Polski dizajn: Lexavala. Przepis na lokalną markę
Lexavala, niewielka marka z Nowego Sącza, produkuje dizajnerskie lampy uwielbiane przez architektów i publiczność branżowych wystaw. Za przedsięwzięciem stoi były snowboardzista Jakub Szkaradek.
Nie skończył ASP ani studiów projektowych. Na początku w jego życiu liczył się tylko snowboard. – Startowałem w zawodach, a rodzicom mówiłem, że studiuję – mówi Jakub. Pasja do sportu, który wciąż uprawia, okazała się jednak cenną lekcją. – Snowboard nauczył mnie, że wcale nie trzeba być najlepszym. Ludzie zapamiętają cię na lata, jeśli rozwiniesz własny styl. Będziesz się dobrze bawić, a przy okazji pokażesz swój charakter – opowiada, mając na myśli technikę, estetykę, poczucie humoru i oryginalność. Tę filozofię przeniósł do dizajnu, tworząc autorską markę lamp Lexavala.
Pierwszy projekt powstał z przekory. – Zobaczyłem w sklepie projekt metalowej lampy Wever & Ducré. Gdy dowiedziałem się, ile kosztuje, opadła mi szczęka – wspomina, przyznając, że dziś kwota rzędu 1500 złotych za markową lampę nie robi już na nim wrażenia. Jednak dla dwudziestokilkulatka, który do tej pory kupował w Ikei, otworzyła się nowa perspektywa.
– Estetyka zawsze była dla mnie ważna. Wtedy przekonałem się, że mogą stać za nią koncept, perfekcyjne wykonanie i cena – dodaje.
Jako typowy geek postanowił pójść dalej: zbadać technologię i zrobić lampę po swojemu, w podobnej technice, ale z innego, szlachetniejszego materiału, np. kamienia. I choć wyprodukowanie prototypów okazało się trudne i absurdalnie drogie, zrobił je. – Dlaczego? Bo byłem ciekawy, traktowałem to jak projekt artystyczny – przyznaje.
Dwie z trzech lamp odsprzedał w cenie produkcji, trzecią zostawił na pamiątkę. A w międzyczasie poznawał klasyki dizajnu i obmyślał kolejne modele.
Eksperyment: Lexavala
Markę założył w 2018 roku w Nowym Sączu, rodzinnym mieście, gdzie – jak mówi – da się zrobić wszystko. Polskie zagłębie milionerów wyrosło dzięki przedsiębiorczości kilku pokoleń. Najpierw, pod koniec lat 50., w ramach Eksperymentu Sądeckiego wspierano tu jak nigdzie w Polsce inicjatywy oddolne. Później czasy transformacji umożliwiły rozkręcenie intratnych biznesów. Dziś rozwój regionu wyznacza dynamika lokalnych prywatnych firm. – Jeśli chcę zrobić coś nietypowego, idę do dowolnego zakładu, przedstawiam się jako syn Piotra, bo wszyscy się tu znają, i pytam, czy między dużymi zamówieniami da się wykonać jedno małe, eksperymentalne zlecenie. Zazwyczaj się udaje – mówi Jakub, który nie ukrywa, że zaczynał ze skromnym budżetem, częściowo pozyskanym w lokalnym urzędzie pracy. – W Warszawie z takim startem nie miałbym szans – dodaje
Pięć modeli
Projekty Lexavali są techniczne w formie, ale nieoczywiste estetycznie. Industrialną estetykę przełamują wyszukany kolor, kamień z wyraźnym rysunkiem albo połysk metalu.
– Jeden z moich bardziej rozpoznawalnych modeli, czyli Misalliance, jest wariacją na temat popularnej oprawy świetlówkowej Philipsa, którą wciąż można spotkać w halach produkcyjnych – zdradza Jakub. Lekkość i elegancję nadał jej, stosując cienką i delikatną blachę. – To jeden z tych projektów, nad którymi często pracuję sam, polerując ręcznie metalowe elementy – opowiada.
Flagowy produkt Lexavali – kinkiet Twain – w zamyśle też jest minimalistyczny. Kulisty klosz ujęty dwoma rozchylającymi się skrzydełkami. Wypolerowana złota blacha odbija ciepły blask, a biała w innym wariancie zlewa się ze ścianą, budując rzeźbiarską strukturę. Jeszcze bardziej surowe są lampy Poem – wąskie kamienne prostopadłościany, z których sączy się światło. Zaś industrialna Acra ogranicza się do złotych detali, będących oprawą mlecznobiałej świetlówki.
Najmłodsze dziecko Lexavali to Oblivion – niewielki prostopadłościan z aluminium, w którym ukryto moduł ledowy.
– Ma 98-procentowe odwzorowanie barw, czyli do złudzenia przypomina światło dzienne – mówi Jakub. Bryła zawieszona na delikatnych drucikach i polakierowana w kolorze hipnotyzującej ultramaryny staje się abstrakcyjną lewitującą rzeźbą.
Organiczny rozwój
Pięć modeli lamp z różnych materiałów to na razie całe portfolio Lexavali, która jest ceniona przez architektów i zdobywa prestiżowe nagrody, np. Must Have, czyli nagrodę publiczności podczas Łódź Design w 2019 roku. – Chcę, by firma rosła, ale nie za szybko i nie za wszelką cenę – mówi Jakub, który bardziej od rozmachu, jaki dałyby mu pieniądze inwestorów, ceni własną ścieżkę i niezależność. – Lubię swoje eksperymenty i lubię robić rzeczy – podsumowuje, ściągając do Nowego Sącza przyjaciół z Warszawy, którzy razem z nim rozbudowują markę. A po pracy wspólnie jeżdżą na desce.
1/6Polski dizajn: Lexavala. Przepis na lokalną markę
(Fot. Paweł Rybicki)