„Paweł Adamowicz zastał Gdańsk zapyziały, a zostawił zeuropeizowany”. Jarosław Zalesiński, dziennikarz, poeta i dyrektor Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w Gdańsku, w dzień po pogrzebie „Szefa” specjalnie dla Vogue.pl pisze o tym, jak Gdańsk zmienił się pod rządami prezydenta zamordowanego podczas finału WOŚP.
„Szef mnie wzywa”, „A co na to szef?”, „Szef wrócił już z urlopu” – tylko w taki sposób mówiło się w gdańskim ratuszu o prezydencie Pawle Adamowiczu. Urlop, z którego wrócił w poniedziałek 7 stycznia, był najdłuższy w jego 20-letniej prezydenckiej karierze. Wyłącznie z rodziną, daleko od Gdańska. W sobotę 19 stycznia w gdańskiej bazylice Mariackiej odbył się jego pogrzeb. Żegnali go rodzina, politycy, przyjaciele i tysiące gdańszczan. Dla nich Paweł Adamowicz także był Szefem.
Nie zostałby nim, gdyby nie Amelia i Zofia, sąsiadki Adamowiczów z ulicy Mniszki. Gdy wiosną 1990 roku rozpisano pierwsze w demokratycznej Polsce wybory samorządowe, samowolnie wpisały 25-letniego wówczas Pawła na listę kandydatów na radnych. Otrzymawszy w wyborach 2102 głosów, objął stanowisko jako najmłodszy w radzie miasta.
Gdańsk, miasto europejskie
Rewolucja 1989 roku w Polsce była także rewolucją młodości. W lokalnej polityce widać to najwyraźniej. Starsi opozycjoniści szli do polityki krajowej, w samorządach zostawiając pole do popisu dwudziestoparolatkom. Ich referencje były, prawdę mówiąc, wątpliwe, bo jakie uprawnienia do zarządzania miastami mogli mieć świeżo upieczeni absolwenci uczelni – fatalnie ostrzyżeni, noszący kraciaste koszule i wytarte dżinsy albo sztruksy? Maciej Płażyński, jedna z ważniejszych postaci z tego kręgu, późniejszy marszałek Sejmu, gdy został mianowany wojewodą gdańskim, nie posiadał ani jednego krawata, nie mówiąc już o umiejętności jego wiązania. Budowanie Polski samorządowej dokonywało się praktycznie na nowo, od podstaw.
W 2004 roku Polska wstąpiła do Unii, z czym wiązał się m.in. dostęp do unijnych funduszy. Lokalni politycy postanowili wykorzystać tę szansę na rozwój. W ciągu 20 lat rządów Pawła Adamowicza Gdańsk wydał na inwestycje 9,4 mld zł, z czego 2,8 mld pochodziło właśnie ze środków UE. Miasto przeżyło inwestycyjny boom.
Przede wszystkim zostało udrożnione. Zainwestowano nie tylko w nowe drogi, które pozwoliły wyprowadzić ruch samochodowy poza centrum (jedną ze sztandarowych inwestycji jest poprowadzony pod Martwą Wisłą najdłuższy w Polsce tunel). Wydano też mnóstwo euro i złotówek na transport zbiorowy, nowe autobusy i tramwaje (te drugie, w ramach budowania lokalnej tożsamości, nazwane imieniem i nazwiskiem znanych postaci z historii Gdańska). Korków nie udało się całkowicie zlikwidować, ale centrum Gdańska oraz komunikacyjna oś wiodąca przez Trójmiasto zostały odblokowane.
Nowym drogom towarzyszyły, jak zresztą wszędzie, gorące spory. Najgorętsze wybuchały jednak wokół nowych gmachów. Paweł Adamowicz zawsze stawiał na rozmach, dużą skalę i długofalowe myślenie. O Europejskie Centrum Solidarności toczył ciężkie boje z niemałą częścią lokalnej opinii publicznej, która wolała, by muzeum upamiętniające Solidarność ulokować w historycznej Sali BHP albo w jednej z dawnych hal stoczniowych. Upór Adamowicza doprowadził do tego, że powstała nowa budowla – obok Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego i Muzeum II Wojny Światowej jedna z architektonicznych ikon nowego Gdańska. Wspólnie ze swoim równolatkiem z tej samej konspiracyjnej drużyny, prezydentem Sopotu Jackiem Karnowskim, wybudowali na granicy Gdańska i Sopotu halę sportową, wówczas drugą co do wielkości w Polsce. „Gigantomania!” – pomstowano. Na trybunach jest dzisiaj pełno, choć przyznać trzeba, że spłata kredytów to dla Sopotu spore obciążenie. Sam Gdańsk ma inny kredytowy problem: stadion wybudowany specjalnie na rozgrywki Euro 2012. Po to, by w Gdańsku mógł się odbyć także mecz ćwierćfinałowy, pociągnięto w górę trybuny na 40 tys. widzów. Stadion to jedno z tych gdańskich naj-, ponoć najpiękniejszy w Europie, ale na mecze Lechii przychodzi kilka-, kilkanaście tysięcy widzów. Warto było?
W Portugalii po Euro 2004 niektóre miejskie stadiony trzeba było wyburzyć. W Gdańsku działa się inaczej. Jeszcze pod koniec poprzedniej kadencji prezydent zdecydował o budowie w sąsiedztwie stadionu kompleksu rozrywkowego i oceanarium. Ma przyciągnąć do Gdańska nową falę turystów, jeszcze większą niż ta, którą miasto zawdzięcza efektowi Euro. Paweł Adamowicz zastał Gdańsk zapyziały, a zostawił zeuropeizowany. Tej zasługi nikt mu już nie odbierze.
Aktywizowanie aktywistów
To wcale nie znaczy, że Gdańsk Adamowicza jest jednym wielkim placem budowy. Miastu przyznaje się tytuł rowerowej stolicy Polski. Nie bez racji. Pouczające, jak na to zaszczytne miano zasłużył. Gdy w Gdańsku rodził się bardzo prężny i zadziorny ruch cyklistów, początkowo funkcjonował jako wewnątrzmiejska opozycja walcząca z samochodowo-arteriowym rozwojem. Paweł Adamowicz jako samorządowy lider był jednak obdarzony niezwykłą umiejętnością angażowania lokalnych aktywistów. W swoich wielkich projektach inwestycyjnych często płynął pod prąd. Ale potrafił też wiosłować razem z tymi, którzy chcieli, by miasto rozwijało się innym torem. Efekt tej synergii? W układzie metropolitalnym, którego liderem jest Gdańsk, stworzono największy i najnowocześniejszy system rowerów publicznych w Europie.
Podobnie wyglądała polityka Adamowicza wobec, równie prężnych i zadziornych ruchów miejskich: najpierw opór, potem przyglądanie się, wreszcie częściowa asymilacja. Dzięki temu budżet obywatelski na 2019 rok wynosi prawie 20 mln zł. Oczywiście, ruchy miejskie chciałyby kilka razy więcej, a cykliści nadal daremnie domagają się prawa do jazdy główną osią Trójmiasta. Ale niewątpliwie miejska polityka znacznie poszerzyła się dzięki asymilacji ich postulatów. Nie poznamy już odpowiedzi na pytanie, jak dalece przebiegłaby ta asymilacja w kolejnej prezydenckiej kadencji Pawła Adamowicza. Czy zaczęłaby się przebudowa Gdańska wedle haseł miasta ludzkiej skali i małych odległości? Tak mogę podejrzewać. I bardzo trudno jest mi się pogodzić z faktem, że już się tego nie dowiem.
Miasto otwarte
Ostatecznie jednak to nie infrastruktura wydaje się największym dokonaniem Pawła Adamowicza jako prezydenta Gdańska. Tym dokonaniem jest wspólnota. Nad tym, co znaczy dzisiaj „być gdańszczaninem”, Paweł Adamowicz zastanawiał się od początku swej politycznej kariery. Stawiał to pytanie w książce „Gdańsk jako wyzwanie”, którą wydał w 2008 roku, a odpowiedź zawarł w tytule książki opublikowanej w 2018 roku. Ten tytuł brzmi właśnie „Gdańsk jako wspólnota”. To także odpowiedź Adamowicza na uciążliwe dla gdańszczan pytanie o dziedzictwo Solidarności. Jak je dzisiaj rozumieć? Dla tragicznie zmarłego prezydenta wyrażało się ono w dwóch słowach.
Pierwszym jest aktywność. Przez wiele lat prezydentury Adamowicz swoim uczestniczącym sposobem zarządzania starał się na różne sposoby uaktywnić gdańszczan, wciągać ich do współdziałania. Z czasem zaś prezydent coraz mocniej akcentował znaczenie otwartości dla owego „bycia gdańszczaninem”. To ten Adamowicz, „tęczowy konserwatysta”, który zdecydował się iść na czele gdańskiego Marszu Równości, zarazem podkreślając, że robi to jako rzymski katolik. To także ten Adamowicz, który ze swoimi współpracownikami budował specjalny program integracji imigrantów i głosił, powołując się na papieża Franciszka, że należy przyjmować ich w Polsce. Za co Młodzież Wszechpolska wystawiła mu, tak jak i grupie innych samorządowców, polityczny akt zgonu.
Do wszystkich gdańskich naj-, które Gdańsk zawdzięcza prezydentowi Pawłowi Adamowiczowi, w ostatnich dniach przybyło jeszcze jedno: największe na świecie serce ułożone ze zniczy zapalonych wokół pomnika Poległych Stoczniowców. To symbol tej lokalnej wspólnoty, którą Adamowicz starał się przez dwie dekady budować. Dla mnie nawet piękniejszy niż inne jego dokonania. Ale też bardziej kruchy, ulotny, narażony na wypalenie. Dbajmy teraz o ten symbol.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.