Pokazany na 80. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji film „Bestia” francuskiego reżysera Bertranda Bonello pokazuje świat, w którym możemy dobrowolnie pozbawić się uczuć. Czy warto wyrzec się miłości, by przestać cierpieć?
Strach ma wielkie oczy Léi Seydoux. W „Bestii” Bertranda Bonello („Saint Laurent”) francuska aktorka gra Gabrielle, którą w 1910, 2014 i 2044 roku łączy silna więź z Louisem (George MacKay). W czasach belle époque, a konkretnie wielkiej powodzi w Paryżu, gdy Sekwana zalała pół miasta, jako utalentowana pianistka przyciąga rzeszę fanów. Wśród wielbicieli wyróżnia się Louis, który nie zważając na męża Gabrielle, zamożnego właściciela fabryki lalek, zakochuje się w artystce. A ta zwierza mu się z towarzyszącego jej nieustannie lęku. Czego obawia się Gabrielle? Czegoś nieuchwytnego, nieuchronnego końca, tajemniczej bestii. Film powstał na kanwie opowiadania Henry’ego Jamesa „Bestia w dżungli” (1903) o irracjonalnym strachu przed tytułową bestią, który przeradza się w obsesję. Czy przekonanie o nieuniknionym zagrożeniu staje się samospełniającą się przepowiednią? Tę część filmu zrealizowano zgodnie z zasadami sztuki – gdyby wyłączyć „Bestię” po pierwszych 45 minutach, moglibyśmy uznać, że za nami seans kostiumowego melodramatu.
W 2014 roku francuska modelka Gabrielle próbuje swoich sił w Hollywood. Bierze udział w castingach, włóczy się po Los Angeles, pilnuje nie swojej willi na wzgórzu. Lewis to frustrat, incel, stalker, który Gabrielle przeraża i fascynuje. Czuje niewypowiedzianą bliskość, choć przecież nigdy wcześniej go nie spotkała. W każdym razie nie w tym życiu. Te fragmenty filmu nawiązują do slasherów z lat 70., przebojowego „Krzyku” z lat 90., „Mulholland Drive” Davida Lyncha, korzystając z prostych motywów kina grozy ze scream queens w rolach głównych – piękna dziewczyna sama w wielkim domu nie może być bezpieczna.
Poprzednie życia Gabrielle przeżywa ponownie podczas zabiegu „oczyszczania” DNA, któremu poddaje się w roku 2044. W jego wyniku pamięć, emocje, dusza zostaną wymazane. Gabrielle stanie się lalką jak z fabryki męża jednej z jej wcieleń, marionetką, sztuczną inteligencją –skuteczną, lecz pozbawioną człowieczeństwa. Tę odsłonę „Bestii” Bonello kręci na chłodno – jak na dystopię przystało, monumentalna architektura podkreśla naszą alienację, złowroga technologia usiłuje zniszczyć ludzkość, sami zresztą chętnie się jej poddajemy. Gabrielle nie chce już czuć lęku, który towarzyszy jej przez całe życie i życia. Wie, że w wyniku „oczyszczania” straci także miłość, a właściwie jej powidoki. Waha się, gdy i w tym wcieleniu spotyka na swojej drodze ukochanego. Jak w „Zakochanym bez pamięci” oboje szykują się, by oddać siebie w zamian za poczucie bezpieczeństwa. Poczucie, oczywiście, złudne. W 1910 roku zakochanym zagroziła powódź, w 2014 – trzęsienie ziemi w Los Angeles, a w 2044? W tej niedalekiej przecież przyszłości (reżyser specjalnie cofnął się o 20 lat i wybiegł 20 lat naprzód, by każdy widz czuł odniesienie do własnych przeszłości i przyszłości) „oczyszczanie” wydaje się nie ostatecznością, ale koniecznością. Prawdopodobnie maszyny już dawno przejęły władzę nad światem, prawdopodobnie katastrofa klimatyczna zdziesiątkowała ludzkość, prawdopodobnie człowieka nie czeka już nic dobrego. Żeby móc spojrzeć w otchłań bez lęku, by pożegnać się z ginącym światem, by przestać czuć bestię czyhającą za rogiem, trzeba się poddać „oczyszczaniu”. Czy Gabrielle zmieni zdanie? Czy jej ukochany uzna, że miłość pokona strach? Czy razem stawią czoła rzeczywistości?
Bonello częściej stawia pytania, niż na nie odpowiada. „Bestii” bliżej do impresji, koszmaru sennego, wizji medium (prorokini odgrywa tu zresztą istotną rolę) niż do traktatu filozoficznego. Reżyser skłania widza do poddania się filmowemu doświadczeniu. Tak jak Gabrielle zanurza się w niebycie czarnej dziury – w ten sposób dokonuje się zabieg – tak widz musi pozwolić twórcy wciągnąć się w głąb króliczej nory. Nie próbuje on przekonać nas o potędze miłości (powtarza się tylko romantyczna piosenka Roya Orbisona „Evergreen” ze słowami „Love is evergreen, evergreen like my love for you”) – love story Gabrielle i Louisa na każdej płaszczyźnie czasoprzestrzennej kończy się tragicznie – lecz raczej o tym, że to ból, słabość, wrażliwość czynią nas ludźmi.
I strach – ten najbardziej prymarny, egzystencjalny, wszechogarniający. Ten, który każe zatrzymać się przed przepaścią, dostrzec zagrożenie tam, gdzie go nie ma, szukać jego źródła w sobie. „Bestia” oddaje neurozy bliskiej przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, gdy lęk staje się nie tylko immanentnym doświadczeniem człowieka, lecz także dominującą narracją społeczną. Koniec zbliża się wielkimi krokami, a może już tu jest. – Czy umiesz zagrać strach przed czymś, czego nie widzisz? – pyta Gabrielle reżyser w jej 2014 roku. Zdjęcia kręci się na tle green screenu, ale aspirująca aktorka bez problemu wyobraża sobie bestię. Krzyk przerażenia otwiera i zamyka film.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.