Gertrude Stein i Alice B. Toklas to dziś postaci pomnikowe, symbolizujące życie artystów w Paryżu w pierwszych dekadach XX wieku. W ich domu spotykali się wszyscy malarze, pisarze, poeci tamtych czasów. Choć od pierwszego wydania „Autobiografii…” minęło ponad 80 lat, czyta się ją z wypiekami, jakby to była książka o współcześnie żyjących celebrytach.
Ogromnie się ucieszyłam na wieść, że wydawnictwo Marginesy wydaje „Autobiografię Alice B. Toklas” autorstwa Gertrude Stein, która podszywa się pod swoją partnerkę. Każde wznowienie fascynującej książki zachęca do lektury nie tylko tych, którzy już ją znali, ale także kolejne pokolenie czytelników.
Zarówno Gertrude Stein, jak i Alice B. Toklas to dziś postaci pomnikowe, symbolizujące życie artystów w Paryżu w pierwszych dekadach XX wieku; w końcu wszyscy malarze, pisarze, poeci tamtych czasów spotykali się właśnie w ich domu przy 27 rue de Fleurus. A „Autobiografia Alice B. Toklas” wyłącznie o tym życiu traktuje.
Gertrude Stein zapisała tysiące stron, stworzyła gigantyczne dzieła, których długo nikt nie chciał wydawać. Jej twórczość, jak wspominał amerykański poeta Ezra Pound, „jest doskonała lecz nie nadaje się dla nas”. Tak przynajmniej zanotowała to sama autorka w „Autobiografii…”. Do publikacji dochodziło nieraz po wielu latach, za czyimś wstawiennictwem. Na przykład „Jak powstawali Amerykanie”, książka licząca ponad pół miliona słów, napisana w latach 1906-1908, ukazała się w odcinkach w literackim magazynie „Transatlantic” dzięki Ernestowi Hemingwayowi. „Ostatecznie to on był pierwszym młodym człowiekiem, który zapukał do moich drzwi i spowodował że Ford [Madox] wydrukował pierwszy odcinek” – napisała Stein. Ale że dowiadujemy się tego z „Autobiografii…”, w której narratorką jest Alice B. Toklas, dalej czytamy, że „Ja osobiście nie mam pewności czy jest to zasługa samego Hemingwaya. Nigdy nie dowiedziałam się prawdy ale zawsze byłam pewna, że za tym wszystkim kryło się jeszcze coś innego. I tak uważam po dziś dzień”.
Przytaczam ten fragment tylko po to, żeby podkreślić, że nie jej wielkie teksty, nie rozprawy o sztuce, nie portrety artystów, których nakreśliła wiele, ale właśnie owa „Autobiografia…” zrobiła furorę, sprzedała się na pniu i do dziś jest wznawiana. Powód jest banalny. Każdego, nawet największego intelektualistę i snoba, najbardziej interesują plotki i kuluary życia znanych i lubianych czy też tych mniej lubianych. Wspaniała tłumaczka i znawczyni literatury, Mira Michałowska – która swoją drogą też zasługuje na biografię – przypomniała we wstępie przekładu, że Stein: „Pisała [tę książkę] zaledwie sześć tygodni, pisała ją jako rodzaj dowcipu mniej lub bardziej prywatnego i nie śniło jej się oczywiście, że właśnie ta prosta, nieskomplikowana i niezbyt nowatorska w pojęciu samej autorki książka rozsławi jej imię na cały świat. (…) Przez noc niemal Gertrude Stein staje się sławna, a nawet, jak twierdzi, bogata”. A to dlatego, że pisarka opowiada anegdotycznie o artystach, z którymi się przyjaźniła, których wspierała, z którymi się kłóciła, którzy jej się zwierzali, którzy przewijali się przez ich dom przy rue de Fleurus. I przed I wojną światową, i po wojnie, kiedy do Paryża zjechało wielu młodych Amerykanów, a każdy z listem polecającym adresowanym do Gertrude Stein. Jedni chcieli na własne oczy zobaczyć nadzwyczajną kolekcję obrazów zapełniającą całe ściany w jej pracowni, inni – otworzyć sobie drzwi do tamtejszego świata kultury. Pisarka zdążyła zebrać fascynujący, często pikantny materiał.
Jeśliby porównywać z naszym podwórkiem pod względem towarzyskim, można by „Autobiografię…” zestawić z książką Janusza Głowackiego „Z głowy”, w której autor przywołuje wiele historii z Warszawy i z Nowego Jorku, z życia jego przyjaciół i wrogów na przestrzeni 40 lat. Weźmy choćby, u Toklas, opowieść o rywalizacji między Picassem i Matisse’em: „Poznali się więc za pośrednictwem Gertrude Stein i jej brata i zostali przyjaciółmi chociaż byli wrogami. A w owych czasach byli i tym i tamtym. Wymieniali się jak to było wówczas w zwyczaju obrazami. Każdy malarz wybierał ten obraz kolegi, który jakoby go najbardziej interesował. Matisse i Picasso wybrali sobie te obrazy, które były niewątpliwie najmniej interesujące z całej ich twórczości. Później każdy z nich używał jako dowodu słabości drugiego właśnie tych wybranych przez siebie obrazów. Było rzeczą oczywistą, że obrazy te nie posiadały walorów artystycznych charakteryzujących obydwu malarzy”.
Choć od pierwszego wydania „Autobiografii…” minęło ponad 80 lat, czyta się ją z wypiekami, jakby to była książka o współcześnie żyjących celebrytach. Co prawda Stein używa wyrażeń, których dziś by z pewnością nie użyła, jak „Murzyn” czy „murzyńska”, nazwy narodowości pisze z małej litery: „polka”, „niemiec”, „francuz”, ale trudno, by wydawca ingerował w oryginalne i wówczas stosowane słownictwo. Trzeba też zaakceptować na pozór chaotyczną konstrukcję. Narracja, choć podzielona chronologicznie na rozdziały, bynajmniej nie jest linearna. Anegdota przechodzi w anegdotę, a dzieli je na przykład dekada. No i jeszcze autorska interpunkcja. Stein stosowała własne reguły. Postanowiła posługiwać się językiem mówionym, przecinki często wydawały się jej zbędne. Po kilkunastu stronach można się z tym oswoić i przestaje razić, wręcz przeciwnie, chciałoby się spytać, czy to my nie nadużywamy znaków interpunkcyjnych. Bez nich tekst wydaje się czystszy, prostszy. No ale w końcu Stein była jedną z pionierek kubizmu.
Na koniec jeszcze akcent z „Vogue’a” wzięty. Choć rzadko pisano o dziełach Stein przed wydaniem „Autobiografii…”, to w brytyjskim „Vogue’u” ukazał się artykuł chwalący jej książkę „Geografia i sztuki”. Autorka Edith Sitwell przyznaje w nim, że przez cały rok czytała wyłącznie „Geografię i sztuki”, i stwierdza, iż uważa tę książkę za wspaniałe i bardzo ważne zjawisko. Gdy Sitwell odwiedziła Paryż, Stein z miejsca się z nią zaprzyjaźniła. To za namową Sitwell Stein przyjęła zaproszenie od Towarzystwa Literackiego w Cambridge, by wygłosić wykład. Zaraz potem zwrócił się do niej z tą samą prośbą Oksford. I tak właśnie plotło się towarzyskie życie artystów i literatów.
* Gertrude Stein, „Autobiografia Alice B. Toklas”, z angielskiego przełożyła Mira Michałowska (pierwsze wydanie tego przekładu ukazało się w Czytelniku w 1967 roku), wydawnictwo Marginesy
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.