„Anioł z Monachium” to wartki kryminał, w którym ważniejszy niż akcja wydaje się klimat czasów, gdy naziści szli po władzę. Dostajemy portret Monachium roku 1931 – miasta, które czeka, aż hitleryzm odbierze mu do końca dziewictwo. Mamy policjantów, którzy czują, że nadchodzi coś nadzwyczajnego. A nade wszystko czytamy o strachu. „Anioł z Monachium” to lektura warta poświęcenia kilku godzin.
Jedni przekazali potomności, że była kobietą nadzwyczajnej urody. Inni – że wręcz przeciwnie; z grubsza ciosana, bardziej krzepka niż wiotka, twarz też niekoniecznie subtelna, zwyczajna, bez najmniejszej zagadki. Gdy pytano o wdzięk i dziewczęcy czar, można było dowiedzieć się, że jednym wzruszeniem ramion, skinieniem dłoni, półuśmieszkiem lub spojrzeniem mogła uwieść każdego. Ale też istnieją przekazy, iż była prostacką, niezbyt mądrą kokietką, nachalną flirciarą z urokiem bazarowej handlarki (tak wówczas mówiono, dziś, Bogu dzięki, już nie wypada).
Nie było sporu co do jednego: Geli Raubal miała w sobie niezwykłą władczość i chętnie z niej korzystała. Jej słowo było rozkazem, grymas ust – wyrokiem, łaskawość mogła oznaczać karierę (chyba że była zbyt szczodra, co oznaczało klęskę), a gniew – lepiej nie mówić. Panienka Geli była bowiem siostrzenicą Adolfa Hitlera, mieszkała razem z nim w monachijskim apartamencie, kiedy wszystkie niemieckie wróble ćwierkały, że karykaturalny wódz faszystów nie tylko jest jednym z najpotężniejszych ludzi w Rzeszy, ale – że niebawem sięgnie po władzę nad światem, co poskutkuje śmiercią 60 milionów ludzi i wygubieniem całego narodu.
Bezspornych jest za to kilka faktów. Matka Geli, przyrodnia siostra Hitlera, przyjęła propozycję, by zostać jego gospodynią w alpejskiej rezydencji Berghof. Z górskiego domu Geli pojechała do Monachium, gdzie studiowała a to medycynę, a to śpiew i muzykę. Adolf Hitler miał wielkie baczenie na dziewczynę. Niewiele z tego wyszło, skoro 18 września 1931 roku w jego ogromnym (400 metrów kwadratowych) apartamencie znaleziono ciało Geli. Rzeszę obiegła wieść, że panna popełniła samobójstwo, strzelając sobie w serce. Nie była, jak się zdaje, biegła we władaniu bronią, ponieważ po samobójczym strzale serce zostało nietknięte, zaś dziewczyna zmarła, gdyż do przebitego, zapadniętego płuca wdarło się za dużo krwi.
I tutaj zaczyna się powieść Fabiana Massimiego. Włoch za punkt wyjścia postawił sobie śmierć siostrzenicy Hitlera, a potem, gnając za ówczesnymi relacjami, plotkami, prawdami, na które nie ma dowodów, nieprawdami, postaciami z prawdziwą biografią i ludźmi kompletnie zmyślonymi, napisał wartki kryminał „Anioł z Monachium”.
Bowiem niby wszystko jest czyste, ale nieczyste. Geli Raubal zmarła od kuli w okolicznościach przyrody takich, których nie ma. Tło owej zbrodni jest cudnym tłem dla powieści, która chowa w sobie zagadkę, zachwyca się architekturą Monachium i ostrzega, że już niebawem Hitler nie będzie lokalnym watażką, ale największym zbrodniarzem w historii. Słowem – nie ma sensu kręcić w obawie, że kryminał Massimiego zostanie spalony.
Istnieje wiele poszlak, znanych już we wrześniu 1931, iż Geli nie umarła, bo chciała, ale – zastrzelił ją wujaszek Adi, a nawet nie wujaszek, lecz dwukrotnie starszy kochanek, który pragnął Geli, jednak wiedział, że nawet między fanatycznymi wyznawcami nazizmu kazirodczy związek z siostrzenicą definitywnie zniszczy jego polityczne szanse. Geli, może tak się zdać, kochała wuja. Wuj kochał władzę. Trzeba było wyważyć, co jest silniejsze. Wszyscy wiemy, jak się ten romans skończył.
Nie dowiemy się więc niczego nowego z „Anioła z Monachium”. Geli Raubal zginęła od strzału z pistoletu Walter, a zrobiła to sobie sama lub zrobił to Hitler w obawie o polityczną karierę albo ktoś z jego totumfackich. I nie o to w książce Massimiego chodzi. Bowiem Massimi wielce udatnie zapisał klimat czasów, gdy naziści szli po władzę, Hitler mógł być atrakcyjnym kochankiem, Żydów już nikt nie lubił, ale kobiety zdobywały pierwsze przyczółki niezależności.
„Anioł z Monachium” to lektura warta poświęcenia kilku godzin. Na poziomie kryminalnej intrygi plącze się, wygląda zza węgła, cofa się i prze do przodu. Nic nam nie robi, że o Geli Raubal można przeczytać w Wikipedii, skoro nie przeczyta się tak, jak u Massimiego.
Mamy też portret Monachium roku 1931 – miasta, które czeka, aż hitleryzm odbierze mu do końca dziewictwo. Mamy policjantów, wściekłych na politykę i kompletnie zagubionych, którzy czują, że nadchodzi coś nadzwyczajnego. Przydupasów Adolfa Hitlera, a oni jesienią 1931 roku też nie muszą być jednoznaczni.
A nade wszystko czytamy o strachu. Bo po co fikać hitlerowcom, skoro mają bojówki SA i SS. No i o bezruchu, obojętności, o monachijskim piwie ze słonym preclem i kiełbasą z kapustą, o Octoberfest, spacerach nad rzeką, romansach i miłościach po grób pod dachami wiekowej starówki. Panna Geli nie żyje, pan Hitler ciągle jeździ na wiece, policja wie, że musi kombinować i udawać, a prawda ląduje w śmietniku.
Minie jeszcze kilka lat i wyjdzie szydło z worka. Wrzesień 1931 roku okaże się nostalgicznym, radosnym wspomnieniem. Lecz na świecie już będzie, jak będzie.
* Fabiano Massimi „Anioł z Monachium”, z włoskiego przełożył Mateusz Kłodecki, wydawnictwo Znak Literanova
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.