Pytanie brzmi: czy „Topeka” jest powieścią autobiograficzną, zaś jej autor Ben Lerner chowa się za bohaterem książki Adamem Gordonem? A może to tylko literacka fikcja?
Za pierwszą hipotezą przemawia masa szczegółów z biografii Lernera i Gordona, które są tak podobne, że niemal takie same. Pochodzą z raczej sennego miasta Topeki, stolicy stanu Kansas. Są biali, a na środkowym zachodzie Stanów Zjednoczonych ma to niebagatelne znaczenie. Pochodzą z liberalnych rodzin, żyjących pośród konserwatystów, na dodatek zamożnych, które jednak nie dorobiły się majątku na ropie naftowej, lecz intelektualnym wysiłkiem. Matka prawdziwego Bena to znana psycholożka i teoretyczka feminizmu. Matka wymyślonego Adama również jest feministką oraz uznaną pisarką. Ojcowie – odpowiednio filmowiec i pedagog od trudnej młodzieży – są słabsi od żon. Chłopcy uczą się w elitarnych liceach. Adam z pewnością pójdzie na studia do jednego z prywatnych uniwersytetów z Ivy League, ośmiu najlepszych szkół wyższych USA z miliardowymi budżetami. Może nawet wybierze Brown, który ukończył Ben. Obaj zajmują się oratorstwem, startują w konkursach krasomówczych, które w USA mają rangę niemal równą z rozgrywkami futbolu amerykańskiego, i bardzo zajmuje ich polityka.
Adam Gordon jest rozkapryszony, potrafi czarować i uwodzić, ma raczej wybujałe ego, zaś stabilność psychiczna nie jest jego najmocniejszą stroną. Właśnie te cechy każą wątpić w autobiograficzność „Topeki”, bo kto zdobyłby się na aż taki ekshibicjonizm? Z drugiej strony 43-letni Lerner, pisarz, poeta, nauczyciel akademicki, finalista najbardziej prestiżowych amerykańskich nagród literackich, obecny na scenie od ponad 10 lat, określany jest mianem „chłopca amerykańskiego pisarstwa”, co mężczyźnie w jego wieku po prostu już nie uchodzi.
Jedną z technik używanych w konkursach oratorów jest tzw. „rozsmarowywanie”. Nie mieści się w zasadach fair play. Polega z grubsza na tym, by zarzucić przeciwników taką liczbą argumentów – prawdziwych, naciąganych i ordynarnych kłamstw, żeby w wyznaczonym czasie nie mogli się do nich odnieść. Jedna z opisywanych przez Lernera debat nosi tytuł „Przeciążone sądy prowadzą do zapaści społecznej”. Rozsmarowuje Adam, wyrzucając słowa z prędkością światła: „Świadectwa Gregora dowodzą, że sądy się za-zatkają [ma napad jąkania – przyp. PS] w rezultacie zwiększonego egzekwowania obowiązku alimentacyjnego a przeciążenie sądów doprowadzi do zapaści społecznej zapaść społeczna do konfliktu nuklearnego ataku nuklearnego ze strony Chin lub Korei Południowej w efekcie erozji władzy a to wszystko prze-prze-przeważy nawet największe korzyści jakie oferuje plan zespołu afirmującego a a a Stevenson udowadnia brak wypłacalności takiego programu bez względu na wszystko bo opór ze ze ze strony krajowych instytucji zablokuje realizację więc należy głosować przeciw choćby z powodu szkodliwego oddziaływania bo bo bo nawet jeśli uznamy to za spójny program brakuje sfinansowania kluczowe źródła dla sądów stanu Georgia nie mają zastosowania na poziomie federalnym tylko stanowym więc nie można inaczej głosować jak przeciw”.
Że to nie jest żadna debata? Nie jest i co z tego!
„Topeka” nie ma błyskawicznie toczącej się akcji ani jakiejś specjalnie zagmatwanej intrygi. Lerner chętniej opisuje emocje i sposób myślenia bohaterów niż ich działania i związane z nimi wydarzenia. Opowiada o rodzinie Gordonów oraz imprezie licealnej pod koniec roku szkolnego, z której coś musi wyniknąć. To pierwsza warstwa powieści.
Pamiętajmy wszakże, że książka powstaje w epoce Donalda Trumpa, który dla liberalnego, świetnie wykształconego Lernera jest złem wcielonym i nadzwyczajnie bezczelnym, zakochanym w sobie blagierem. Lerner własnymi uszami słucha przemówień prezydenta pozera i oszusta, może czytać jego wpisy w mediach społecznościowych, a z nich niezbicie wynika, jak u Adama Gordona, że alimenty mogą prowadzić do wojny nuklearnej z Koreą Południową, a poza tym prawo stanowe Georgii nie ma zastosowania w całych Stanach Zjednoczonych. To w końcu nic innego, niż technika rozsmarowywania, przeniesiona z elitarnego liceum w Topece na poziom światowego supermocarstwa. Okazuje się, że chłopięce paplanie może zawrócić w głowie milionom ludzi.
W książce pada zdanie o tęsknotach jurorów młodzieżowych konkursów krasomówczych, by debaty znów zaczęły przypominać debaty. Lerner zapewne chciałby, żeby marzenia stały się rzeczywistością. Są jednak trenerzy młodych krasomówców, są oratorzy, którym wszystko jedno, słowa wypowiadane bez ładu i składu, opinie nieliczące się z prawdą, potrzeba zwycięstwa za wszelką cenę. Deficytowe są odpowiedzialność, przyzwoitość, uczciwość.
Słowem – rzeczywistość się kiepści. W Topece, stolicy stanu Kansas, w Warszawie, w Budapeszcie, wszędzie tam, gdzie rozsmarowywanie jest w modzie. W tym sensie „Topeka” nie jest tylko opowieścią o rozedrganym licealiście, jego rodzicach, uprzywilejowanej elicie żyjącej na terytorium ciemnogrodzkich amerykańskich czerwonych karków – rednecków – ale także opowieścią o świecie.
Ben Lerner, „Topeka”, tłumaczenie Robert Sudół, Wydawnictwo Literackie
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.