Do 24 listopada 2019 roku można oglądać wystawy jednego z najważniejszych wydarzeń świata sztuki, tym razem zorganizowanego pod hasłem „Obyś żył w ciekawych czasach”. Złotymi Lwami nagrodzono pawilon Litwy oraz amerykańskiego artystę Arthura Jafę. My zwracamy uwagę także na nowe kierunki, w które zmierzali artyści biennale.
Jeszcze kilka lat temu wielkie weneckie wydarzenie przyglądało się głównie samo sobie i swojej ponad stuletniej historii, lekko podgryzając własny wiekowy ogon. W dobie załamania porządków, szczytujących nierówności społecznych i zmian klimatycznych biennale skierowało jednak swój wektor na świat zewnętrzny. Dzięki temu wybrzmiał, bodaj najciekawszy od dekady, głos o współczesności. Jakie diagnozy na jej temat postawili twórcy?
Monografie
Zachwyciły wystawy towarzyszące, czyli obrzeża wielkiej imprezy, przede wszystkim te w Palazzo Grassi (siedzibie Pinault Collection) i w Gallerie dell’Accademia. Po raz pierwszy od co najmniej kilku lat wystawy zorganizowano już nie w formule kuratorskich popisów czy przewrotnych przeglądów prywatnych kolekcji, ale jako pokazy monograficzne. Choć zakres tematyczny mają wąski, dają się czytać na wielu poziomach, nie tylko przez ekspertów. Kuratorzy ze stajni Pinault pokazali malarstwo Luca Tuymansa – belgijskiego erudyty zaglądającego w miękkie podbrzusze współczesności, w korzenie zła, w to, co niewygodne, wyparte. Accademia przygotowała natomiast bezkompromisowy pokaz prac Georga Baselitza, grając na nosie tym, którzy w tym miejscu szukają klasyki (dla nich interesująca będzie chociażby umiejscowiona w salach obok wystawa szkiców Leonarda da Vinci, wszystko w ramach jednego biletu). I Tuymans, i Baselitz to w czasie zwiedzania biennale pozycje obowiązkowe dla tych, którzy, zmęczeni konceptualnymi wygibasami, szukają cięć prostych i czystych.
Materialność sztuki
Powrót do rzeczy widać też w pawilonach narodowych. Kuratorzy w tym roku pochylili się nad materialnością i substancją sztuki. Dużo więc w pawilonach mówi się o rzeźbie i przestrzeni, chociażby w świetnym pawilonie amerykańskim, gdzie pokazano prace tuza rzeźbiarskich eksperymentów, 77-letniego Martina Puryeara. Proste, organiczne formy, szlachetne materiały wyeksponowane w jasnym pawilonie. Można obejrzeć je jako formalno-kompozycyjne rozgrywki, a można odczytać z nich zaangażowaną historię o symbolach wolności, na przykład przeskalowanej czapce, która stała się znakiem francuskiej rewolucji. W każdej z tych wersji Puryear prezentuje się przekonująco, bez popadania w egzaltację czy nadmierną narracyjność. Koniecznie zerknąć trzeba też na zaprezentowane w Arsenale rzeźby amerykańskiego klasyka Jimmiego Durhama, nagrodzonego za całokształt pracy artystycznej. Ciekawie na tym tle wypadają polska prezentacja i „Lot” Romana Stańczaka – zdekonstruowany przez artystę, wywrócony na drugą stronę samolot pasażerski. Jeśli spróbuje się szukać w tej instalacji powrotu do materialności; analizy przedmiotu i krytycznego potencjału, który niesie ze sobą praca rzeźbiarza (mówiąc zupełnie dosłownie: możliwości wywracania rzeczy na drugą stronę, po to by pokazać ich prawdziwą istotę), można czerpać z niej dużą radość. Choć, oczywiście, wymaga to wyłączenia odniesień do polskiej publicystyki.
Zmiany klimatyczne
Publicystyczny refren powraca, mimo wszystko, w wielu pawilonach. Najczęściej jako artystyczny głos o tym, że szykujemy sobie klimatyczną zagładę (tę opowieść formułuje na przykład zupełnie dosłownie pawilon skandynawski). Warto zwrócić uwagę na dwie z prezentacji narodowych podejmujących takie wątki. Pierwsza to oczywiście hitowa wystawa litewska (nagrodzona nagrodą główną biennale) – odtworzona w przestrzeni wystawienniczej plaża, którą zwiedzający oglądają z góry. Performerzy leniwie oddają się zajęciom każdego urlopowicza: a to przerzucają gazetę, a to grzebią w piasku. Gdzieś między tymi małymi gestami formuje się przedapokaliptyczna wizja tego, że to już ostatni moment takiego świata. Koniec jest cichy i wkrada się niezauważenie. Bezbłędnie odmalowuje to litewski pawilon, jednocześnie pokazując umiejętność, którą ciągle ma sztuka: zawarcia w jednym (tu: ruchomym) obrazie tego, co wymaga tysiąca słów. Podobne wątki pobrzmiewają w pawilonie francuskim, gdzie pokazano pastelową, wodną instalację Laure Prouvost osnutą wokół motywu podróży przez świat, którego kształt definitywnie się rozpada.
Nowe kierunki
Pozostając przy podróżach, organizatorzy tegorocznego biennale przygotowali też fajerwerki związane z tak zwanymi nowymi miejscami. Na mapie pawilonów narodowych w tym roku po raz pierwszy pojawiła się Ghana z rozkładającą na łopatki prezentacją (i świetną samą architekturą pawilonu!), w której pierwsze skrzypce gra malarska supergwiazda Lynette Yiadom-Boakye. W Wenecji pokazała nowy portretowy kierunek. Nad prezentacją czuwał między innymi Okwui Enwezor, zmarły w tym roku nigeryjski kurator, znany z przetarcia instytucjonalnych ścieżek dla sztuki z Afryki (prezentował ją wcześniej na przykład na documenta). Niewielka przestrzeń pawilonu Ghany ma do pewnego stopnia podobny intelektualny rozmach, precyzję i piękno. Nie można również odpuścić pawilonu Indii, który powrócił na mapę biennale po ośmiu latach nieobecności. Uwagę zwraca zwłaszcza instalacja Jitisha Kallata oparta na motywie listu, który w 1939 roku Mahatma Gandhi wysłał do Adolfa Hitlera. Ciepłe przyjęcie pawilonu Indii, których obecność na biennale była wcześniej zbyt przypadkowa, można odczytać jako wpuszczenie innych, nie mniej prawomocnych głosów, do europocentrycznego kanonu sztuki współczesnej.
Ciekawe czasy, które obiecali nam twórcy biennale w tym roku, stały się faktem. O dziwo i na szczęście, w tych ruchomych piaskach historii udało się jednak powołać do życia artystyczną jakość, której można się złapać i trzymać bardzo mocno, przypisując jej nawet lekko konserwatywny rys. Warto zerknąć na to, co nad laguną, by pocieszyć się, że choć moment trudny, to sztuka i wystawiennictwo w rozkwicie.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.