Arturo Pérez-Reverte w centrum kryminalnej zagadki stawia obraz z XV wieku, zabójstwo rycerza oraz dochodzenie toczące się na początku lat 90. XX wieku. Ale nie chodzi tu o prawdę historyczną. Autor stworzył wiarygodną opowieść, przedstawiając świat sztuki średniowiecznej i świat szachów.
Jeśli jeszcze jeden weekend wakacji przed państwem, polecam chwycić za „Szachownicę flamandzką”, czyli wyśmienity, obsypany nagrodami kryminał dobrze znanego w Polsce autora, Artura Péreza-Reverte’ego. Nowe wydanie w przekładzie Filipa Łobodzińskiego (wydawnictwo ArtRage) właśnie trafiło do księgarń. Jeśli miałabym w jednym zdaniu streścić tę książkę, powiedziałabym, że to wyrafinowane skrzyżowanie „Kodu Leonarda da Vinci” z „Gambitem królowej”. Ale chwila, chwila… Dan Brown wydał „Kod…” w 2003, a Walter Tevis napisał swój thriller szachowy w 1983. Tak więc Pérez-Reverte być może znał „Gambit królowej”, ale raczej to Dan Brown mógł się inspirować „Szachownicą flamandzką” przy budowaniu intrygi swojej powieści, a nie na odwrót. Bowiem „Szachownica…” wyszła w 1990 roku i natychmiast stała się bestsellerem. Wszystkie trzy powieści łączy jeszcze to, że każdą z nich sfilmowano. Choć ekranizacja „Szachownicy…” z 1994 roku jej autora mocno rozczarowała.
Pérez-Reverte wchodzi w świat sztuki średniowiecznej i w świat szachów
O czym więc jest „Szachownica…”? Akcja toczy się w 1991 roku (pisarz wyobraźnią ciut wybiegł w przyszłość, skoro książka ukazała się w 1990 roku), ale po trosze też w drugiej połowie XV wieku. Julia, młoda utalentowana konserwatorka sztuki (paląca non stop chesterfieldy bez filtra – zupełnie jak Jean-Paul Belmondo i Jean Seberg w filmie „Do utraty tchu”), pracująca na co dzień w madryckim Muzeum Prado przy renowacji dzieł, przyjmuje również zlecenia od domów aukcyjnych, marszandów czy prywatnych kolekcjonerów. Trafił jej się właśnie cenny okaz, ma odnowić i przygotować do sprzedaży obraz flamandzkiego mistrza Pietera van Huysa z 1471 roku zatytułowany „Partia szachów”. Malarz na dębowej desce uwiecznił rozgrywkę szachową między księciem Ferdynandem z Ostenburga a rycerzem Rogerem d’Arrasem, której przygląda się pochylona nad książką żona księcia, Beatrycze Burgundzka. Julia na zdjęciach rentgenowskich odkrywa ukryty łaciński napis znajdujący się pod warstwą farby: „Quis necavit equitem”, czyli „kto zabił rycerza”, a w nomenklaturze szachowej – „konika”. Dziewczyna postanawia zabawić się w detektywkę i rozszyfrować zagadkę postawioną jej przez malarza 500 lat temu. Wciąga w swoje śledztwo najbliższego przyjaciela, zastępującego jej niemalże ojca, antykwariusza Cesara, marszandkę i starszą od siebie przyjaciółkę Menchu, od której otrzymała zlecenie renowacji obrazu, dawnego kochanka, profesora historii sztuki, Álvara, a także nowo poznanego szachistę Muñoza. Zagadka zapisana na „Partii szachów” od razu podnosi wartość obrazu, jeszcze zanim trafia on na aukcję, i wkrótce zaczyna się nim interesować więcej nieproszonych osób. Pragnienie poznania tajemnicy van Huysa szybko zmienia się w niebezpieczną grę, a gdy Muñoz próbuje odtworzyć tytułową partię szachów, zaczynają ginąć zaangażowane w sprawę osoby.
Choć autor z najmniejszymi detalami opisuje obraz Pietera van Huysa – Julia, César i Muñoz analizują każdy jego centymetr, to dla rozwiania wątpliwości tropicieli historii uprzedzam, że owe dzieło naprawdę nie istnieje, jak nie istnieje powieściowy malarz, bo ten prawdziwy Huys żył i tworzył dopiero w XVI wieku, z kolei królowa o imieniu Beatrycze Burgundzka też była, ale w wieku XII. Jednak Pérez-Reverte nie chciał tu nikogo nabierać na prawdę bądź „nieprawdę historyczną”, a tylko stworzyć wiarygodną opowieść, która mogła się zdarzyć. Zapewne należą mu się słowa uznania za wejście zarówno w świat sztuki średniowiecznej, jak i w świat szachów. Nie wiem, co trudniejsze dla amatorów obu dyscyplin. Bo jeśli jest się amatorką, tak jak ja, w jednym i drugim, pisarz stawia nie lada wyzwanie, by cierpliwie i w skupieniu śledzić kolejne ruchy Muñoza i mordercy czy morderczyni na szachownicy i się nie pogubić, jak również wywody o malarstwie sprzed 500 lat Julii i jej podobnych znawców. A to konieczne, jeśli chce się doczekać rozwiązania zagadki zabójstwa i XV-wiecznego rycerza, i przyjaciół konserwatorki. Wysiłek się opłaca, zapewniam.
„Szachownica flamandzka” niespodziewanie dla autora stała się bestsellerem
Z sukcesem samej powieści było dość zabawnie. Arturo Pérez-Reverte urodzony w 1951 roku przez lata był reporterem podróżującym po świecie i relacjonującym konflikty zbrojne. Po oddaniu wydawcy „Szachownicy flamandzkiej” został wysłany do Zatoki Perskiej, a gdy wrócił, okazało się, że jego książka, napisana dla rozrywki i wytchnienia, stała się nieoczekiwanie bestsellerem. Tak w wieku 34 lat przestał być dziennikarzem, a został pisarzem. Wydał do dziś kilkadziesiąt książek. Jak powiedział dla PAP-u: – Jestem zawodowym pisarzem, profesjonalnym opowiadaczem historii. Rano wstaję, ćwiczę, a potem przez osiem godzin pracuję nad powieścią, którą w danym momencie piszę. Czasami robię to z większą radością, czasami z mniejszą, ale jest to moja praca i staram się skrupulatnie wypełniać moje obowiązki. Są chwile inspiracji, kiedy wszystko idzie świetnie, i takie, gdy praca idzie tak sobie. Ale zawsze jest to praca nieprzerwana, wytrwała i zawodowa. Nie jestem artystą, jestem rzemieślnikiem. Jego powieści, które nie silą się więc na miano dzieł artystycznych, należy zaliczyć do kategorii kryminalnych, thrillerów, przygodowych i historycznych. Jako syn marynarza sam od dziecka zaczytywał się właśnie w takich lekturach, bliscy mu są do dziś Robert Louis Stevenson czy Joseph Conrad. Zresztą piraci z „Wyspy skarbów” towarzyszą Julii z „Szachownicy flamandzkiej” – sama zawsze chciała być jak Jim Hawkins.
Na koniec dobra wiadomość dla wielbicieli prozy Artura Péreza-Revertego – pod koniec października nakładem ArtRage ukaże się jego historyczna powieść „W cieniu orła”, „arcydowcipna nowela w mistrzowskim przekładzie”, znowu Filipa Łobodzińskiego – jak zapowiada wydawca. Jest na co czekać.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.