Wyspa więzienie, zdrady, tragiczne miłości i dalekie ludy. Oraz bohater, który nazywa się Piłsudski. Bronisław Piłsudski. Wszystko to w pasjonującej powieści biograficznej Pawła Goźlińskiego „Akan”, w której autor przywołuje postać zapomnianego brata słynnego marszałka. – Interesują mnie mity, a właściwie podkładanie pod nie bomb – mówi Goźliński w Vogue.pl.
Paweł Goźliński – teatrolog, dziennikarz, redaktor naczelny wydawnictwa książkowego Agory, a do niedawna również magazynu „Książki”, kiedy bierze się za pisanie powieści, lubi pomieszać fakty i fantazję, historyczne postaci wkręcić w wymyślone kryminalne intrygi i – nie tylko literackie – zagadki. W najnowszej książce zawierzył jednak prawdzie. Sięgnął po dokumenty, listy, prace naukowe swego bohatera, doprawiając je domysłem i wyobraźnią tam jedynie, gdzie archiwa milczały. I tak, gdy na fali patriotycznego wzmożenia wszyscy gonią za mitycznym bohaterem polskiej niepodległości Józefem Piłsudskim, Goźliński rusza w podróż za jego o 13 miesięcy starszym bratem Bronisławem. Idąc po jego śladach, dociera aż na Sachalin, miejsce wieloletniego zesłania bohatera, a zarazem jego spotkania z ludem Ajnów, które uczyniło z Piłsudskiego antropologa i badacza obcych kultur.
Kim byli Ajnowie?
Ludem, o którym w XIX wieku krążyło więcej legend niż rzetelnej wiedzy. Który, jeśli chodzi o wygląd, obyczaje, poezję, język, nie pasował do otoczenia i innych lokalnych nacji. Ajnów nazywano kosmatymi ludźmi i uważano, że są najbardziej owłosionym ludem na Ziemi. Z ekscytacją i odrazą patrzono na ajnowskie kobiety z tatuażami wokół ust. Takie podejście nie sprzyjało „ludzkiemu spojrzeniu” na Ajnów czy też Ajnosów, jak ich wtedy nazywano. Często byli spychani do roli pariasów, jednak na szczęście zainteresowali się nimi również poważni badacze. Tylko trochę dziwni to byli badacze. Ajnami mieszkającymi w Japonii, na Hokkaido, zajmowali się misjonarze, którzy przy okazji ich nawracali i widzieli w nich zaginione plemię Izraela. Na rosyjskim Sachalinie mieli do nich dostęp katorżnicy. Wśród nich Bronisław Piłsudski, zesłaniec i antropolog z przypadku. Początkowo zainteresował mnie on właśnie jako badacz, ktoś, kto pracuje z „dzikimi” jeszcze przed Malinowskim, wybitny, ale znacznie mniej znany. Z czasem dowiadywałem się o nim coraz więcej fascynujących rzeczy.
Dlatego postanowiłeś napisać o nim książkę?
Napisałem ją, bo interesują mnie mity, a właściwie podkładanie bomb pod te mity. Przecież kiedy myślimy o Syberii, a właściwie Sybirze, to wyświetlają się nam pod powiekami zesłańcy jak z obrazów Grottgera. Ból, cierpienie, ale niepozbawione głębokiego sensu. Sensu ofiary, która ma przynieść wolność ojczyźnie. Ewentualnie myślimy o Dostojewskim: że na Syberię jedzie się odkupić winy, uszlachetnić, zbawić.
Chciałem te mity oskrobać, zobaczyć, co jest pod spodem. Wiedziałem, że muszą istnieć również przypadki, gdy Syberia nie jest wyłącznie miejscem katastrofy, ale: A – sukcesu, B – fascynującej przygody, C – budowania sensu życia, domu, a niekoniecznie zbawienia. I to okazało się prawdą, bo cała masa polskich zesłańców zajmowała się nie tylko cierpieniem, ale też budowaniem naukowych, a nawet wojskowych i szpiegowskich karier. Cieszy mnie każda historia, która przeczy cierpiętniczemu stereotypowi.
W „Akanie” ważne było dla mnie również rozbijanie mitu na temat kobiet na Syberii, tych wspaniałych narzeczonych i żon, które jechały za zesłańcami, by pięknie się nimi opiekować. Jak ja bym chciał, żeby one za nimi wcale nie jechały! Skazywały się bowiem na potworny los. Porządek na Sachalinie – wyspie, którą zgodnie z utopijnymi założeniami katorżnicy i zesłańcy powinni zmienić swoją pracą w raj – opierać się miał na trójcy: Rodzina, Tradycja, Wiara. Ale jaka rodzina, skoro na dziesięciu mężczyzn przypadała tam jedna kobieta? Do tego warunki ich życia były tak ciężkie, że jedynym sposobem dla kobiet, żeby przetrwać, często była prostytucja. Los tubylczych kobiet był jeszcze gorszy, a sytuacja, kiedy zesłańcy zakładali tymczasowe rodziny, które porzucali, kiedy wracali do domu, to była smutna norma.
Zaczęliśmy od antropologii i zesłania, ale w twojej opowieści właściwie cały czas wypadają z kolejnych szkatułek i szufladek niesamowite historie. Od Amerykanów, którzy chcą dopłynąć na biegun północny, a trafiają na Jakucję, przez odwiedziny Czechowa w kolonii karnej na Sachalinie, po komunę warzywno-rolniczą stworzoną przez zesłańców. Ale są też wspomniany mrok, beznadzieja, „obóz koncentracyjny” z całym jego okrucieństwem.
Z Sachalinem było tak: Rosjanie zajęli go trochę przypadkiem, a trochę po to, żeby nie zrobili tego Japończycy i nie znalazł się on w amerykańskiej strefie wpływów. To Polacy, paradoksalnie, przynosili rozwiązania, co robić z tym kawałkiem jałowej ziemi. Po powstaniu styczniowym było ich na Syberii tylu, że ze swoim buntowniczym nastawieniem wymagaliby Bóg wie jak wielkich garnizonów i więzień. A Sachalin to, podobnie jak niegdyś Australia, naturalne więzienie bez murów. Tylko warunki inne.
Dwa lata temu pojechałem tam z rodziną. Po pierwsze, żeby uwierzyć w to wszystko, o czym czytałem i nie do końca mieściło mi się w głowie. Po drugie, żeby się uwiarygodnić w oczach czytelnika, dowieść, że wiem, o czym piszę. Tej podróży zawdzięczam opisy przeżyć, które wykorzystałem w powieści. Sachalin okazał się wcale nie piekłem, ale niesamowitym miejscem z piękną przyrodą, dzikim wybrzeżem, monumentalnymi górami, rwącymi rzekami i gościnnymi ludźmi. A z drugiej strony to miejsce, o którym lokalsi mówią: „Było więzienie, jest więzienie”.
W książce pewną rolę odgrywa droga budowana przez zesłańców wśród bagien i księżycowego krajobrazu. Miałem okazję się nią przejechać. Okazało się, że wygląda tak jak przed 130 laty, kiedy więźniowie budowali ją, mrąc jak muchy. Parę dni później pojechaliśmy obejrzeć miejsca, w których istniały kiedyś ajnowskie wioski. Był maj, ale nagle uderzył buran, niemal tajfun, walił śnieg, wiatr wywalał ciężarówki do rowów, a ja jechałem po wąskiej drodze z żoną i dzieckiem.
Nieodpowiedzialni turyści!
Właśnie. Wyspa jest nieznośnie nieprzewidywalna i trudna. Więc nie wiem, jakim cudem miałaby się zmienić z więzienia bez murów w zbożową kolonię, która wyżywi pół Rosji. Była to idiotyczna utopia. Bronisław z trudem tam dotarł i z trudem przeżył. Ale mimo wszystko w tym piekle zbudował sobie dom, miał ważne związki z kobietami – niwchijską szamanką Wunit i ajnowską matką jego dzieci Ciusammą.
Zanim jednak zbudował ten dom, wyszedł z innego domu. Tego samego, w którym wychował się słynny Ziuk. Piszesz o „katastrofie rodzinnej”, którą była rodzina Piłsudskich.
Kiedy czytam biograficzne książki o Józefie i przymierzam to do dziennika Bronisława, widzę, jak wybiórczo jest traktowane ich dzieciństwo. Można np. spotkać określenia, że ojciec Piłsudskiego był wspaniałym przedsiębiorcą oraz utopistą, tymczasem to jest historia może nie nieudacznika, ale na pewno pechowca. Wymyślał projekty, których nie kończył, zaczął nawet budować pałac, lecz zanim rodzina się do niego przeniosła, a Piłsudski senior wycisnął z fabryczek chociaż rubel zysku – wszystko spłonęło. Zamożna dotąd familia od tej pory tułała się po wynajętych mieszkaniach. A przypomnijmy, że Broniś i Ziuk mieli jeszcze dziesięcioro rodzeństwa! Poza tym ich dojrzewanie to nie jest opowieść o narodzinach żelaznego patriotyzmu, tylko historia nieustannie zakochanych chłopaków, którzy ganiają za dziewczynami i rywalizują o ich uwagę.
Ta rywalizacja jest ciekawa. Ziuk jest młodszy od Bronisia, co prawda tylko o 13 miesięcy, ale zawsze wygrywa, co budzi frustrację i poczucie krzywdy u Bronisława.
Bo Ziuk jest śliczny, błyskotliwy, dowcipny i ma w nosie reguły. To zresztą zostało mu do końca życia. A tymczasem na jego starszego brata spadają obowiązki. Czasami musi w rodzinie Piłsudskich zastępować pogrążonego w długach i wciąż marzącego o dochodowych interesach ojca.
Broniś miałby prawo znienawidzić brata, tymczasem są bardzo ze sobą związani, oni się wzajemnie stwarzają w jakimś tańcu przepychańcu.
Cieszę się, że tak to widzisz, bo o to właśnie mi chodziło. Czytam dziennik, w którym Broniś pisał bardzo często, jak nie znosił młodszego brata. Ale niby dlaczego miał pisać, że go kocha? Dzienniki ze swej natury są zwykle wylewem frustracji. Jednak w zapiskach można też odnaleźć sygnały głębokiej więzi, która później wpłynie na los obydwu. Kiedy Broniś pakuje się w antycarskie spiski i zostaje aresztowany, Ziuk broni brata za wszelką cenę, chce go uchronić przed karą. Broniś zostaje skazany na śmierć, a carska łaska sprawia, że ląduje na 15 lat na Sachalinie. Tymczasem Józef dostanie „tylko” pięć lat na Syberii. Co ciekawe, Ziuk będzie się starał dołączyć do brata. Oczywiście władze na to nie pozwolą. Dwóch Piłsudskich na jednej wyspie to zbyt niebezpieczna konstelacja.
Wprowadzasz jeszcze jednego bohatera, który nie jest ani Bronisiem, ani Ziukiem i którego imienia nie poznajemy. Uczestniczy w niektórych wydarzeniach, ale na los Bronisława patrzy z boku.
Jego pierwowzorem jest inny zesłaniec i etnograf – Wacław Sieroszewski. Chciałem nawiązać do „Jądra ciemności” Conrada, kiedy jeden bohater wyrusza w podróż, by odszukać drugiego, który przed laty trafił „do dziczy”. Tyle że narrator „Akana” nie odnajduje kogoś, kto został przez tę dzicz wessany i przemieniony w potwora. Wręcz przeciwnie, odnajduje kogoś, kogo „dzicz” – w potrójnym cudzysłowie – uczyniła wyjątkowo dobrym i ludzkim.
Największa przyjemność pisania „Akana” polegała na odkrywaniu przedziwnych spotkań ludzi i światów, które zresztą miały swoje dalsze ciągi poza kartami powieści. Tak jest z rodziną Bronisława Piłsudskiego. Opuszczona przez niego ajnoska „żona” Ciusamma i ich dzieci, syn i córka, przeprowadzili się z współplemieńcami na Hokkaido. Ajnowie w japońskim społeczeństwie byli pariasami, więc zapomnieli, a raczej wyparli pamięć o swoich korzeniach. Jeden z japońskich badaczy zajmujących się dorobkiem Bronisława odnalazł jednak jego wnuka. Poznałem go rok temu w Zakopanem. O swoim dziwnym polskim dziadku dowiedział się dopiero w wieku 30 lat.
Dlaczego Bronisław porzucił sachalińską rodzinę? Przecież kiedy trafił na tę wyspę więzienie, to tam właśnie, wśród Ajnów, znalazł prawdziwą przestrzeń wolności. A gdy po latach wrócił do ojczyzny, znów czuł się zniewolony.
Z wyspy wypchnęła go dopiero wojna rosyjsko-japońska, która zaczęła się w 1904 roku, a skończyła się ponad rok później inwazją na Sachalin. Wcześniej, kiedy Bronisław wyrwał się do Władywostoku, po dwóch latach wrócił na wyspę. Może przeczuwał, że tam, po drugiej stronie, nie ma już dla niego miejsca. Że jeśli wyjedzie z wyspy, nigdy nie uda mu się zintegrować z własnym życiem.
To postać tragiczna, nawet pomijając jego śmierć – najprawdopodobniej samobójczą. Utopił się przecież w paryskiej Sekwanie w 1918 roku, na kilka miesięcy przed odzyskaniem przez Polskę niepodległości.
Chciałem napisać powieść, w której pytanie o to, w jakim stopniu jesteśmy prowadzeni przez los, który może mieć różne twarze – historii, rodzinnego przeznaczenia, narzuconych okoliczności, psychologii – a na ile sami decydujemy o kształcie naszego życia, pozostaje otwarte. Zależało mi przy tym, żeby mojego bohatera nie zamykać w żadnej szufladce. Przede wszystkim chciałem go poznać, dlatego przeczytałem niemal wszystko, co o nim dotąd napisano i co sam napisał. To, owszem, zbliżało mnie do odtworzenia jego historii, ale nadal miałem poczucie, że Broniś mi się wymyka. Uznałem więc, że żadne fakty nie mogą mi przeszkadzać w dotarciu do prawdy. I postanowiłem napisać o nim powieść. Oczywiście zakładałem, że nigdy do końca nie będę wiedział, w jakim stopniu tworzona przeze mnie postać pozostaje autonomiczna, a na ile wlewam w nią moje poglądy i nieuświadomione tęsknoty.
Na przykład za przygodą, za daleką wyspą, za dzikimi ludami… Bo to bardzo chłopacka opowieść! Istny Karol May.
To prawda, trochę tak. Tęsknota za tym, żeby życie głęboko nas dotykało, przeszywało, żeby nawet nie wiedząc po co, wiedzieć, że się żyło. Myślę, że on wiedział. Każda biografia to zapis egzystencjalnej katastrofy, nie mam co do tego złudzeń. Ale bardzo mi zależało, żeby czytelnik po przeczytaniu „Akana” nie pozostał z poczuciem, że to opowieść o klęsce Bronisia. Chciałem pokazać również jego triumf, moment, kiedy jego praca z Ajnami przynosi efekt, kiedy udaje mu się ocalić, jeśli nie ich życie jako plemienia, to przynajmniej godność jako ludzi. Moment, kiedy dzięki Bronisławowi tak zwany cywilizowany świat przestaje w nich widzieć „dzikusów”.
Jest też piękny fragment, kiedy Bronisław zachwyca się, wcale nie na sposób naukowy, poezją Niwchów (dawniej zwanych Gilakami) i Ajnów.
Bronisław wydał zbiorek niwchijskich pieśni, w którym pisze o swojej bardzo intensywnej relacji z tymi ludźmi i ich poezją. Niezwykłą. Na przykład niwchijska liryka tworzona przez kobiety, które w tym świecie miały bardzo niski, niemal niewolniczy status. Jednocześnie tworzyły wspaniałe, „kompensacyjne” pieśni, które były wyrazem ich bólu, miłości, niespełnienia. Zwykle stylizowane na pożegnania samobójczyń. Ale kiedy Bronisław opuszczał wyspę, jeszcze nie na zawsze, i żegnał się z tubylczymi przyjaciółmi, niwchijskie kobiety zaczęły pisać wiersze na jego temat! Często miłosne, jak dedykowane mu pieśni autorstwa prawdopodobnie związanej z nim Wunit. Ale potem, jadąc przez wyspę, Broniś zamienił się rolami z niwchijskimi pieśniarzami i to on recytował tubylcom ich poezję.
Między innymi dlatego nie cierpię, kiedy Piłsudskiego opisuje się formułą „król Ajnów”. Bo co to znaczy? Biały kacyk, który rządzi plemieniem dzikusów. Nie ma powodów, żeby tak o nim myśleć. Niwchowie nazwali go Akanem, czyli starszym bratem, którym on w istocie był. Nie chodziło mu tylko o to, żeby zbadać tubylczą kulturę, opisać rytuały, spisać pieśni, zebrać przedmioty rzemiosła. Przede wszystkim chciał pomóc im przetrwać. Zakładał szkoły dla niwchijskich i ajnowskich dzieci. Próbował uczyć tubylców uprawiania ziemniaków, co nie do końca wyszło, bo to jednak lud myśliwych i zbieraczy, nieprzywykły do tego, że trzeba czekać do wiosny, aż coś wyrośnie. Za to doprowadził do masowych szczepień Gilaków, by ratować ich przed zarazami, które przywlekli biali.
To prawda, że sytuacja tubylców na Sachalinie przypomina losy Indian Ameryki Północnej. Twoje skojarzenia z Karolem Mayem są więc uprawnione. Również dlatego, że chociaż rozmawiamy o rzeczach poważnych, chciałem przede wszystkim opowiedzieć fascynującą historię. Chciałem, żeby „Akan” był na swój sposób książką przygodową, żeby ją czytano i żeby na historii Bronisia nie osiadał nigdy więcej biblioteczny kurz.
"Akan", Paweł Goźliński (wyd. Agora 2019).
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.