Autorka rekonstruuje wojenny portret Czerniakowa, prezesa Judenratu, przede wszystkim na podstawie jego dzienników, ponad tysiąca stron, na których zapisywał codzienność od września 1939 do lipca 1942 roku. Patrycja Dołowy analizuje te zapiski, przytacza świadectwa, ale nie ocenia swojego bohatera. To ważna książka właśnie teraz, gdy świat zalewa nowa fala antysemityzmu.
Czy Adam Czerniaków był tchórzem? Kolaborantem? Czy potraktował własną samobójczą śmierć jako sprawę prywatną? Historia Czerniakowa jako prezesa Warszawskiej Rady Żydowskiej i chwilę później Judenratu przez dekady pozostawała zapomniana i przemilczana. Nie pasowała, czy raczej nie była wygodna, do budowania zbiorowej pamięci ani w PRL-u, ani w rodzącym się państwie Izrael. Mimo prób podejmowanych przez historyków, by inaczej sportretować Czerniakowa, w nasze umysły wryły się opinie – jeśli w ogóle – negatywne, powielane przez lata w różnych opracowaniach.
Dziś kolejną próbę podjęła Patrycja Dołowy, pisarka, działaczka społeczna, zajmująca się problematyką tożsamości i pamięci. „Postacią Adama Czerniakowa zajęłam się ze złości” – pisze we wstępie swojej nowej publikacji. „Żeby była jasność: gdy zaczynałam pracę nad książką, nie miałam w głowie ani jednego pozytywnego obrazu prezesa warszawskiego Judenratu. Pamiętam wypowiedzi Marka Edelmana i opowieści synowej Czerniakowa, która wyrażała się o teściu z pewnym lekceważeniem. Oboje ich bardzo ceniłam i lubiłam. Znacznie później zainteresowałam się gettowym podziemiem, rozmawiałam z profesor Havi Dreifuss, czytałam książki Israela Gutmana, Bernarda Marka, wspomnienia Antka Cukiermana i oczywiście Archiwum Ringelbluma. Czerniaków nie był tam przedstawiany w korzystnym świetle”.
Książka Dołowy nie jest klasyczną biografią, nie dowiemy się wiele o bliskich Czerniakowa, dostajemy jedynie niezbędne minimum potrzebne do zrozumienia jego działalności i podejmowanych decyzji jako prezesa gminy żydowskiej (sam nigdy nie używał terminu Judenrat): że był doskonale wykształcony, że władał polskim, jidysz i niemieckim, że czuł się polskim patriotą, że był niewierzący, że był społecznikiem, że zawsze nosił się elegancko, że miał 59 lat w 1939 roku i zacne curriculum vitae.
Z dzienników Czerniakowa wyłania się człowiek samotny
Autorka rekonstruuje wojenny portret Czerniakowa przede wszystkim na podstawie jego dzienników, ośmiu zachowanych z dziewięciu zeszytów – 1056 stron, na których jej bohater skrupulatnie spisywał – po polsku – codzienność od 6 września 1939 do 23 lipca 1942 roku. Nie są to notatki poświęcone prywatnemu życiu, a wyłącznie negocjacjom i przepychankom z Niemcami, problemom mieszkańców, rodzącym się konfliktom wewnętrznym w getcie, coraz bardziej doskwierającemu i zabijającemu głodowi, chorobom, objazdom po getcie, by dodać otuchy i zapewnić wsparcie. Wyłania się z nich człowiek ogromnie samotny, nagle mający wokół siebie więcej wrogów i wśród swoich, i wśród Polaków niż przyjaciół. Stał się nieswój, obcy dla niedawnych sojuszników – swoich, mimo że wziął odpowiedzialność za społeczność, tak jak prezydent Warszawy Stefan Starzyński nie wyjechał ze stolicy, nie zostawił warszawiaków na łaskę okupanta, został na miejscu. Czerniaków uważał, że przywódcy-uciekinierzy – na przykład dotychczasowy prezes gminy żydowskiej Maurycy Mayzel – są tchórzami. I zdecydował się podjąć misji z góry przegranej – przejęcia sterów tonącego statku. Do końca szukał wyjścia i łapał się resztek nadziei tam, gdzie już ich nie było.
Czy o jego naiwności świadczyło to, że jeszcze na kilka dni przed początkiem masowych deportacji do obozu zagłady pokrzepiał mieszkańców getta, nie chciał uwierzyć w planowane ludobójstwo? Że połykając śmiertelną truciznę, liczył, że jego „czyn wykaże wszystkim prawdę i może naprowadzi na właściwą drogą działania” – jak napisał w pożegnalnym liście? Łatwo nam oceniać z wiedzą, którą posiadamy dziś. Ale czy mamy do tego moralne prawo? Patrycja Dołowy nie ocenia, przytacza wypowiedzi innych, świadectwa, analizuje zapiski Czerniakowa. Zresztą, dziennik Czerniakowa, podobnie jak jego autor, długo pozostawał przemilczany, zapomniany, a wręcz ignorowany. Losy i wędrówkę tych zeszytów, jaką odbyły z Warszawy – gdzie nie spotkały się z zainteresowaniem Żydowskiego Instytutu Historycznego w 1947 roku – do Kanady, a stamtąd do Izraela, by znowu powrócić do Warszawy, Dołowy opisuje w osobnym rozdziale – bo to historia nie tylko tragiczna, lecz także pasjonująca.
Książka Patrycji Dołowy „Pęknięte lustro. Próba portretu Adama Czerniakowa” wychodzi w momencie, gdy świat zalewa nowa fala antysemityzmu, wywołanego wojną między Izraelem a Hamasem i ciągle rosnącą liczbą ofiar wśród Palestyńczyków. Nastał bardzo trudny i bolesny czas dla diaspory żydowskiej również w Polsce, o czym autorka pisze we wstępie. To ważne osobiste wyznanie, które pozwalam sobie na koniec przytoczyć:
„Jeśli kiedykolwiek wcześniej miałam wątpliwości, czy kreślenie portretu Adama Czerniakowa wymaga uruchomienia mniejszościowej, osobistej perspektywy żydowskiej diaspory, nie mam ich po 7 października 2023 roku.
Samotność taka jak ta Czerniakowa, której przyglądałam się wcześniej z empatią, próbując zrozumieć, co mógł czuć, teraz stała się dogłębnie naszym udziałem. Rozumiem ją dziś każdą komórką swojego ciała. (…) Owa podwójna przynależność: do żydostwa (pojmowanego na wiele różnych sposobów) i grupy społecznej (dziś należałoby ją nazwać »bańką«), z którą dzielimy światopogląd i zespół podstawowych wartości, w momencie takim jak wojna nagle staje się niezwykle trudna, jeśli nie wręcz niemożliwa. Okoliczności wymagają przedefiniowania siebie, opowiedzenia się po jednej ze stron stanowiących w nas przecież nierozerwalną całość. To dziwne uczucie: nagle zrozumieć, co tak naprawdę znaczy słowo »rozdarcie«, i wiedzieć, że zawiera w sobie coś nieodwracalnego.
To właśnie czułam i czuję, podobnie jak wiele innych osób ze społeczności żydowskiej, po 7 października 2023 roku. Do tamtego momentu mój świat był złożony, ale spójny. Obracając się wśród ludzi o progresywnych lewicowych poglądach i w środowisku żydowskim, i tu, i tu miałam poczucie, że jestem u siebie, ze »swoimi«. Te kręgi na wielu płaszczyznach mocno się zresztą przenikały. W środowisku progresywnym mniejszość żydowska miała sojuszników i wsparcie; nagle okazało się to złudne. Strach przed porzuceniem przez swoich powodował, że uciekałam przed rozmowami, byle nie usłyszeć tego następnego zdania, które mogłoby być zbyt trudne i po którym wiedziałabym, że oto zostałam zupełnie sama ze swoimi emocjami i bólem. Przez to odrzucenie znaleźliśmy się nagle w pułapce, wrzuceni wszyscy do jednego worka, zaatakowani jako Żydzi i połączeni żydostwem w opozycji do otaczającej nas większości. Jakże łatwe się to okazało, jak szybko znaleźliśmy się znów w tym samym miejscu wobec reszty świata!”.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.