Współpracował z Alexandrem McQueenem i Adidasem. Teraz działa na rzecz organizacji Parley for the Oceans, próbując uczynić design już nie tylko bardziej innowacyjnym, lecz także zrównoważonym. – Projektowanie definiuję jako wspólną pracę nad rozwiązywaniem problemów – mówi brytyjski designer Alexander Taylor, który już 13 marca będzie gościem specjalnym ARENA DESIGN.
Z Alexandrem Taylorem, którego portfolio ucieleśnia ideę innowacyjności, rozmawiam przez telefon. Aż dziwne, że nie używamy w tym celu jakiejś specjalnej aparatury. Taylor zaprojektował bowiem co najmniej kilka produktów, w których rozwiązania technologiczne z jednej dziedziny, zastosowane w innej, zrewolucjonizowały konstrukcję lub procesy wytwórcze. Tak było z lampą Fold zaprojektowaną dla Established & Sons, wytwarzaną z jednego płatu aluminium i wyginaną niczym kawałek kartonu, by zminimalizować koszty transportu i produkcji, czy z technologią Primeknit, inspirowaną dzianiną tapicerską, którą Brytyjczyk wykorzystał do stworzenia butów dla marki Adidas.
Jakie cele przyświecały ci, gdy wkroczyłeś na ścieżkę projektowania?
No cóż, na samym początku kariery miałem w sobie – do dziś zresztą mam – dużą ciekawość dotyczącą tego, jak powstają przedmioty. Jako dzieciak chciałem być artystą. Dopiero z czasem zwróciłem się w stronę projektowania. To był dobry sposób, by poćwiczyć i połączyć moje zainteresowania praktyczne z zainteresowaniem sztuką jako taką. I choć moje prace do dziś są namacalne, przemysłowe, to zawsze były wynikiem poszukiwań. Design był dla mnie sposobem, by zastosować interesującą mnie metodologię w praktyce.
A jak definiujesz innowację? Czy pociąga cię raczej sama idea nowości, czy też zrobienie czegoś tak, jak należało to zrobić od początku, wywrócenie na nice całego procesu?
Raczej to drugie, choć jest wiele poziomów innowacji. W sensie praktycznym i podstawowym innowacja może być prostą interwencją, która pozwala spojrzeć na zjawisko z nowej perspektywy. Albo może być czymś znacznie większym: zmianą systemową, na poziomie wielkich inwestycji i technologii, która niesie ze sobą przekształcenie makrosystemu. Innowacja może więc być zarówno praktycznym zastosowaniem jakiejś nowatorskiej idei, jaki i sposobem myślenia. Bycie innowatorem to dla mnie funkcja tego, kto łączy kropki. W mojej pracy bardzo ważne są sieciowanie i współpraca z utalentowanymi ludźmi, z których każdy jest ekspertem w swojej dziedzinie. Moim zadaniem jest zachęcenie tych różnych osób do tego, byśmy stworzyli coś wspólnie i znaleźli to makrorozwiązanie dla mikroproblemu. To podejście niekoniecznie jest przełomowe, ale pomaga wrócić do korzeni projektowania, które na swój użytek definiuję jako wspólną z innymi pracę nad rozwiązywaniem problemów.
To kojarzy mi się z warsztatami dawnych mistrzów, gdzie na dzieło składała się praca niezliczonych – choć anonimowych – terminatorów, pracujących niestrudzenie nad jakąś ideą.
Tak, w wykładzie, z którym przyjeżdżam do Polski, odwołuję się do perspektywy systemowej i roli projektanta – kogoś, kto stoi w przedpokoju wielkiego przemysłu i zagląda do środka, jednocześnie oceniając i zbierając te rozmaite wrażenia do kupy. Tak jak mówisz, Da Vinci sam nie realizował wszystkich swoich pomysłów, miał do dyspozycji zdolnych pomocników, i to na styku kilku talentów dzieją się moim zdaniem najciekawsze rzeczy. To zderzenie energii i talentów generuje rozpęd. Niekoniecznie to wiedziałem, gdy zaczynałem swoją przygodę z designem, to nie było wystudiowane, ale z dzisiejszej perspektywy widzę, że niemal od początku tak pracowałem. Jedną stroną tej samej monety, jaką jest bycie projektantem, jest mieć pomysł, ale drugą – znaleźć ludzi, którzy będą z tobą pracować nad osiągnięciem tego celu.
Powiedziałeś kiedyś, że rozpoczynając współpracę z marką Adidas, nie byłeś zainteresowany stworzeniem jednej pary butów, tylko przewartościowaniem tego, jak tworzone są wszystkie buty. Czy myślisz, że ci się to udało?
Kiedy zostałem zaproszony przez markę w 2007 roku, żeby wziąć udział we wspólnym projekcie, zaczęliśmy od zwiedzania fabryki w Scheinfeld, która jest jedyną niemiecką fabryką będącą w posiadaniu firmy. Nigdy wcześniej nie projektowałem buta. Pokazano nam wtedy coś, co okazało się w zasadzie taśmą montażową ich obuwia sportowego: te wszystkie kawałki i części składowe, które zszywano, sklejano i formowano, by stworzyć ówczesny model buta biegowego. Tych części potrafiło być między 15 a 25. Z perspektywy projektanta, którego zadaniem jest racjonalizacja procesów, sens miało zadanie pytania, czy równie dobry but można wytworzyć z jednego kawałka, z wykorzystaniem jednego procesu. Od tego się zaczęło, ale też taki był brief. Sprowadzono mnie wraz z kilkorgiem innych projektantów z całkiem innych branży właśnie po to, żebyśmy do produkcji butów zastosowali techniki i sposoby myślenia właściwe projektantom mebli czy architektom. Dla mnie było to precedensowe zlecenie, które zaważyło na tym, jak chciałem odtąd pracować. I choć początkowo zostaliśmy zaproszeni do projektu trwającego sześć miesięcy, byłem zainteresowany właśnie długofalową zmianą całego procesu produkcji butów, więc dostrzegłem w tym swoją szansę. I tak w miejsce tego pierwotnego, sześciomiesięcznego projektu zainicjowaliśmy projekt trwający cztery i pół roku. Nigdy bym nie podejrzewał, że Adidas będzie wytwarzać 22 miliony takich butów rocznie. Dzięki tej współpracy pojawiły się też inne rozwiązania – zrozumieliśmy, że możemy rozwinąć produkcję przędzy, z której powstają nasze tkane buty, a także popracować nad różnymi sposobami „montażu” butów z poszczególnych elementów. Otworzyło to wiele nowych wątków: np. ten dotyczący myślenia o odnawialności zasobów, lokalizacji fabryk albo kwestii estetycznych, bo but powstający z jednego kawałka przędzy miał nowy wygląd, który wymusił nową tożsamość produktu i nowe osiągi. Wszystko to – te elementy, które zrodziły się przy okazji pracy nad innowacyjnym butem, ale były o tyle „większe” niż ten pojedynczy projekt – stało się z czasem podstawą mojej nowej metody pracy. Jej sukces pozwolił mi na dalszą współpracę z marką Adidas, która polegała na rozwijaniu kolejnych technologii i sposobów produkcji.
To wymagało sporej odwagi ze strony marki, bo w zasadzie postawiłeś ich produkcję na głowie!
Tak, to świetnie zadziałało, a teraz ich zaangażowanie w kolekcję Adidas x Parley pokazuje, że chcą się zmienić nawet za cenę ryzyka. To się nie wydarzyło z dnia na dzień, ale masz rację – to zmiana na wielką skalę, w której jest wiele niewiadomych i która wymaga ogromnych inwestycji. To działo się stopniowo, ale uzbroiło nas w doświadczenia i narzędzia, by wprowadzić długofalową zmianę.
Czy możesz opowiedzieć o współpracy z Parley for the Oceans?
W tle naszej współpracy z Adidasem zawsze była nowa technologia. Początkiem współpracy z Parley for the Oceans [organizacji, która zajmuje się informowaniem szerokiej publiczności przy udziale znanych postaci ze świata sportu, sztuki i designu o potrzebie ratowania bioróżnorodności morskiej fauny – przyp. red.] była prezentacja nowego modelu buta na konferencji klimatycznej przed Zgromadzeniem Ogólnym Organizacji Narodów Zjednoczonych w 2015 roku w Nowym Jorku. Tuż przed nią ktoś z Adidasa zadzwonił do mojego studia i zapytał, czy mógłbym wykorzystać przy tym projekcie technologię, nad którą wówczas pracowałem – Tailored Fibre, włókna używanego dotąd w przemyśle samochodowym – a przy tym zrobić but z plastikowych sieci wyłowionych z oceanu przez Parley for the Oceans [konkretnie chodziło o pławnicę, czyli pionową siatkę dryfującą w morzu, w którą łapią się nie tylko całe ławice ryb, lecz także niezliczone ilości innych morskich stworzeń – przyp. red.]. Prototyp miał być gotowy za osiem dni w Nowym Jorku – a ja byłem w Londynie, a ekipa Adidasa w Niemczech. Dzięki sieci Parley for the Oceans skontaktowaliśmy się z „zielonym” chemikiem, Adidas ze swojej strony oddelegował nam do pracy materiałoznawcę. Jakimś cudem udało się skoordynować projekt w tym króciutkim czasie i wytworzyć pierwszą parę butów, która została następnie zaprezentowana przed ONZ. Znowu mamy tu do czynienia z czymś, co udało się na wielu poziomach – chociażby na poziomie estetycznym, bo ten but to także wizualny sposób opowiedzenia historii Parley for the Oceans przy pomocy surowego, brutalnego wręcz, nylonowego materiału. Udało się przekuć tę opowieść w funkcjonalny prototyp. Sześć dni spędziliśmy na wytężonej pracy, a reszta, po prezentacji butów podczas konferencji, to już historia. [śmiech] Z mojej perspektywy był to na pewno moment definiujący karierę, miał też niesamowity wpływ na sposób, w jaki pracujemy. I choć od początku perspektywa najlepszych praktyk była nam bliska, to dopiero ta współpraca otworzyła nam oczy na wiele zasadniczych kwestii, chociażby takich jak problem zaśmiecenia oceanów plastikiem. To utrwaliło też nasze zaangażowanie w pomoc Parley for the Oceans i marce Adidas w pracy na rzecz nieco lepszego jutra.
Czy czujesz, że świat przekroczył już pewien próg, za którym powrót do projektowania bez uwzględnienia wpływu na środowisko jest niemożliwy?
Nie jestem pewien. Bo z jednej strony nie da się już ukryć tego, że jest źle, a świat mody i sportu – a w zasadzie wszyscy, którzy wytwarzają nowe produkty – musi przejąć część odpowiedzialności za ten stan rzeczy. Ale z drugiej strony, ta wiedza pozostaje w konflikcie z tym, co obserwuję na co dzień, bo nie widać większego spowolnienia ani w produkcji, ani w konsumpcji. Jak więc to zmienić i uregulować? Myślę, że odpowiedzialność za zmianę rozkłada się po równo między konsumentem a domami produkcyjnymi. Zmiana w świadomości zachodzi, bo przynajmniej rozmawiamy o tym, że należy coś zrobić, ale moją obawą jest to, że proces wdrażania tych zmian zajmie kolejnych dziesięć lat.
Mam coraz silniejsze poczucie, że wytwarzanie i kupowanie nowych rzeczy zaczyna się robić moralnie dwuznaczne. Jednym z pomysłów na to, jak temu zaradzić, jest nadawanie przedmiotom drugiego życia, kupowanie z drugiej ręki.
Na pewno. Producenci z kolei muszą zadbać o lepszą jakość, żeby mieć pewność, że raz wyprodukowane rzeczy wytrzymają dłużej. Klienci za to powinni mieć świadomość tego, że za niższą ceną idzie niższa jakość. Trzeba ograniczyć zwłaszcza produkcję przedmiotów z plastiku, co oczywiście wymaga też ogromnych nakładów edukacyjnych. Naprawdę wierzę, że trzeba edukować wszystkich, od dołu do góry, w wielkich firmach, bo nawet jeśli zarząd rozumie potrzebę wprowadzenia zmian, nie zawsze wie, jak je przeprowadzić technicznie. No i zmiana wymaga inwestycji – nie zawsze nakładów finansowych, ale na przykład czasowych – chociażby rozważenia idei sezonowości w modzie. Myślę, że powinniśmy tego uczyć młodych ludzi w szkołach projektowania – że są rozwiązania, które podważają status quo. Stałe zapotrzebowanie na nowe rzeczy, którym karmi się właśnie moda ze swoją wielością sezonowych kolekcji, również przyczynia się do problemu. Ale może w przyszłości będziemy potrafili przełamać dyktat sezonów, a sezony staną się systemami, na czym wszyscy skorzystamy.
Czytałam nie tak dawno o drukowaniu butów na drukarkach 3D w domu przez indywidualnych klientów. Czy myślisz, że to jest rozwiązanie, które mogłoby trochę zmienić zasady gry i wpłynąć chociażby na ideę sezonów w modzie?
Tak. Myślę, że to się może zdarzyć, ale trzeba się zastanowić, jak dojdziemy do momentu, w którym marki będą miały w sobie tyle otwartości, by potrafiły oddać produkt i jego wytwarzanie w ręce klienta i przyjąć chociażby, że po drodze coś może pójść nie tak. Gdy już pozbędziemy się tej przeszkody, myślę, że spokojnie zawitamy w świecie, w którym ludzie będą sami drukować sobie buty. Albo przynajmniej będą korzystać z jakiejś bardziej lokalnej infrastruktury, np. małego sklepiku w pobliżu, który będzie drukował buty z przesłanego pliku, a klienci będą tam odbierać gotowy produkt – albo tylko jego część, np. podeszwę. Idea finalnego odbiorcy produkującego samemu rożne dobra konsumpcyjne jest bardzo ekscytująca, bo generuje całą masę pytań. Czy duże marki będą wtedy sprzedawać materiały, czy pliki? Czy klient sam będzie nadrukowywał sobie trzy paski albo „swoosh” marki Nike? Sam jestem ciekawy, jaki produkt z tego wyjdzie.
Co w tym pomyśle wydaje się ci się najbardziej innowacyjne?
Chyba to, że drukowanie w domu znacząco ogranicza powstawanie odpadów. Ludzie będą produkować dokładnie tyle, ile potrzebują, firmy nie wytworzą więc towarów, które będą potem zalegać na półkach, kończąc jako inwentarz martwy, z angielska deadstock. To temat, który w ciągu ostatniego roku bardzo zyskał na popularności, ciągle ktoś się zastanawia, jak ograniczyć nadprodukcję materii. Wytwarzanie lokalnie lub w mniejszych, lepiej dopasowanych do podaży ilościach jest bardzo zdrowe – właśnie dlatego, że ma ograniczać masy produkowanego i, co nie mniej ważne, transportowanego towaru lub przyczyniać się do transportu na krótszych dystansach. To wszystko prowadzi do nowych możliwości i nadziei na mniejsze ilości odpadów, co jest fantastyczną wiadomością i wspaniałym kierunkiem rozwoju dla handlu detalicznego. Mamy też swój udział w tym trendzie, współpracując jako studio z fabryką w Azji.
Na czym polega ta współpraca?
Ludzie z fabryki sami się do nas odezwali jakiś rok temu i pojechaliśmy tam raczej bez planu. Wykrystalizował się on dopiero, gdy zobaczyliśmy magazyny pełne martwego inwentarza. To otworzyło zupełnie nowy rozdział w naszej działalności, bo postanowiliśmy nie wytwarzać niczego nowego, tylko przetwarzać istniejące rzeczy. Kiedy już zużyjemy zalegające w ich magazynach towary, możemy przyjrzeć się łańcuchowi dostaw i zacząć rozmawiać z ich kontrahentami, żeby wykorzystać także ich surowce – bo materii do produkcji jest już na świecie wystarczająca ilość, byśmy przez wiele lat, a może nawet nigdy więcej nie musieli wytwarzać nowej. To jest nasz punkt wyjścia – z tej współpracy zrodzi się mała kolekcja ubrań i akcesoriów, którą mamy nadzieję zaprezentować szerokiej publiczności jeszcze w tym roku. Znów się uczymy, wchodząc do kolejnej branży, co bardzo mi się podoba.
Czy w ten projekt zaangażowani są jacyś projektanci mody?
Nie, na tym etapie nie. Kolekcję toreb i ubrań tworzymy sami, tylko z pomocą szwaczki, ale staramy się przede wszystkim wykorzystać nasze świeże spojrzenie studia spoza branży, tak jak to miało miejsce w przypadku współpracy z Adidasem. Sporo z naszych kontaktów z niemieckim gigantem było zakulisową współpracą o charakterze konsultingowym i pozwoliło na stworzenie swoistej platformy wymiany, na której dziś możemy przetestować część naszych pomysłów.
Współpracowałeś dotąd z dwojgiem najbardziej ikonicznych projektantów Wielkiej Brytanii – Alexandrem McQueenem i Stellą McCartney. Te projekty dzieli przynajmniej 15 lat, a czy coś je łączy?
To były bardzo różne doświadczenia, bo moja współpraca z Alexandrem McQueenem przed laty polegała na zaprojektowaniu mebli do jego domu – wymyśliłem m.in. skrzynię na lookbooki, projektowałem specjalne półki. To był wspaniały i szczególny projekt, w zasadzie nigdy o nim z nikim nie rozmawiałem. Kiedy Alexander je zobaczył, zareagował na nie niemal jak na elementy garderoby, to było niezwykłe, jak patrzył na rzeczy, rozkładał je i składał na nowo. Niesamowity facet. Tymczasem współpraca ze Stellą krąży wokół wspólnego projektu butów z Joachimem de Callatay, szewcem-rzemieślnikiem, który tworzy m.in. dla Lanvin czy Adidasa. Opracowywaliśmy metody szycia, które miały usprawnić procesy z perspektywy recyklingu. W tym projekcie również braliśmy pod światło każdy etap produkcji i zastanawialiśmy się, jak znaleźć najprostsze rozwiązanie. W tym sensie wzrastaliśmy i uczyliśmy się wraz z całym domem mody i z tą kolekcją. Oba te projekty były naprawdę bliskie mojemu sercu.
A czy jakiś projektant ma szczególne miejsce w sercu Alexandra Taylora?
Nadal kocham pracę Alexandra McQueena, a także House of the Queen, bo dziś z częścią osób, które współtworzą tę markę, łączy mnie po prostu przyjaźń. A jeśli chodzi o perspektywę projektanta, bardzo cenię Alastaira Rae, twórcę londyńskiej marki Albam, za estetykę i talent.
Zobacz prace projektanta na Instagramie.
ARENA DESIGN 2019 odbędzie się 12–15 marca w Poznaniu pod hasłem „TransFormacje”. Więcej informacji o imprezie, wystawach i gościach tutaj.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.