Piłka nożna tłumaczy świat, a mecz może być pretekstem do rozmów na głębsze tematy. Wychodząc od piłki, można opowiedzieć nie tylko historię konkretnego miejsca, lecz także przybliżyć emocje – cierpienie albo wielką radość ludzi - mówią Anita Werner i Michał Kołodziejczyk, autorzy książek „Nadzieja FC. Futbol, ludzie, polityka” i „Mecz to pretekst. Futbol, wojna, polityka„.
Potraficie beztrosko oglądać mecz? Czy od razu zastanawiacie się nad kontekstem geopolitycznym drużyn, na które patrzycie?
Anita Werner: Ja potrafię, wczoraj na przykład oglądałam mecz Ligi Mistrzów.
Michał Kołodziejczyk: Oglądaliśmy mecz Liverpool kontra Bayer Leverkusen.
No właśnie, jak to u was wygląda?
A.W.: Normalnie. Siedzimy i oglądamy, bez żadnego gadania o kontekstach.
M.K.: Nieprawda! Rozmawialiśmy o tym, że w Niemczech klub nie może mieć nazwy pochodzącej od sponsora, a Bayer ma taką tylko dlatego, że powstał jako klub przy fabryce, tej od aspiryny. Więc właściwie jako jeden z nielicznych w całym kraju może mieć w godle reklamę.
A.W.: Dobra, przyłapałeś mnie.
M.K.: Zastanawiałem się też, z jakiej opcji politycznej są amerykańscy właściciele Liverpoolu, któremu kibicuję, ponieważ to był dzień wyborów w Stanach.
Faktycznie beztrosko.
M.K.: Prawda?
A.W.: Michał pokazał mi, że piłka nożna tłumaczy świat, a mecz może być tylko pretekstem do rozmów na głębsze tematy. Wychodząc od piłki, można opowiedzieć nie tylko historię konkretnego miejsca, lecz także przybliżyć emocje – cierpienie albo wielką radość ludzi.
M.K.: Simon Kuper, jeden z moich ulubionych dziennikarzy, piszący zresztą nie tylko o sporcie, mówił, że za pomocą piłki można opowiedzieć o świecie zaskakująco dużo.
Mam wrażenie, że swoimi książkami stawiacie pytanie, czy sport jako pasja wciąż istnieje. W dobie opowiadania o piłce w kontekście biznesu, polityki, korupcji i przemocy wydaje się, że nie bardzo.
M.K.: Piłka zawsze była usytuowana w tym kontekście. Ale może świat futbolu stał się sferą zepsucia właśnie dlatego, że był bardzo ważny dla ludzi, a ci najbardziej zamożni zorientowali się, że to świetne narzędzie kontroli i władzy? Władimir Putin, zanim najechał Ukrainę w 2014 roku, na igrzyska w Soczi zorganizował fabrykę dopingu, żeby wygrać i pokazać wszystkim: jesteśmy niezwyciężeni. To samo zrobił Adolf Hitler w 1936 roku i Benito Mussolini, kiedy organizował drugi w historii mundial – Włosi mieli go wygrać, żeby pokazać, że jako faszyści są gotowi do podbicia Europy. Sport zawsze był zapraszany do świata polityki, teraz też tak jest. Ale czy to znaczy, że piłka nie istnieje? Moim zdaniem istnieje, wystarczy, że pójdziesz na orlika. Poza tym pieniądze może i są motywacją chłopaków, którzy zaczynają trenować, ale najlepsi piłkarze na świecie raczej nie pochodzą z bogatych rodzin, więc trudno im się dziwić. Mbappe to przecież postać z podparyskich, najuboższych przedmieść.
Dlatego złamanie mu nosa było tak symboliczne.
M.K.: Otóż to. A Zinedine Zidane? Byłem w dzielnicy, z której on pochodzi – pamiętam chłopców, którzy siedzieli w upale na klatkach schodowych w zimowych płaszczach, ponieważ pod nimi ukrywali długą broń. Oczywiście są piłkarze, którzy pochodzą z dobrych domów, jak Kaka, ale to są raczej rzadkie przypadki. Z drugiej strony nie jest tak, że każdy w najbiedniejszej dzielnicy może wyjść na ulicę, pograć i zostać wielkim piłkarzem. Ale na pewno piłka daje nadzieję wielu ludziom.
Na co dała ją bohaterom waszych reportaży?
A.W.: W historii z Tanzanii piłka dała szansę chłopakom z albinizmem na to, żeby mogli pokazać, że są tacy jak inni. Stworzyli drużynę, która grała profesjonalnie, w lidze. Ich przekaz był jasny: jesteśmy ludźmi, potrafimy grać w piłkę. I to nieźle! A to znaczy, że można nam dać pracę, wynająć mieszkanie. Można nam zaufać.
W Tanzanii raczej: nie wykluczyć, nie zabić.
A.W.: W tym kraju dochodziło do ataków na osoby z albinizmem, to fakt. Ludzie wierzyli, że odrąbana ręka albo noga takiej osoby przynosi szczęście. Codzienność człowieka z albinizmem od samego początku jest bardzo trudna: rodzina może cię nie zaakceptować. Mało tego: twoi najbliżsi mogą wręcz chcieć cię zabić – ze strachu i przez wierzenia. Potem konfrontujesz się w grupie rówieśniczej w szkole. Zawsze jesteś inna. Osoby z albinizmem mają problemy ze wzrokiem, więc jeśli nie mają odpowiedniej opieki, gorzej się uczą, przez co nie mogą znaleźć pracy, nikt nie chce im wynająć mieszkania.
M.K.: Mnóstwo problemów, które powodują, że osoby z albinizmem są tam wykluczone.
A.W.: Ci chłopcy jeździli na mecze w najbardziej ryzykowne dla nich rejony Tanzanii, tam, gdzie do ataków dochodziło najczęściej. I udało im się przekazać konkretny komunikat: nie zabijajcie nas. Piłka okazała się tam lepiej rozumiana niż suahili – język, którym mówi ponad 50 milionów Tanzańczyków.
M.K.: Piłka to dla nich poczucie bezpieczeństwa, możliwość normalnego funkcjonowania – coś, co reszcie wydaje się oczywiste, ale dla nich nie jest. Futbol daje im nadzieję na wolność.
Reportaże o Tanzanii i Rwandzie są chyba najtrudniejsze w odbiorze. Opowiadają o najstraszniejszych formach wykluczenia.
A.W.: Punktem wyjścia reportażu o Rwandzie jest historia Erica, byłego bramkarza reprezentacji Rwandy, który jest Tutsi, a trzydzieści lat temu w czasie ludobójstwa przeżył dlatego, że jego koledzy z drużyny, którzy byli Hutu, postanowili nie pociąć go maczetami na kawałki, tylko ukryli go w swoich domach, pomogli w ucieczce. To jest historia traumy, którą przeżył cały naród. Opowieść o tym, jaka może być skala nienawiści człowieka wobec człowieka. Ale też historia o tym, jak ten naród się podnosi i poprzez przebaczenie idzie w kierunku pojednania.
Kiedy czytałam ten reportaż, przypomniały mi się słowa Wojciecha Tochmana, który po napisaniu książki „Dzisiaj narysujemy śmierć” mówił, że można oczekiwać od społeczności po takich doświadczeniach pojednania, ale nie można wymagać wybaczenia.
M.K.: Jedna z naszych bohaterek mówi, że przebacza się dla siebie, a nie dla innych. Ale ja nie wiem, czy to prawda.
A.W.: Mówiła o tym Janet, w wiosce pojednania, w której byliśmy. Od lat obok ofiar mieszkają tam oprawcy. Janet mówiła, że nienawidziła wszystkich Hutu i nie wyobrażała sobie, jak w ogóle można się po tak strasznej tragedii pojednać, nie mówiąc o wybaczeniu. Ale doszła do momentu, w którym chciała to zrobić dla siebie. I zrobiła to.
M.K.: Janet straciła w 1994 roku brata, który umierał, torturowany przez tydzień. A ona spędziła dwa miesiące, ukrywając się w wychodku. Teraz mieszka w wiosce z oprawcami, a ja mam myśleć, że są przyjaciółmi? Że ona dobrze czuje się z tym, że ktoś, kto wtedy zabijał, karci teraz jej dzieci? Trudno mi w to uwierzyć. Myślę, że to długotrwały, bardzo skomplikowany eksperyment, którego efekty poznamy za kilkadziesiąt lat.
A.W.: Eric, opowiadając swoją historię, dał nam wiele dowodów na to, jak ważne w niej było to, że był znanym piłkarzem. Kiedy do domu, w którym się ukrywał, wpadło Interhamwe, na podłogę spadł album fotograficzny i otworzył się akurat na stronie ze zdjęciem reprezentacji, na którym był Eric. To dosłownie uratowało mu życie. Jednak on twierdzi, że ostatecznie i tak ważniejsze były relacje z przyjaciółmi, którzy go ratowali, a nie bycie piłkarzem. Dla mnie Rwanda jest przykładem kraju, w którym ludzie trafili do najniższego poziomu piekła, ale teraz robią wszystko,żeby z niego wyjść. Razem. Rwandyjczycy nie zapominają o tym, co się stało, bo tego nie da się zapomnieć. Ale chcą iść dalej.
Piszecie, że Rwanda po ludobójstwie stała się kobietą.
A.W.: Mężczyźni nie żyli albo byli w więzieniach. Kobiety, które przeżyły, zostały z dziećmi, którym też udało się przeżyć – musiały wziąć odpowiedzialność za całe rodziny. Często adoptowały sieroty.
M.K.: Z czasem w konstytucji zagwarantowano kobietom 30 proc. stanowisk w rządzie, a trzy lata temu w izbie niższej parlamentu Rwandy kobiety stanowiły ponad 61 proc. składu. Najwięcej na świecie.
A.W.: Właściwie w każdym z naszych reportaży, poza tym o Tanzanii, kobiety odegrały ważną rolę.
M.K.: Niestety nie dlatego, że ktoś je docenił, tylko dlatego, że nie miały wyjścia. Piszemy na przykład o katastrofie lotniczej, w której zginęła prawie cała drużyna Chapecoense z Brazylii – 71 osób, w tym 19 zawodników drużyny z małego miasta.
A.W.: Ta katastrofa uruchomiła kobiety pracujące w klubie, w miejskim ratuszu. Kobiety zaczęły działać.
M.K.: Wyobraź sobie taką sytuację: w nocy budzi cię telefon z informacją o tym, że samolot się rozbił. Zrywasz się, przychodzisz do pracy i okazuje się, że nie pracujesz już w klubie piłkarskim, tylko w przedsiębiorstwie pogrzebowym. To, czy ten klub wciąż będzie istniał, jest na twoich barkach.
A.W.: A był to klub, który pozwolił całemu miastu uwierzyć w swoją moc. Drużyna z niewielkiego miasta w Brazylii leciała do Medellin na finał Copa Sudamericana.
M.K.: Wszyscy z Chapeco uwierzyli, że mała drużyna pokona gigantów, że chłopcy z ich miasta potrafią podbić Amerykę Południową. Że są ważni. I ktoś w ostatniej chwili im to marzenie odebrał. A kobiety i tak postanowiły iść do pracy, zająć się wszystkim po tej strasznej katastrofie. Mężowie im mówią: „Zostaw to, ta praca jest dla ciebie traumą”, ale one zostają. Zdecydowały, że odbudują ten klub – dla miasta i całego regionu. To jest siła kobiet.
A.W.: To jest historia o tym, jak znaleźć nadzieję, kiedy wydaje się, że jej już naprawdę nie ma. Neto, główny bohater naszego tekstu, jeden z sześciu pasażerów samolotu, którzy przeżyli, mówi, że z każdego zła można wyciągnąć coś dobrego. Trudno w to uwierzyć, patrząc na cały obrazek: katastrofa lotnicza, prawie cały klub ginie, energia miasta, które do tej pory tętniło życiem, zostaje zgaszona, a on chce szukać czegoś dobrego? Neto udało się wyjść z traumy, przekuł ją w działanie.
M.K.: Historia podobnych katastrof lotniczych to opowieści, na których można zbudować silne i odporne społeczności. Manchester United spadł w 1958 roku – dzieciaki Busby’ego odbudowały klub i po 10 latach wygrały Ligę Mistrzów. Torino spadło w latach 40. – co prawda nie odbudowało potęgi, ale ma niezwykle oddanych kibiców, którzy się nie poddali. Takie tragedie mogą budować więź między tymi, którzy przetrwali, ale mogą też skutecznie dzielić. Wiemy o tym doskonale, żyjąc w kraju, w którym katastrofa lotnicza podzieliła naród.
To chyba też dość symboliczne dla piłki, prawda? Futbol może łączyć, dawać przestrzeń do rozmowy ludziom, którzy poza nią mają niewiele wspólnego. Z drugiej strony jest sferą intensywnych podziałów i wzajemnej wrogości – ten paradoks widać w większości waszych tekstów.
M.K.: Stadion jest tak duży, że pomieści wszystkich. Zwykle ma prawą i lewą część: dosłownie i metaforycznie. W Polsce trybuny są dość jednorodne – najbardziej zaangażowani kibice to najczęściej osoby o prawicowych poglądach. Mam wrażenie, że na świecie jest to bardziej zróżnicowane. Są kluby, w których z jednej strony widać hasła narodowe, a z drugiej tęczowe flagi.
A.W.: Jeśli chcesz zorganizować manifestację, stadion jest do tego najlepszą przestrzenią.
M.K.: Nie musisz jej zgłaszać, rejestrować. Kibice wykorzystują to na całym świecie, na przykład w Turcji.
Tam chyba widzieliście najbardziej przemocowe sceny na stadionach?
A.W.: W Turcji stadion i mecz to miejsce i czas na wykrzyczenie własnej tożsamości, zwłaszcza jeśli jest się Kurdem. Klub Amedspor z miasta Diyarbakir jest dla Kurdów jak drużyna narodowa. Historia tego klubu jest historią walki o równouprawnienie i wolność Kurdów, którzy są w Turcji mniejszością.
M.K.: Liczącą 18 milionów.
A.W.: Dzięki temu klubowi Kurdowie mają głos. On im daje możliwość zaistnienia na terenie, który jest dla nich bezpieczny. Oczywiście: doświadczają kar federacji piłkarskiej, mają problemy z policją, są oskarżani o rozpowszechnianie terrorystycznych haseł, ale nie ma takiej kary, która odwróciłaby ich od tego, żeby walczyć o swoją tożsamość.
M.K.: Kojarzymy z grubsza FC Barcelonę – wiemy, że są Katalończykami. Bilbao: to może mniej powszechna wiedza, ale orientujemy się, że to kraj Basków i że jest tam Athletic Club. Są kluby jednoznacznie kojarzone z lokalną grupą – mieszkańcami miasta albo jakiegoś regionu. A o klubie 18 milionów Kurdów w Turcji, ja, działający w sporcie 25 lat, dowiedziałem się dwa lata temu! Kurdów wyparto ze sportu, wykluczono ich.
A.W.: Kiedy podczas naszego pobytu w Turcji Amedspor grał z Bursasporem, właściwie już na samym początku na boisku lądowały butelki, kubki z wodą, ostre przedmioty, a piłkarz, który miał wykonać rzut rożny, musiał mieć asystę policji. Sędzia nie przerywał meczu.
M.K.: Z kolei kapitanka żeńskiej drużyny Amedspor powiedziała: „To, co chłopaki przeżywają na boisku, to nic, my to dopiero mamy przeżycia!”. I opowiedziała nam o meczu, po którym piłkarki miały połamane nogi, krew ciekła im po głowach. Trenerka ich drużyny dostała w twarz od trenera drużyny przeciwnej. Takie akty agresji pokazują, z czym Kurdowie muszą się mierzyć na co dzień.
Jaką nadzieję daje im piłka?
A.W.: Nadzieję na widoczność, na niebycie wymazanym. Opowiadając o niej, dotykamy historii dyskryminacji i jej źródeł. To historia pełna walki, krwi, niepotrzebnych ofiar. Niezbyt odległa. I znów: zaczyna się od piłki nożnej, ale dotyka losów ludzi, którzy mieszkają przecież bardzo blisko nas.
Anita Werner: dziennikarka Faktów TVN i TVN24, prowadząca Fakty po faktach. Pracowała jako reporterka, prowadziła serwisy informacyjne i programy publicystyczne. Była autorką cyklu Dama Pik, którego bohaterkami były znane kobiety ze świata polityki i kultury, z Europy i Afryki. Laureatka wielu dziennikarskich nagród. Współautorka książek „Mecz to pretekst. Futbol, wojna, polityka” i „Nadzieja FC. Futbol, ludzie, polityka”.
Michał Kołodziejczyk: dyrektor redakcji Canal+ Sport, wcześniej redaktor naczelny WP SportoweFakty. Przez wiele lat pracował jako dziennikarz sportowy w „Rzeczpospolitej” i „Przeglądzie Sportowym”. Laureat Nagrody Press im. Bohdana Tomaszewskiego w 2019 roku. Współautor książek „Mecz to pretekst. Futbol, wojna, polityka” i „Nadzieja FC. Futbol, ludzie, polityka”.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.