotę za wszelką cenę, idź do niego – mówiła.
Pamela nie skrytykowała otwarcie żadnej kobiety zaangażowanej w ruch. Nie powiedziała też, że Harvey Weinstein jest niewinny. Z ust aktorki, która świadomie posługiwała się swoim seksapilem, krytyka #metoo brzmi jednak dwuznacznie. Z jednej strony, nawoływanie do kierowania się zdrowym rozsądkiem, to w każdej sytuacji dobry pomysł. Z drugiej, domnienianie, że kobiety, które doświadczyły molestowania, nie wykazały się zdrowym rozsądkiem, to niejako wtórna wiktymizacja. Choć Anderson nazywa się feministką, chyba zapomniała, że jedną z najważniejszych zasad ruchu, i to już od czasów sufrażystek, jest kobieca solidarność.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.