Tę książkę doskonale czyta się w czasie, kiedy nie trzeba trzymać się ustalonego harmonogramu dnia, kiedy można zapomnieć o pracy. Bo to powieść rozgrywająca się na granicy jawy i snu. Cała akcja rozgrywa się w głowie głównej bohaterki Kei.
„Nie planowałam tu przyjeżdżać. Musiałam się w pewnej sprawie spotkać z kimś na dworcu Tokijskim, była siódma, gdy skończyliśmy jeść szybką kolację. Zamierzałam wsiąść do pociągu linii Chuo, ale – nie wiedzieć czemu – nogi same poniosły mnie na peron linii Tokaido. Jadąc, kalkulowałam, że nawet gdybym dojechała do Atami, to zdążę wrócić, zanim pociągi linii Chuo przestaną kursować, lecz nagle poczułam się niepewnie, przez dłuższą chwilę jeszcze się wahałam, ale w końcu wysiadłam. W Manazuru”. Tak tłumaczy się sama przed sobą Kei, narratorka właśnie wznowionej przez wydawnictwo Karakter powieści Hiromi Kawakami w przekładzie Barbary Słomki.
„Manazuru” z 2006 roku to pierwsza książka utytułowanej i nagradzanej japońskiej pisarki (nie mylić z niespokrewnioną, również bardzo ciekawą, sporo młodszą autorką, Mieko Kawakami), która została przetłumaczona na angielski, a potem na inne języki, w tym na polski w 2010 roku. Wówczas mi zupełnie umknęła, cieszę się więc z jej wznowienia.
Zaczęły się wakacje, a to czas, w którym lubię sięgać po książki, których nie zdążyłam przeczytać, nadrobić zaległości czy też wracać do ulubionych powieści. Dobrze jest zrobić sobie krótką przerwę od nowości.
„Manazuru” pasuje do tej „kategorii”; doskonale czyta się ją w czasie, kiedy nie trzeba trzymać się ustalonego harmonogramu dnia, kiedy można zapomnieć o pracy. Bo to powieść rozgrywająca się na granicy jawy i snu. Kei jest pisarką, mieszka z prawie 70-letnią matką i 16-letnią córką Momo, sama ma około 45 lat. Pewnego wieczoru, 13 lat wcześniej, jej mąż Rei wyszedł z domu i już nie wrócił. Zniknął, rozpłynął się. Zaraz potem wprowadziła się do nich matka, bo Kei potrzebowała pomocy przy małej córeczce. Minęły trzy lata i Kei zaczęła spotykać się z Seijiem, swoim wydawcą – żonatym, z trójką dzieci. Czy się w nim zakochała? Nie wiedziała. Po zniknięciu Reia pogubiła się. „Nie mogłam znaleźć ujścia swoich emocji. A gdy nie mamy dokąd kierować swoich uczuć, zaczynamy się gubić, nie wiemy, gdzie jesteśmy. To trochę tak, jakbyśmy stracili orientację, gdzie jest górny, a gdzie dolny bieg rzeki, i w którą stronę ona płynie. Wpadamy wtedy w popłoch” – myśli Kei. Trwający od dekady romans, randki w hotelu i wspólne kolacje miały ten popłoch wyciszać.
Cała akcja „Manazuru” dzieje się w głowie narratorki
Jednak nie było dnia, żeby Kei nie zastanawiała się, co stało się z Reiem. Tęskniła za nim, pragnęła, płakała. Dlaczego je zostawił? Czy umarł? Czy był chory? Czy po prostu je porzucił? Czy żyje? Znalazła jego dziennik, w którym oszczędnie relacjonował codzienność, czytała go na okrągło, szukając wskazówek; znalazła karteczkę z wypisaną godziną 21.00 w kieszeni jego marynarki, którą tuż przed zniknięciem oddał do pralni i już nie odebrał. Zadręczała się w nieskończoność. I pewnego dnia wysiadła w nadmorskiej miejscowości Manazuru, bo poczuła, że tam znajdzie odpowiedź.
Za Kei zawsze chodzą cienie, widma, tak już ma, czasem to pojedyncze rozmazane sylwetki, czasem całe grupy. Nawet gdy je odgania, one są w pobliżu. W Manazuru towarzyszy jej kobieta, która potrafi przybierać różne postaci, raz jest wyraźna, innym razem zamazana. Kei zadaje jej pytania o Reia, a ta odpowiada tajemniczo, zagadkami, ale ciągle ją dokądś prowadzi, opowiada historie, sama też pyta, czasem ściska jej dłoń i ciągnie gdzieś niemal na siłę. Kei widzi różne sceny, ludzi, wypatruje męża, czy może jednak jej się to wszystko zdaje? Śni? Albo dzięki prześladującym ją widmom potrafi przemieszczać się między różnymi wymiarami, rzeczywistościami? Drogowskazem jest też jej własne ciało, które albo jest wycieńczone, albo pełne pożądania, czuje się wilgotna od potu, ale też od wewnątrz, chce spełnienia. Oniryczne wizje przeplatają się z realistyczną fizjologią, potrzebami ciała.
Gdy wraca do domu, do Tokio, obserwuje córkę. Analizuje swoją relację z Momo, pragnie jej bliskości, takiej, jaką odczuwała zaraz po porodzie, przez pierwsze dwa lata, ale wie, że już ją bezpowrotnie utraciła. Boi się odejścia córki, bo przecież dziewczyna zaraz będzie dorosła. Kei, jej matka i Momo współtworzą niezwykłą więź, która może łączyć tylko kobiety.
Hiromi Kawakami wprowadza nas w świat Kei, jej wyobrażeń, jej cielesności, ale wyraźnie wyznacza granice, obdarowuje nas bardzo szczegółowymi opisami, jednak tylko fragmentów wspomnień czy dań, które przyrządza bohaterka albo które zamawia w restauracjach. Są też zmysłowe obrazy erotyczne, pożądania, seksu. Także bólu, tego największego, najdziwniejszego, jaki towarzyszy porodowi. I bólu utraty. Nie dowiemy się jednak, jak wygląda dzień narratorki, nie zobaczymy jej – poza jedną sceną – pracującej nad książką, tekstem. Bo cała akcja rozgrywa się właściwie w głowie Kei. A dzieje się w niej dużo. Choć jakby w zwolnionym tempie, tak by zdążyć dobrze zanurzyć się w każde zdanie.
To wyjątkowa opowieść o tajemnicy bycia, niemożności odgadnięcia drugiej osoby, o relacjach z otoczeniem, do tego pachnąca mało znanymi nam potrawami, wodorostami, rybami przyrządzanymi na różne sposoby i morzem.
„Manazuru”, Hiromi Kawakami, z japońskiego przełożyła Barbara Słomka, wydawnictwo Karakter
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.