Agnieszka Traczewska od kilkunastu lat fotografuje Żydów, w tym religijnych i ultraortodoksyjnych – chasydów. Sztuka to nie lada, wymagająca nie tylko zawodowej, profesjonalnej maestrii, ale też często umiejętności wejścia w świat tak różny od tego, jaki oglądamy na co dzień. Album „Kroke” opowiada o historii, lecz przede wszystkim o współczesności żydowskiego życia religijnego w Krakowie.
W Jerozolimie, przy wejściach do ultraortodoksyjnej dzielnicy Mea Szarim, w podtelawiwskim Bnei Brak, wiszą na murach ogromne tablice zawierające prośbę do turystów i obcych przechodniów. Można ją zamknąć w takich zdaniach: Nie naruszajcie naszego spokoju, przestrzegajcie umiarkowania w ubiorze (dla chasydów nieskromne są odkryte ramiona i krótkie rękawy, sukienki krótsze niż do połowy łydki, a u mężczyzn szorty), nie łamcie naszych obyczajów (istnieją miejsca, gdzie mieszkające tam społeczności do tego stopnia przestrzegają segregacji płci, że kobiety i mężczyźni nie mieszają się ze sobą nawet na publicznych chodnikach). Na dobrą sprawę zakazana jest również uliczna fotografia, choć akurat ten wymóg nie jest specjalnie przestrzegany. Gdyby był, Traczewska musiałaby poszukać innego zajęcia. A może i nie. Fotografka – zdaje się – ma w sobie ten niezwykły dar, że portretowani ludzie zrobią dla niej nawet to, co zabronione, bo czują się przy niej bezpiecznie.
Ostatni album Traczewskiej nosi tytuł „Kroke”, co w języku jidysz znaczy po prostu „Kraków”. Książka opowiada o historii, lecz przede wszystkim o współczesności żydowskiego życia religijnego w Krakowie, osobliwie w dzielnicy Kazimierz, która – również dzięki żydowskiej, wielusetletniej przeszłości – należy do największych atrakcji turystycznych miasta. Sztuką jest, by w miejscu, gdzie rządzą bohema, hipsterka, knajpy i kasa, portretować miejsca i ludzi jakby z zaprzeszłej epoki, w jakimś sensie nie tylko niedzisiejszych, lecz również nierzeczywistych, z innych sfer i bytów.
Fotografia Traczewskiej jest delikatna, bo chyba tylko w ten sposób da się opowiadać o sprawach najbardziej intymnych, zaś wiara do takich właśnie należy. Autorka zdjęć podąża za szczegółem, utrwala prywatność i momenty szczególnych wzruszeń. Lecz w żadnym razie nie jest wścibska, podglądacka. To nie są zdjęcia robione dzięki uchylonej firance lub przez dziurkę od klucza. Ortodoksi wiedzą, że są fotografowani, lecz fotografka i kamera nie wydają się czymś, co brutalnie ingeruje, rozprasza. Jedni patrzą śmiało w szkło obiektywu, inni jakby przez szkło, bo są w rzeczywistości nie z tego świata. Możemy zobaczyć twarze obcujących z Absolutem.
Do tragedii Holocaustu ziemie II Rzeczpospolitej, a zwłaszcza jej południowo-wschodnie Kresy, były królestwem żydowskiej ortodoksji i mistyki. Kraków zaś – powie to każdy historyk – należał do najważniejszych żydowskich ośrodków nie tylko w Polsce, lecz także w Europie. Kazimierz był ojczyzną psalmów i chałatów. Skończyło się i nigdy nie wróci.
W epoce słusznie minionej stał się dzielnicą biedy i chuliganerii. Na murach kamienic można było odnaleźć bez większej trudności ślady po dawnych mieszkańcach, choć ludowa władza próbowała je zacierać z mniejszym lub większym powodzeniem. Świat żydowskich religijnych ortodoksów wyszedł z Zagłady bardziej przetrzebiony niż inne żydowskie społeczności. Kraków – nie był żadnym wyjątkiem – nie lubił tego świata wspominać.
Zmieniła się rzeczywistość i w Krakowie znów pojawili się Żydzi. Przyjeżdżają w podróżach sentymentalnych, w pielgrzymkach do świętych miejsc, takich jak grób rabina Remu. Ci ludzie są dla Traczewskiej tworzywem, ale również przewodnikami i nauczycielami. Okazuje się, że to oni – choćby przyjechali do Krakowa po raz pierwszy – odtworzyli i dali życie żydowskiemu Kroke. Ich spotkanie z Traczewską dało rezultat w postaci wspaniałego albumu.
Agnieszka Traczewska, „Kroke”, Fundacja Chabad Lubawicz
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.